poniedziałek, 7 lutego 2022

Od Reannon do Matti - Misja

Dni mijały mi spokojnie, nawet zbyt spokojnie ktoś mógłby rzec. Godziny leciały mi na spędzaniu czasu w bibliotece. I szczerze, taka kolej rzeczy mi nie przeszkadzała. Zdążyłam przeczytać już co najmniej tuzin książek i wypić bliżej nie oszacowaną ilość czarnej herbaty, oczywiście odpowiednio posłodzonej. W moje ręce trafiały zazwyczaj jakieś romansidła i to wcale nie bez powodu. Nie ukrywajmy, miło byłoby mieć kogoś przy swoim boku i kroczyć z nim przez życie, a na starość podać sobie nawzajem szklankę wody. Jednak jak wszystkim powszechnie wiadomo, tego jedynego wcale tak łatwo znaleźć nie jest, toteż pocieszałam się zatapiając swoje fantazje w literaturze o takiej, a nie innej tematyce. Trafiały się też jakieś psychologiczne, nieco astrologii lub o dziwnych stworzeniach albo o jakimkolwiek innym obiekcie mojej ówczesnej fiksacji. Myślicie, że skąd tyle wiem? W przerwach od czytania lubiłam dopracowywać moją umiejętność rysunku. Mój dziennik wypraw był ich pełen, szkice miejsc pomagały mi w teleportacji do nich. Pamięć bywa zawrotna, lubi z czasem ukrywać coraz więcej szczegółów, zaś rysunek pozostawał wieczny. Wydawać by się mogło, że teleportacja to cudowna umiejętność, ale jak człowiek używa tego więcej niż sam chodzi o własnych nogach, to zaczyna się doceniać te kilkudniowe podróże i przygody, które przeżyło się w drodze. Zawsze z każdej wycieczki starałam się zapisywać jak najwięcej miejsc i jak najwięcej szczegółów. W końcu nigdy nie wiadomo, co może się przydać. Oprócz miast, znajdowały się tam różne leśne polany, łączki, rzeki lub jaskinie. Im więcej możliwości tym lepiej. Do części z nich dopisywałam również daty, ale był to już raczej mój kaprys, niż coś, co miałoby się przydać. Przekartkowałam dziennik, uśmiechając się pod nosem na widok tak wielu zapełnionych już stron. Jednak ostatnia zapisana przeze mnie data wskazywała na to, że dosyć dawno już nigdzie się nie wybierałam. I właśnie w tamtym momencie pomyślałam, że pora najwyższa to zmienić i ruszyć cztery litery gdzieś dalej niż na spacer wokół budynku Gildii.
Jakby to ująć… Chyba po prostu potrzebowałam nieco adrenaliny w moim życiu? Ten stan stagnacji zaczynał mnie powoli dobijać, więc dziarskim krokiem ruszyłam do tablicy z zadaniami. Westchnęłam z rezygnacją, nie widząc zbyt wielu zachęcających propozycji. Jedną ręką zakryłam oczy, a drugą wylosowałam kartkę z zadaniem i takim oto sposobem okazało się, że czeka mnie upragniona podróż w rejony Tiedal. Celem było zbadanie jakiejś podejrzanej willi. Jednak wycieczka samej brzmiała jak totalna nuda. W Gildii zaczynałam znać już coraz więcej osób, ale tylko z widzenia. Nie miałam okazji poznać kogoś bliżej, a że upragniona okazja się nadarzyła, to ruszyłam przed siebie, poszukując nieszczęśnika, który zostanie moim partnerem na misję. Moim celem stała się Sala Wspólna, gdzie zazwyczaj przebywało dużo osób, ale tego dnia wyjątkowo wiała pustkami. Zmarszczyłam brwi na znak niezadowolenia kolejną przeszkodą. Udałam się do mojej drugiej nory, a mianowicie biblioteki. Ostatnimi czasy przebywałam tam tak dużo, że można byłoby uznać to za moje mieszkanie. Zaczęłam kręcić się między regałami w poszukiwaniu informacji na temat tamtych rejonów. Skoro już miałam się tam udać, to nie bez odpowiedniego przygotowania. No i wtedy los się do mnie uśmiechnął. Spomiędzy półek, kawałek dalej ukazała mi się czyjaś czupryna. Szybkim, ale cichym krokiem (w końcu byłam w bibliotece a nie chlewie) udałam się do owej osoby. Chłopak o szarych włosach siedział pomiędzy potężnymi regałami, zaczytany w jakiejś lekturze. Jednak gdy stanęłam naprzeciwko niego, uniósł na mnie wzrok.
- Ty. Ja. Misja. I zero pytań - powiedziałam szeptem, wskazując palcem to na niego, później na siebie, na koniec wyjmując nieco wygnieciony już kawałek papieru z opisaną misją i trzymając przed nim. - Wchodzisz w to?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz