poniedziałek, 25 stycznia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Białowłosy elf na powrót mógł się poczuć niczym uniżony i oczekujący swego sądu, sługa. W czerwonym oku zabrakło jakichkolwiek resztek chełpliwości, którą tak bardzo lubił emanować, blade dłonie zadrżały, choć próbował ukryć ich niepewność w mocnym uścisku, a głęboka bruzda na brzuchu wydała się w jednym momencie jeszcze bardziej uciążliwa i Tassarion musiał dokładnie się pilnować, jeśli nie chciał skulić się z bólu zaraz przed obliczem Marty. Wciąż odwracając swoje spojrzenie, zbyt przerażony, by pozwolić sobie zerknąć w modre, dziewczęce oczęta, nie podniósł wzroku znad czubków zniszczonych butów, gdy kobieta wolnym krokiem zbliżyła się w jego stronę, mimo iż tak bardzo chciał raz jeszcze zatrzymać szkarłatne ślepia na tych jarzębinowych, pełnych ustach, na tych rumianych, wesołych polikach. Nie był w stanie jednak przezwyciężyć strachu, tego samego, który zdołał wwiercić się w myśli mężczyzny już dwieście lat temu, podpowiadającego mu, że zamiast ciepłego uśmiechu, dostrzeże jedynie niezadowolony grymas.
Palący ból rozniósł się po kościstym nadgarstku, kiedy nieświadomie wbił w białą skórę swoje własne szpony. Syknął cicho, zaraz jednak uwalniając się z silnego uścisku prawej dłoni, która następnie powędrowała w stronę szyi, łapiąc za grzbiet rozwiązanego już, choć wciąż uwierającego, obojczyka. Odetchnął z ulgą, pozbywając się wreszcie jednej, prostej części swego lekkiego uzbrojenia.
Zaskoczony uniósł czerwone ślepia, czując na uwolnionym chwilę temu przegubie gorący dotyk stojącego przed nim dziewczęcia. Dreszcz osłupienia przebiegł przez białe, pełne szram, plecy. Nie dostrzegł w marciuchowym spojrzeniu gniewu, którego tak bardzo się obawiał, a jedynie drobne, tańczące na powierzchni chowanego w jej oczach oceanu, promyczki troski, lekkiego skrępowania. Nie poszukiwał dziewczęcego wzroku, kiedy to, teraz tak samo zawstydzone, jak i jego, uciekło przed szkarłatnymi ślepkami. Nie nalegał, by raz jeszcze na niego spojrzała. Nie, kiedy ona sama uszanowała jego decyzję, pozwalając Tassarionowi by choć na moment mógł odwrócić spojrzenie, poszukując w sobie jakichkolwiek resztek pewności.
— Nie — odpowiedział szczerze, a na bladej twarzy mężczyzny pojawił się, dalej nieco nieśmiały, kokieteryjny uśmiech. Mimo że Marta sądziła, iż nie ma tu nic do rozumienia, tassarionowy umysł dalej nie był w stanie pojąć jakim sposobem, w świecie tak okrutnym i bezlitosnym, wielkie, dziewczęce serce dalej uchowało w sobie tak rozległe pokłady życzliwości. — Jesteś doskonała taka, jaka jesteś. Po prostu… — Pokręcił głową. Nie był to odpowiedni czas na rozgrzebywanie przeszłości. Nie, żeby Tassarion miał jakąkolwiek ochotę na wspominki z ostatnich dwustu lat. Ostrożnie uwolnił nadgarstek z dziewczęcego uścisku, tylko po to, by białe palce owinęły się wokół smukłej dłoni Marty. Zupełnie jakby sam potrzebował zapewnienia, iż kobieta dalej faktycznie przy nim stoi i nie został jeszcze pozostawiony samemu sobie, dyskutując jedynie z własnymi myślami. Mógł tylko liczyć na to, że tym jednym gestem nie spłoszy równie nagle posmutniałej rudogłowej.
— Wiesz, że nie masz mnie za co przepraszać, prawda? — Zniszczony umysł mężczyzny potrzebował kilku, samotnych poranków, by zrozumieć wreszcie, iż tamtego dnia Marta nie zrobiła nic, co szczerze mogło wywołać w nim tak silny gniew. Nie mogła wiedzieć, że pod lubym dotykiem dłoni, poczuje wypukłą, szorstką fakturę blizny, że ten jeden, nieodpowiedni ruch uwolni z tassarionowej podświadomości demony, które tak usilnie starał się chować w najdalszych zakamarkach swego jestestwa. I nawet mimo owego incydentu, znalazła w sobie odpowiednio dużo odwagi, by zaraz ukazać mu swoją skruchę, kiedy sam białowłosy mężczyzna potrzebował tygodni poza granicami Tirie, by zdać sobie sprawę, jak wielki popełnił błąd. — Nie zrobiłaś nic złego — odparł półszeptem, nie odrywając spojrzenia od zaróżowionego lica. Nawet kolejne, wypowiedziane w złości słowa Marty, były jedynie zwykłą próbą obrony. Rozumiał to. W jej sytuacji postąpiłby identycznie.
Ściągnął szare brewki, a usta ułożył w smukłą linię. Chciałby móc jej uwierzyć. Uwierzyć, że kiedy jego drobne kłamstewko wyjdzie na światło dzienne, nie ujrzy w modrych ślepkach cichego przerażenia. Obrzydzenia do ich wspólnie spędzonych chwil, do jego osoby. Że Marta nie pozostanie jedynie krótkim wspomnieniem nieśmiertelnego żywota. Słodką chwilą, żywą już tylko i wyłącznie w wampirzych myślach. Zaufanie wciąż było dla Tassariona pojęciem kompletnie niezrozumiałym. Pokręcił głową.
— Nie mów tak — wymamrotał pod nosem, samemu nie będąc jednak do końca pewnym, czy chce, by Marta dosłyszała jego słowa. Nie potrzebował zapewnień, które tak szybko mogły okazać się kłamliwe. Pospiesznie puścił dłoń Marty, tracąc w jej dotyku jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Kąciki ust uniosły się w wymuszonym uśmiechu, kiedy mężczyzna zacisnął mocniej szpony na skórzanej powierzchni trzymanego przez siebie obojczyka. Westchnął, wzruszając ramionami. Miał nadzieję, iż uda mu się jak najszybciej odwrócić uwagę dziewczyny od swych ostatnich słów. — Cóż, skoro grzeczności mamy za sobą, chyba najwyższy czas kłaść się do łóżek. Główny problem mamy na ten moment zażegnany — zmierzył niepewnie sylwetkę rudogłowej — ty jesteś umyta i pachnąca, ja nie do końca, ale w tym momencie nie mam zwyczajnie siły na nocne kąpiele. Najwyżej Irina będzie musiała wytrzymać jeszcze jedno śniadanie bez swojego ulubionego niejadka. — Wypiął dumnie pierś. — No, dalej, ubieraj się. A ja już się odwracam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz