sobota, 23 stycznia 2021

Od Marty CD Tassariona

Kobieca szyjka napięła się, mięśnie zadrżały. Niczym gotowa do ucieczki łania zamarła bez ruchu, gdy tylko dłonie schowały się pod piersiami, poszukując w ten sposób wsparcia. Cichy oddech, jeden, drugi, a następnie zerknięcie kątem modrego oczka na znajdującego się za jej plecami Tassariona. 
Nagle tak bardzo małego, jeżeli nie mniejszego od niej samej, bez swojego charakterystycznego pewnego błysku w czerwonych ślepiach. Niebieska tęczówka błysnęła z niepokojem, jej właścicielka jednak nie rozchyliła jarzębinowych warg, by zapytać się, czy coś się wydarzyło, nie wliczając w to tych głośnych przekleństw, które dobiegły do jej uszu prosto z korytarza, bo przecież mogła się domyślić, że mężczyzna zajrzał do schowka. A zajrzenie do schowka zazwyczaj wiązało się z podbiciem sobie oka, wybiciem palca czy stłuczeniem któregoś ze słoików.
Na bladej twarzyczce mężczyzny siniaków jednak nie dostrzegała i tylko ta pusta, głęboka bruzda martwiła odrobinę, bo nie wydawało jej się, by Tassarion miał kiedy ją odkazić, chociażby przemyć i się nią zaopiekować. Zresztą, męskie ciało pochylało się do dołu ze zmęczeniem, a ona sama zauważyła, jak męski bark ugiął się ciut za mocno, gdy ten ją podniósł. Na pewno było więc coś nie tak, a jednak te nagle przymglone zerkała nie wydawały się być zmartwione stanem swojego właściciela, a czymś zupełnie innym. 
Modre spojrzenie powróciło na grzejący pomieszczenie piecyk. Pomieszczenie wypełnione wcale nie niezręczną ciszą, która nagle została przerwana delikatnymi szepnięciami, niepewnym słowem. Kobieta ponownie zamarła, a czółko odrobinę się zmarszczyło, gdy rude brewki podciągnęły się ku lini loków. Kręgosłup wyprostował się niczym struna, ucho uniosło ku sufitowi, jakby chcąc lepiej dosłyszeć nadal mamrotane pod tassarionowym nosem słowa. 
Marta szczerze nie rozumiała, co w tym wszystkim było takie trudne do zrozumienia. Bo w końcu nigdy nie była wredną zołzą czy jędza i nawet jeżeli zdarzało jej się nawet przez dzień mieć muchy w nosie, a kogoś obdarzyć zdecydowanie zbyt mocnym słowem, tak po prostu nie potrafiła chować urazy. Kto wie, może właśnie to miało kiedyś doprowadzić do jej upadku, zwieść na manowce i prosto w czyjąś pułapkę, by następnego poranka została odnaleziona z poderżniętym gardłem w jakimś brudnym rowie przy trakcie handlowym. Ale na razie grzała swe dłonie przy piecyku w łaźni, była czysta i pachnąca, a Tassarion nie, i nadal nie mogła się domyślić, dlaczego jej dobroć była tak trudną do ogarnięcia przez ten nieszczęsny męski umysł.
Nie odpowiedziała mu, ale jednak zerknęła przez ramię, starając się złapać z Tassarionem choć jedną, cieniutką nić porozumienia. Ten jednak postanowił uciec wzrokiem, co Marta uszanowała. W końcu jednak musiała stanąć na dwóch nóżkach, przeciągnąć się kocio i już stanąć przodem do mężczyzny. Dłonie oparła na biodrach, rude loki zsunęły się z ramion, gdy głowa przekręciła się w prawo, bo tym razem modre oczy chciały znaleźć te czerwone ślepia i zerknąć prosto w nie, poszukując swoich odpowiedzi. 
— Och, bogowie, Stasiu — westchnęła cicho, po czym zaczęła się zbliżać niczym do porzuconego, nieufającego ani jednemu człowiekowi psa. Powoli, noga za nogą, byleby go nie spłoszyć, byleby ponownie nie kłapnął na nią zębami. Marta teraz jednak wiedziała, że nawet jeżeli by kłapnął, to nie musiałaby, nie mogła odwdzięczać się warczeniem. W końcu raz popełniła ten błąd i na tym powinno wystarczyć. I w końcu stanęła przed mężczyzną, i w końcu mogła zerknąć w te nadal uciekające przed jej urywanymi spojrzeniami dwa, czerwone maki, nagle tak nieśmiałe. — Po pierwsze, tu nie ma nic do rozumienia. Jestem dobra, bo jestem, chyba że wolałbyś jędzę? — parsknęła cicho.
I tak bardzo chciała położyć swą dłoń na tej jego, zaciskającej się bez litości na własnym, bledziuchnym nadgarstku. Ale tego nie zrobiła, stwierdzając, że jeszcze byli odrobinkę za daleko od tego momentu, a w tym przypadku człowiek nie powinien się spieszyć. 
— Po drugie, masz wybaczone. Po trzecie, ja też bardzo, bardzo przepraszam, nie powinnam była — głos się zawahał na cienkiej lince w powietrzu, poszukał równowagi i ponownie ją znalazł — tak wybuchnąć. I przecież domyśliłam się, że ty tak nie na serio, słońce, różne głupoty się plecie w złości, ja sama lepsza w końcu nie byłam — zaśmiała się beznadziejnie, w końcu uciekłszy od niego modrym spojrzeniem, któremu równie zrobiło się ciut niekomfortowo. — I, Tassarionie, na miłość boską, nigdy nie uważałabym ciebie za potwora. Nawet jeżeli tak bym ci w twarz rzuciła, nawet jeżeli takim byś w jakiejś tam rzeczywistości był. Wystarczająco dziwactw nam po budynku chodzi, zdążyłam się przecie przyzwyczaić. Żaby, kozy, demony, upierdliwe baby, musiałbyś się postarać, żeby jakoś bardzo mnie zdziwić. — Ustka rozsunęły się, w szerokim uśmiechu pokazując ząbki. — Sam wiesz, że dziwna z nas zgraja. 
Kobieca rączka znalazła się nagle na okropnie zimnym nadgarstku, upewniając Tassariona w swoich słowach. Będąc świadkiem, że spomiędzy dziewczęcych warg wymykała się jedynie najszczersza prawda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz