niedziela, 20 lutego 2022

Od Antaresa cd. Salomei - Misja

Słowa Antaresa na niewiele się zdały, sołtys wiedział lepiej.
— Jakie tam - na pal to się i dzik nabije, jak po polach biega, to i taka tam północnica, jak tak biega i biega, to w końcu też się nabije, i będzie po kłopocie.
— Ale jeszcze się nie nabiła — zdołał zauważyć rycerz.
— Bo… może mądrzejsza trochę jest od dzika, a może nie tak szybko biega — wybrnął sołtys. — Ale pale są, w końcu się nabije.
Tymczasem zaś dołączyła dwójka astrologów, Antares zerknął tylko na oboje. Z twarzy Isidoro jak zwykle nic nie dało się wyczytać, Salomea miała w oczach jakiś rodzaj niepewności.
— No, to zapraszam — powiedział sołtys, otwierając w końcu drzwi chałupy.
Konie pozostały przed budynkiem. Aldebaran i Canopus grzecznie pozwolili się przywiązać do rachitycznego płotka, Favellus miał pewne obiekcje, ale Antares pogłaskał go po chrapach, powiedział coś do ucha i rumak w końcu stanął grzecznie przy pozostałych wierzchowcach.
Chałupa sołtysa była chałupą, jakich wiele. Mała sień otwierała się na główną izbę, gdzie przy niskim stole siedziała żona gospodarza. Widząc gości porzuciła dziergana w dłoniach robótkę, zmęłła jakieś słowa, które miały być w zamyśle powitaniem, a potem czmychnęła do kuchni.
„Mogliby jakieś ciasto wrzucić, zjadłbym coś słodkiego."
„Ty byś zawsze zjadł coś słodkiego."
„Odwal się, ty byś tylko mięso wpierdalał."
Tymczasem zaś trójka gildyjczyków usiadła do stołu razem z sołtysem. Ten ostatni zdjął czapkę z głowy, westchnął głęboko.
— Bo po tym, cośmy tam w liście… znaczy co ten botanik nam napisał… to się jednak trochę pogorszyło — westchnął w końcu mężczyzna, cień przebiegł przez jego twarz.
— Co konkretnie się wydarzyło.
Sołtys splótł dłonie.
— Były takie dwie siostry - Kasia i Basia. I one obie stwierdziły, że pójdą do tej cholernej kurwy…
— Ferdek, wyrażaj się! — dobiegło z kuchni.
— … do tej północnicy — poprawił się szybko sołtys, zerkając tylko w stronę kuchni — i że przemówią jej do rozumu.
— Poszły rozmawiać z upiorem? — Salomea spytała z niedowierzaniem. — Same? Pozwolono im na to?
— A bo to się młode panny pytają kogokolwiek o pozwolenie — sarknął mężczyzna. — No ale wracając. One to poszły tam, na pole, że niby jak się z północnicą pogada, jak baba z babą, to jej jakoś weźmie i przejdzie. Że jak się ten… — Sołtys podrapał się po głowie, zafrasował się. — Że jak się rozwiąże te rzeczy, co ją tu trzymają, to ona pójdzie w diabły, gdzie jej miejsce.
— Miały rację, ale to niebezpieczna taktyka — odpowiedział Antares.
„Bezpieczniejsza to po prostu zrobić prewencyjny rozpierdol."
„Przemoc to nie jest odpowiedź."
„Masz rację. «Przemoc» to pytanie, «Tak» to odpowiedź."
— No i tak to się kończy, jak dwie dziewuchy się za coś biorą — podsumował mężczyzna, odwrócił się w stronę kuchni: — Halina! Długo tam jeszcze?
— Przecież do gara nie wejdę! — dobiegło z drugiego pomieszczenia.
— Obie nie przeżyły? — spytała Salomea, poprawiając się na ławie.
— Aż tak źle to nie było. Z Kaśki nie było co zbierać, ledwie kawałek okrwawionej chustki się ostał. Ale Baśka wróciła cała i zdrowa, nieźle przestraszona i siwa trochę, tak tu na czubku głowy. Nie chce gadać, co ją tam spotkało, siedzi tylko w chałupie i płacze po nocach. — Sołtys westchnął, skrzywił się. — Ja mówiłem, że to nie ma co rozmawiać, trzeba po prostu wziąć kosy i…
— Żelazo nie ima się duchów. Każdy, kto pójdzie z kosą na północnicę, straci życie — odezwał się nagle Isidoro.
— A tam od razu…
— Tak mówi przeznaczenie. Nie ma innej drogi.
Sołtys wpatrzył się w oczy jasnowidza, do tej pory utkwione w średnio czystym blacie stołu, teraz zaś uważne, skupione, niepokojąco enigmatyczne.
— No, nie wiadomo, ale może by tam poturbowała paru chłopów — ustąpił nieco.
— Gdzie mieszka ta wspomniana Basia? — wtrąciła Salomea.
— Wcześniej to mieszkała tam z ojcem i z Kaśką, no ale jak polazły obie na to pole, to ojciec się zeźlił i kazał nie wracać do domu, bo jeszcze tę kurwę…
— Ferdek, wyrażaj się!
— … tę północnicę, tfu, do domu przywlecze. Więc Baśka teraz mieszka z taką starą wdową, panią Stasią, tam na południu wioski. Bo stamtąd to najdalej na pola, a pani Stasia to się niczego nie boi, to i tą przeklętą Baśkę do siebie wzięła.
— A czy… — zaczęła Salomea, ale nie dane było jej skończyć.
Do izby wkroczyła pani Halina, niosąc talerze i wazę zupy.
— Zjedzą, to lepiej myśleć będą — powiedziała, stawiając wszystko na stole. — Bo jak nie wymyślą, to niedługo o zupę nam tu będzie ciężko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz