sobota, 16 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

Zarzucenie rudym lokiem i ponowne zerknięcie z wyższością na mężczyznę, nawet jeżeli martusiowe poliki zarumieniły się odrobinę bardziej, rzęsy zatrzepotały z nieskrywanym zaintrygowaniem. Wyższość zapewniał Marcie co prawda jedynie drewniany blat stołu i nogi oparte o ławę, na której najwidoczniej bardzo wygodnie zasiadał Tassarion. Prychnięcie, chuchnięcie prosto w bladą twarzyczkę, a następnie położenie dłoni na tym jakże cudownie szlachetnym poliku i delikatne, bynajmniej niezłośliwe odepchnięcie męskiej twarzy od tej własnej z intencją utrzymania jednak odpowiedniej i gustownej odległości. Zwłaszcza, że dopiero co zjedli śniadanie lub raczej zjadła je Marta, gdy mężczyzna jedynie skorzystał herbaty, o ile nie zrobił tego z grzeczności czy elegancji. Z twarzyczki jednak uśmiechu nie zdjęła, może odrobinę zafascynowanego czerwonym, ciekawskim okiem. Nie wiedziała, czy takie to kiedykolwiek gdzieś jej mignęło, a na pewno nie zrobiło tego w rodzimych stronach. Było egzotyczne i niespotykane, zresztą, jak wszystko w gildii dla Marty. 
— Ja byłam już wyzywana od diabelskich pomiotów i od strzyg, mogłabym zostać i boginką plecącą androny. Taką rusałką, to by było coś! Porywającą nieznośnych mężczyzn babom! A ty byś mógł zostać jaką zmorą nocną czy upiorem, co by baby zwodził na manowce po nocach. Niezła by z nas była para! — parsknęła kobieta, utrzymując uśmiech na twarzy. — Wiesz, Tassarionie, rudy włos w rodzinnych stronach to zobowiązuje, zwłaszcza, jak jest jedyny w rodzinie i to wliczając w to kilka porządnych pokoleń. — Wzruszyła figlarnie ramionami i w końcu zdjęła spojrzenie z męskiej twarzyczki, swe oczka chcąc tym razem zawiesić na jednej z dziur w ścianie. — A wystarczyłoby, żeby matka się nie puściła. Albo zrobiła to z kimś, kto przynajmniej ojczulka choć odrobinę przypominał, nie wiem, też miał te jego smolne włosy i grube brwi — prychnęła z pogardą, nie wierząc w głupotę własnej rodzicielki, za której skok w bok zawsze płacić musiała córuchna, która przecież nie prosiła o donoszenie ciąży. Wystarczyło sobie zaparzyć wrotyczu czy krwawnika. — A głupia przespała się z jakim to przypadkowym oficjelem, co owies na wsi zliczał.
Bo nawet jeżeli modre, piękne głębokie oko okraszone wachlarzem z rzęs dostała po matce, tak już kędzierzawy, rudy lok szatańskiego pomiotu – i to w dodatku zadziornej, mającej własne zdanie dziewki – ani do ojczulka, ani dziada, ani prababki po prostu nie należał. Matce obił plecy, na szczęście, tylko dwa razy, dopóki nie oddała i nie pogroziła ucieczką oraz zabraniem syna. Ciąganie za włosy córuchny było już za to w którymś momencie pewną rodzinną tradycją, do której dołączyć miał pewnie kiej i brat, choć, dzięki bogowie, nie doczekał się. Dziewczyna zdecydowanie szybciej podciągnęła kiece, wskoczyła do woza szeptuchy i nigdy więcej w rodzimych stronach już miała się nie pojawić.  
Marta zakołysała odrobinę stopą, kątem oka spoglądając na własnego buta, odrobinę przetartego na pięcie. Oczywiście, nie miały w sobie dziur, przynajmniej jeszcze, nie przemakały i były naprawdę porządne, ale… No właśnie. Pokręciła nosem na propozycję Tassariona, choć, musiała przyznać, zrobiło jej się cieplej na sercu.
— Ja nie żadna Kasiunia, Tassarionie, że mi suknie ze złota potrzebne. Zresztą, gdzie ja bym w takich łaziła? — zapytała figlarnie, opierając łokcie o swoje kolanka, a zarumienione, nie tylko od wcześniejszych, porannych uszczypnięć poliki ukryła za palcami, teraz wystukującymi rytm znanej jej piosnki. — Za stodołę? Do sadu? Na pole? To tylko szkoda materiału i twojej energii na wykradanie tych koron. A perły to chyba po prostu nie pasują do rumianych polików, które tak ci się podobają, Tassarionie. — Zmarszczyła nos, zmarszczyła i czółko, ale wszystko było gestem szczęśliwym i ciepłym. Przymknęła powieki, schowała oczy, chcąc się choć przez chwilkę zastanowić. — Ale — mruknęła, palce się zatrzymały, w wystukiwaniu rytmu ostał się tylko jeden, wskazujący — na jaką ładną chustę to bym nie narzekała. A za porządne buciki czy kożuch, to może nawet bym się postarała, żeby te maści jakoś tak bardzo nie śmierdziały. Gdzieś tam chowam ususzoną lawendę czy bazylię, to bym mogła je znaleźć. Oczywiście, zostawiłam je sobie dla siebie, tak na cerę, ale… — Marta otworzyła niebieskie oko, łypnęła zawadiacko w to czerwone, nie chcąc oddawać swojego medalu w tej ich drobnej, odrobinę dziecinnej grze. — Raz na jakiś czas mogę zrobić wyjątek, prawda?
Kobieta westchnęła, zsuwając się ze stołu, by zasiąść po ludzku na ławie. Obok mężczyzny. Przerzuciła nogę przez nogę, przez ramię zerknęła na blat stołu i chwyciła za kolorową chustę, która nadal spokojnie leżała obok Tassariona. Materiał zarzuciła na włosy, zawiązała pod brodą i zajęła się chowaniem niesfornych loków, które niczym sprężynki i węże wymykały się spod nakrycia. 
— Oj, my chyba oboje będziemy się musieli ładnie prosić, tak myślę przynajmniej — zauważyła, pokazując ząbki w szerokim uśmiechu i zerknęła na obserwującego ją mężczyznę, tymi swoimi czerwonymi, przebrzydle fascynującymi ślepiami, które wydawały błyskać się i jarzyć z nieznanego Marcie powodu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz