sobota, 9 stycznia 2021

Od Ophelosa CD Leonarda

Siwe oczy Chryzanta muskają zaczerwienioną twarz szlachetnego i pogubionego dziedzica. Przejeżdżają uważnie, tak jakby pastuch sunąłby po opuchniętej skórze palcem, po podrażnionych powiekach, teraz odrobinę bardziej zasłaniających zazwyczaj stworzone z chłodnego srebra tęczówki. I kusi go niezwykle by unieść swoją potężną dłoń do tego niezdrowo chudego polika, zahaczyć o którąś z niedoskonałości skóry swoim kciukiem. Nie robi tego jednak, bo przecież doskonale wie, że Leonardo bez powodu się nie odsunął, że nie jest typem, którego należy przyciągać do siebie na siłę. Gdy będzie tego potrzebować, sam przyjdzie. Przylegnie do cudzego ciała niczym najbardziej spragniony czułości kocię czy szczenię, ale w tym konkretnym momencie tego nie potrzebuje. 
Nie, gdy szlachcic z niewymówionym obrzydzeniem (ale nie skierowanym w stronę Chryzanta) spogląda na ciemniejszą, mokrą plamę na pastuszkowej koszuli. Ta, osobiście, zupełnie mu nie przeszkadza, ba, może utwierdza w przekonaniu, że ten chłodny, pyszałkowaty chłopiec potrafi jednak ukazywać uczucia, co powoduje delikatne drżenie serca i mięśni silnej, kiedyś rycerskiej, teraz jedynie pracowniczej dłoni. Pastuch wzdycha cicho, wolne teraz dłonie splata za swoim karkiem i odchyla się ku twardemu pniowi drzewa, modląc się, żeby kora wbiła się w jego plecy, poharatała skórę, przypominając, jak to kiedyś było.
— Wybaczam — odpowiada. Skinięcie głową, nieznaczny uśmiech, przymknięcie powiek. — I dziękujemy, przekażę im, myślę, że się ucieszą. Może będziesz mieć nowe buty na zimę, co ty na to? — pyta, ale nie oczekuje odpowiedzi, bo w aktualnej sytuacji pytanie wydaje mu się wyjątkowo nie na miejscu. 
Zbywa więc ewentualną wypowiedź Leonarda delikatnym (przede wszystkim, bo Chryzant wie, że na delikatność teraz należy stawiać) gestem, do tego wzrusza ramionami i powraca do swojego leniwego hedonizmu w towarzystwie spiętego chłopca. 
Ponownie sięga po fajkę. Sunąc palcami po pięknym, egzotycznym drewnie, zastanawia się, czy w ogóle tego w tym momencie potrzebuje. Tytoń w ciągu kilku minut miał mu zgorzknieć, obrzydzić się do granic możliwości, a może to po prostu frustracja spowodowana ewentualną dysharmonią dymnych okręgów zniechęciła do podjęcia kolejnej próby. Chryzant marszczy czoło, zatrzymuje swój gruby paluch na ustniku, a następnie z nieskrywanym zainteresowaniem spogląda na Leonarda – teraz wpatrzonego swych chłodnym, szlachetnym spojrzeniem w spokojnie pasące się owce.
Przez głowę pastucha przebiega myśl, że i on sam kiedyś miał takie spojrzenie. Może to jego było odrobinę cieplejsze, odrobinę szczęśliwsze. Ale było szlachetne, niosące za sobą własne moralności i przekonania, godne rycerskich, złotych ostróg. Dumne niezwykle lub, jak teraz by prosto powiedział, w chuj. Siwe oczy już od kilku lat nie niosą za sobą nic prócz relaksu i hedonizmu, i Chryzantowi z tym bardzo dobrze. Może w pewnym momencie zdał sobie sprawę z tego, jak nigdy wcale nie utrzymywał na swych szerokich barach całego świata. Zwykły pionek w rycerskim hełmie rzadko kiedy to robi. Teraz? A teraz wystarcza mu, że jest całym światem dla swych owieczek, że jest w pewnym stopniu ważny dla bursztynowych i morskich ocząt. Nic więcej nie potrzebuje, choć list z propozycją Zyvki nadal spoczywa na jego gildyjnym biurku. Powinien na niego odpowiedzieć, w końcu nadawałby się do tej roboty.
Ale dobrze mu tu i w tym momencie, nawet ze zasmarkanym szlachcicem, którego, choć jest niezwykle upierdliwy i niesprawiedliwy, darzy jakąś tam sympatią. Jakąś tam to ogromne niedopowiedzenie.
Chryzant zdejmuje swój gruby palec z ustnika fajki, a następnie wbija wzrok we własne kolana i uśmiecha się pod nosem, kompletnie nie wiedząc, czego ma się spodziewać po tym, co zaraz nastąpi.
— Leo, może chciałbyś spróbować? — pyta, kierując w stronę szlachetnego chłopca drewniane ustrojstwo. — Mnie czasami uspokaja. Znaczy — łapie się szybko na ewentualnej dwuznaczności wypowiedzianych przez siebie słów — nic tu nie dorzucam, czysty tytoń oczywiście. I najlepszy. Gówna nie palę i gówna bym ci nie zaproponował. Nie ważyłbym się — parska śmiechem. — Jak chcesz, to nawet nauczę cię, jak puszczać kółka z dymu. Co myślisz?

[ rawr w przeciągu kilku miesięcy oduczyła się pisania w czasie przeszłym, więc teraz pozostaje tylko teraźniejszy i wywalone, chryziu sobie żyje momentem i teraźniejszością, a nie przeszłością, tak ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz