piątek, 11 lutego 2022

Od Kukume cd. Mattii

Kukume nie miała zbyt często do czynienia z instrumentami klawiszowymi wagi ciężkiej. To nie był odpowiedni wybór dla ulicznego grajka, którego występ zwykle cieszył ucho kobiety nutami wydobywającymi się z trąbki lub ukulele; czasem też rytm kroków zrównywał się nie wiadomo kiedy z rytmicznymi uderzeniami w bębenek. Wdzięczne, fortepianowe dźwięki miała okazję podziwiać raczej, gdy ktoś nie zamknął okna, a ona akurat przechodziła ulicą. Wróciła pamięcią do dawnych dni, kiedy pan Magnus zachęcał ich do wspólnej zabawy. W tamtej bawialni też stał fortepian, ale zakurzony i nadgryziony zębem czasu, rzadko kiedy ktoś na nim grał, a nawet jeśli, były to raczej proste, nieskomplikowane melodyjki.
Z kolei gra Clarice już od pierwszych uderzeń w klawisze zdradzała obycie kobiety z instrumentem. Palce tańczyły, jakby tchnięto w nie nowe życie, skakały i z wyczuciem uderzały w odpowiednie tony. Kukume nie znała wcześniej tej melodii, tym bardziej jej tytułu wypowiedzianego w dziwnym, szeleszczącym języku, ani kryjącej się za nim historii. Piękno muzyki polegało jednak na tym, że nie trzeba było studiować żadnego z tych punktów, by zdołała ona otulić człowieka, zachwycić go. Palce kobiety drgnęły lekko, jakby usiłując naśladować ruchy Clarice. Wiedziała, że w nocy, gdy będzie już miała wtulić głowę w poduszkę, palce znów zatańczą, spróbują wydobyć nuty z powietrza, być może w marnej próbie imitacji ruchów Clarice.
Dostrzegła jeszcze, jak pan Merriweather dyskretnym ruchem ociera kącik oka. Nawet jeśli w jego słowach wciąż czaiła się surowość, rysy twarzy zmiękły, wargi ułożyły się w cień uśmiechu.
— Znakomita gra, bardzo dobrze oddane napięcia tonalne — pochwalił Mattia. — Jestem zaszczycony, że mogłem jej wysłuchać.
— Była piękna — dodała Kukume. Nie do końca wiedziała, jak rozwinąć swoją wypowiedź, ograniczyła się zatem do nawiązania kontaktu wzrokowego z Clarice.
Uśmiechnęła się do dziewczyny, skinieniem głowy podziękowała jej za grę. Ta odpowiedziała podobnym grymasem, twarz rozjaśniła się, nawet jeśli dłonie zdążyły znów spleść się ze sobą ciasno na kolanach dziewczyny, jakby próbowały zbudować mur między nią a światem.
— Bardzo miło mi to słyszeć — cichy, nieco zduszony głos wydobył się spomiędzy koralowych warg panienki.
— Tak, tak, Clarice ma ogromny talent. Po matce, jak przypuszczam. Kiedy tutaj zamieszkaliśmy, jej pierwszym zakupem był właśnie ten fortepian — gospodarz wyciągnął rękę, przesunął dłonią po gładkiej, czarnej powierzchni. — Cieszę się, że nikomu nie przyszło do głowy go uszkodzić...
— Uszkodzić? — podchwycił Mattia.
Mężczyzna westchnął, zacisnął palce na podłokietnikach, niemniej zdawało się, że w otaczającym go szczelnie murze powstała jakaś szczelina.
— Zapewne już się domyśliliście — westchnął, ogarnął wzrokiem bawialnię. — Niedawno spotkał nas dość przykry... incydent. Posiadłość została obrabowana, szczęśliwie jednak nikomu nic się nie stało — zacisnął wargi, oczy odruchowo uciekły w stronę córki.
— Czy straż podjęła już starania, by wyjaśnić zajście?
— Podjąć może i podjęła, ale od razu było wiadome, że raczej na niewiele się to zda — urwał na chwilę, najwyraźniej bił się z myślami, czy powinien kontynuować wątek. — Nie było śladów włamania, nikt nie jest w stanie udzielić żadnych informacji. Mam swoje podejrzenia, doprawdy jednak trudno uwierzyć, by ktoś poza duchem lub mieszkańcem byłby w stanie dokonać czegoś podobnego.
— Bardzo mi przykro z tego powodu — astrolog pochylił się na krześle. — Gdybyśmy mogli pomóc w jakikolwiek sposób, proszę dać znać.
W odpowiedzi pan Merriweather jedynie pokręcił przecząco głową.
— Dziękuję, poradzimy sobie — stwierdził sucho. — Choć... dziękuję bardzo. Podjąłem starania, by nie przydarzyła się już więcej podobna sytuacja, udało mi się odzyskać dzięki temu spokój ducha, muszę przyznać.
— Jeśli mogę zapytać - o jakie środki chodzi? — drążył Mattia.
— Przecież sam już pan pytał. Rozmawiałem z panem Trinketem, zdecydowałem się... cóż, nabyć od niego pewne zabezpieczenia — zmierzył nas badawczym spojrzeniem. Clarice, która chowała właśnie nuty, odchrząknęła nerwowo. — Proszę tylko o zrozumienie. Zdaję sobie sprawę, że dla osób postronnych może to brzmieć co najmniej śmiesznie, trudno jednak kłócić się z faktem, że gdy zawodzą kłódki i warty, trzeba sięgnąć po inne sposoby.

Wizyta w posiadłości Merriweatherów dobiegła końca. Clarice, schowana nieco za potężnymi plecami ojca, nieśmiało uniosła dłoń w pożegnalnym geście, gildyjczycy zaś ruszyli z powrotem do karczmy. Ulice tętniły życiem, zewsząd dobiegał ich gwar rozmów, piania schowanych w klatkach kur czy też szelesty rozkładanych dywanów.
— Wydaje się, że wszystko się zgadza — Kukume mięła w dłoniach wodze rumaka. — Tylko... sama nie wiem. Myślisz, że to możliwe, by ktoś dokonywał rabunków, by zachęcić do kupienia amuletów?
Jakaś cząstka jej umysłu wciąż zakładała, że być może to przypadek. Być może pan Trinket był po prostu tym typem człowieka, do którego uśmiechnął się chytrze ślepy los, i faktycznie wstrzelił się w rynek Maldor w idealnym (przynajmniej dla niego) momencie.
— Nie można wykluczyć takiej opcji — zgodził się. — Choć, jeśli mam być szczery, trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś zadał sobie tylko po to tyle trudu. Jeśli już udało się kogoś obrabować, rzadko kiedy chce się z nim robić kolejne interesy.
Pokiwała głową, na dłuższą chwilę zapadła cisza. Dopóki oczu kobiety nie przykuło jedno ze stanowisk; nieco na uboczu, z dala od największego gwaru, przy tym jednak zwracało uwagę. Nie dało się też nie zauważyć, że całe obwieszone były znajomymi już jej skądś figurkami i tańczącymi na wietrze wisiorkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz