niedziela, 17 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

Kobieta prychnęła głośno, przestając poszukiwać upragnionego słoiczka w szafce. Zamiast tego podparła dłonie o biodra, zadarła nosek, jak to już w swoim zwyczaju miała i z wyższością zerknęła na mężczyznę, po czym odwróciła się na pięcie i zaczęła krzątać się po pokoju, zbierając wszystkie porozrzucane po nim ciuszki i fatałaszki, z nieskrywanymi rumieńcami na polikach. Ba! W całym tym gorącu zdjęła gwałtownie kolorową chustę z włosów, które buchnęły swoją rudością, rozlazły się po ramionach, podczas gdy kawałek materiału poleciał prosto w męską, zawadiacko uśmiechającą się twarz. 
— Oj, już wcale nie było mnie aż tak długo — żachnęła się groźnie, nawet jeżeli każdy w martowym głosie dosłyszałby ciche rozbawienie, może wręcz lekkie, ale tylko lekkie, zawstydzenie, bo w końcu przyłapano prawie że na gorącym uczynku. — Lepiej poszukaj piołunu, a nie się tak szczerzysz. Jeszcze zęby ci zamarzną i wypadną, i wtedy to już w ogóle nic nie zjesz, i nam padniesz z głodu — zauważyła, prostując się gwałtownie znad łóżka. Ręce wylądowały pod piersiami, unosząc je w ten sposób odrobinę, a broda skierowała się ku sufitowi. Modry wzrok oceniająco przejechał po całej męskiej sylwetce, wręcz nieprzyzwoicie. — Wolałabym jednak, żebyś nie padał z głodu. Kuzynostwo drugiego wujeczka matki tak umarło, okropna śmierć — oświadczyła, zacmokała i pokręciła głową, ponownie zabierając się za zimowe porządki. — Nawet wspominał, że chyba sami zaczęli się pożerać, jak już mąki im na chleb zabrakło, a to środek zimy w końcu był i nikt im nie chciał odsprzedać. Zresztą, nawet jeżeli kto by chciał, to z tego co pamiętam, nawet by nie zapłacili. Pieniędzy też malutko mieli, a reszta albo zeżarta, albo już dawno sprzedana. Więc na początku zeżarli krowę, oczywiście — w stronę Tassariona poleciała jedna poduszka, która nie do końca powinna polecieć właśnie w jego kierunku — później psa — po poduszcze pod męskimi nogami wylądowała ta sama koszula nocna, w której widział Martę rano — a na końcu dzieciaka. Ale mały był, więc na długo im nie wystarczyło — westchnęła. 
Pokręciła głową, orientując się, że w drobnych dłoniach mocno ściska swoje pantalony, po czym prychnęła pod nosem. 
— Zresztą, jak wieś się zorientowała, że już dzieciaka pożarli, to nie wiem, czy ich nie ubili. Pewnie powiesili. Tak wiesz, dla oszczędzenia cierpienia, takich to dobrych, porządnych sąsiadów mieli! — żachnęła się z oburzeniem i w całej tej złości głośno huknęła krzesłem, które po prostu chciała podsunąć do toaletki. — No — fuknęła, obróciła się tyłem do lustereczka, w które, na szczęście mężczyzny, nawet nie zerknęła, i spojrzała na Tassariona. — Więc błagam ciebie, jedz Tasiu normalnie, żebyś nas nie zaczął pożerać, bo później przyjdą z Tirie i ciebie też powieszą. A to tak głupio. Zresztą, ja to chyba niezbyt smaczna jestem — zauważyła.
Marta podeszła do swojego łóżka, a następnie, wyrzucając z siebie wszystkie gotujące się w kobiecym ciałku emocje, padła bezwładnie na materac, twarzą prosto w kołdrę, zgniatając w ten sposób zadarty nosek. Spódnica w zwolnionym tempie podążyła za nią, w locie może i ukazując kawałek koronkowych pantalonów. Dziewczę przerzuciło się na bok, podparło rumiany polik na dłoni. 
— A jak tak bardzo boli ciebie ten kręgosłup, to mogę ci ugnieść maść z cynamonu i goździków. — zaproponowała. — Można też dodać kurkumy, jak chcesz. Tylko że na tej bladej skórze to żółte ślady ci po niej zostaną, dopóki ich nie wyszorujesz porządnie. Wszystko powinno być gdzieś na samych tyłach, musisz tam dalej sięgnąć — poinstruowała mężczyznę, palcem wskazując na konkretną półkę, nawet jeżeli tak nieelegancko.
A po tym wszystkim wzięła głębszy oddech, obróciła się na plecy i przymknęła oczy, orientując się, że rzeczywiście, tak jak Irina zauważyła po ich śniadaniu, Marta rzeczywiście była odrobinę zaspana. Uszczypnęła się jednak w rękę, nie czując się zbyt pewnie na zasypianie przy jakimkolwiek, nawet tym przyjacielsko nastawionym, mężczyźnie. Podniosła się do siadu, a nogi przyciągnęła do piersi. Dłonie splotła przed piszczelami, wpatrując się ciekawsko w Tassariona poszukującego wskazanych przez Martę ziół. 
— Ja przepraszam, jeżeli to pytanie będzie okropnie nie na miejscu, nie musisz odpowiadać, ale… — Marta zawahała się przez chwilkę — Tassarionie, ty zawsze miałeś takie siwe włosy? U mnie to wszyscy bruneci i szatyni byli, blondyni to raczej z tych przyjezdnych lub od pana szlachcica z pobliskiego dworu, ale nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek chodził w śnieżnych włosach. No chyba, że starcy. Ale ty na starca raczej nie wyglądasz. Jakbyś był stary, to w tym bolącym kręgosłupie jakiś dysk by ci, nie daj bogowie, poszedł, jak trzymałeś ten kredens i jeszcze głośniej byś narzekał — zauważyła, kątem oka zerkając na zaśnieżony świat za oknem. — Ha! Przynajmniej masz dobry kamuflaż na zimę. Nie to co ja. Jestem jak lis w tym śniegu, łatwo złapać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz