niedziela, 17 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Na wspomnienie o czosnku, Tassarion nieświadomie zmarszczył nosek, zupełnie jakby w tej samej chwili poczuł smród owej, białej byliny i być może rzeczywiście tak było — nie mógł w końcu wiedzieć, co skrywała w swej kuchni Irina i nie sądził też, by osobliwa kucharka gildii miała się obyć bez tak podstawowej przyprawy. Kiwnął głową na słowa rudogłowej, zaraz chowając twarz w dłoniach, nie chcąc pozwolić, by nieistniejący czosnek załzawił mu czerwone ślepia.
— Wiesz co? Masz rację. Cofam to — odparł cicho, czując, jak po ciele przebiegł mu właśnie nieprzyjemny dreszcz. Przy smrodzie piołunu mógł jako tako wytrwać, przy smrodzie cebuli tak samo. Cholera, nawet przeklęty wrotycz nie był mu straszny, jednak czosnek? Nie, to już było zdecydowanie za wiele. — Poproszę w takim razie z bazylią. — Uniósł wreszcie wzrok, zimne dłonie chowając za plecami. Przewrócił oczami. — Spasuję. Mam wystarczająco dużo swoich własnych, i niech ci będzie, skoro już tak się rozdrabniamy nad tematem płci, męskich, problemów. — Faktycznie, zajście w ciąże wampirowi straszne nie było, zresztą, jak i jego kochankom, bo kto to widział, by łażący trup kiedykolwiek dorobił się rodziny, domu, jakiejkolwiek namiastki normalnego życia. Jeszcze nie tak dawno, samotnie spędzając kolejne dnie w wilgotnej celi, zastanawiał się, jak wiele poświęcił tamtej nocy. Jak wiele poświęcił, tylko dlatego, że okazał się zwykłym mizerotą, zupełnie niesprawnym pogodzić się ze swym końcem i zbyt obawiającym się mrocznego oblicza kostuchy. Być może i bez pomocy wampira jakimś sposobem udałoby mu się wyczołgać z tamtej ciemnej alejki, dostać do pierwszego, lepszego medyka. Być może jakimś sposobem udałoby mu się zwyczajnie przeżyć, bez rezygnowania z przyszłości, bijącego serca, własnej wolności. Być może… Teraz jednak gdybanie i rozmyślanie nie miało żadnego, większego znaczenia. Sam zgotował sobie los nocnego upiora i sam musiał się liczyć z konsekwencjami owej decyzji.
Uśmiechnął się dumnie, zauważając, jak na drobny nosek Marciuchny wkrada się delikatny rumieniec, dzięki czemu rumiane policzki wydawały się jakby jeszcze czerwieńsze. W końcu jednak uwolnił dłonie dziewczyny z lodowatego uścisku białych palców, ostatecznie składając dłonie na skórzanym materiale brązowych bryczesów. Pokręcił głową, nie odrywając spojrzenia od tych cudnych, niezwykłych ocząt dziewczyny, głębokich niby jak sam ocean i połyskujących przyjemnie przy wpadającym przez okna, świetle.
— Może i ciężko, ale jak przyjemnie. — Uniósł kokieteryjnie brew, łokieć układając na stole, dzięki czemu pięta lewej nogi wylądowała na prawym kolanie. Machnął teatralnie ręką. — Moja droga, być może sam sobie w świecie poradzę, ale tu chodzi o coś więcej. Moje uczucia, serce. Jak ono wytrzyma bez ukochanej Marciochy? — wymruczał, dalej ciągnąc swe małe przedstawienie.
Marta nie pozwoliła mu jednak kontynuować. Zauważając, jak ta z wolna pochyla się w jego stronę, jak świdruje go tym modrym spojrzeniem, oddech, choć wampirowi zupełnie zbędny, przyspieszył, a gdyby na blade, szlachetne poliki mógł zawitać różowy rumieniec, na pewno już by to zrobił. I to skromne podekscytowanie, gdy rudy lok zaplątał się gdzieś przy jego policzku, gdy poczuł na wrażliwej skórze spiczastego ucha jej oddech, można było wyczytać tylko i wyłącznie z tych, jakże niespotykanych, czerwonych ślepi.
Podskoczył w miejscu, gdy zamiast słodkiego głosiku rudogłowej, do ust Tassariona dotarł skrzekliwy wrzask, mogący należeć jedynie do tej, która każdego dnia, z chochlą w dłoni, ganiała wampira po korytarzach głównego budynku, kiedy ten ponownie nie wziął do buzi nawet pojedynczej łyżki przygotowanej przez niej strawy. Przełknął głośno ślinę, zupełnie nie ukrywając przed Martą swojego przerażenia, jednak jak się szybko okazało, sama Marta była zbyt zajęta pokornym wpatrywaniem się w rozwścieczone oblicze Iriny. Kiedy jednak kucharka zbliżyła się do zajętego przez nich stołu, Tassarion nie był dłużej w stanie odwracać od kobiety zmartwionego wzroku. Zerknął kątem oka na Irinę, by tylko zauważyć, jak ta piorunuje jego osobę niezadowolonym spojrzeniem. Już obawiał się, że druga, silna dłoń staruchy wyląduje również i na jego ramieniu, kiedy to nagle skupił się nieco na jej słowach, szybko wyłapując kolejną rewelację. Mimo obecności kucharki, kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu, gdy ponownie przewrócił swe ślepia w stronę biednej, zmieszanej Marty. Ściągnął jednak nieznaczenia brwi, gdy rudogłowa wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, którego powodu sam Tassarion nie był w stanie do końca odnaleźć.
Odetchnął z ulgą, kiedy tylko tęga, zgarbiona sylwetka Iriny zniknęła za kuchennymi drzwiami.
— No już dobrze, dobrze — wymamrotał, podnosząc się wreszcie z miejsca. Sięgnął po drewnianą miskę, drugą łapiąc, dokładnie opróżnione po przygotowanym przez Martę naparze, kubki. Zerknął jeszcze ciekawskim okiem na dziewczynę, uśmiechając się półgębkiem. — Najlepszą spódnicę, co? Woskujesz usta? A co to, Marta spotyka się dzisiaj z jakim paniczem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz