sobota, 12 lutego 2022

Od Hugona cd. Sophie

„Trzeba naprawdę bardzo chcieć”. Hugo uśmiechnął się na te słowa alchemiczki, pokiwał głową; bo, doprawdy, w świecie nauki zazwyczaj wystarczyło trzymać się tej maksymy, by można było sforsować w końcu niemal każde drzwi. Przy ogromnej porcji cierpliwości, hektolitrach kawy, po okupieniu tego pasmem lub dwoma siwych włosów, stosem straconych nerwów i może kilkoma rozbitymi probówkami, ale było to możliwe jak najbardziej.
— Obawiam się, że w moim wypadku to była bardzo krótka przygoda — przyznał szczerze, lekko. — Choć, biorąc pod uwagę mój wątpliwy talent i zapał dydaktyczny, to „obawianie się” może być nieco na wyrost.
Od pewnych rzeczy żaden doktorant nie ucieknie. Z drugiej strony, nie zabawił na studiach doktoranckich zbyt długo, a już w ogóle mgnieniem oka był czas, który spędził na nich w Toirie. Krótko później wyjechał razem z profesorem do Obarii, tam zaś poświęcili się bez reszty pracom nad muchomorem. A później... cóż, później niekoniecznie studia były Hugonowi w głowie.
— Nie przepadasz za nauczaniem?
— Stresowałem się — wyznał. — Wiesz, jest jednak cały czas z tyłu głowy świadomość, że jeszcze niedawno było się na ich miejscu. Wiedza jest wprawdzie świeża, ale niekoniecznie usystematyzowana. Oddelegowali mnie do prowadzenia ćwiczeń z mykologii stosowanej, więc robiliśmy laurki z grzybów.
Sophie posłała mu czujne spojrzenie, Hugonowi udało się jednak zachować absolutną powagę na twarzy. No, przynajmniej przez pierwszych parę sekund.
— Naprawdę! — zapewnił.
Alchemiczka przechyliła głowę, uciekła na chwilę wzrokiem w stronę pochmurnego nieba, najwyraźniej starając się znaleźć powiązanie między obydwiema informacjami. Zielarz cierpliwie czekał, całkiem ciekaw, na co wpadnie jego kompanka.
— Zdaje się, że słyszałam kiedyś o barwniku grzybiczym — stwierdziła. — Ale nie jestem pewna, jak dałoby się go pozyskać.
— Bingo — Borowik parsknął, zarzucił grzywą jakby w odpowiedzi na entuzjazm jeźdźca, ale ten tylko poklepał go z roztargnieniem po szyi. — Zwykle całkiem łatwo, choć metody są różne. Bierze się szalki, i chodzi o to, by nauczyć się właściwości poszczególnych gatunków, angażując przy tym inne zmysły i pobudzając nieszablonowe myślenie.
— Jakie kolory można uzyskać z grzybów?
— Prawie wszystkie. Na przykład te z rodziny Chlorociboria wytwarzają niebieskozielony, wyrazisty barwnik, a z Penicillium mogą uzyskać żółte, szare albo zielone. Fiolet i róż też się znajdzie.
Świat grzybów był barwny i bogaty, choć niepozorny na pierwszy rzut oka, ograniczany zwykle do swoich kulinarnych zastosowań. Nic nie stało jednak na przeszkodzie, by zaprosić go i do takiej pracowni malarskiej.
— W tych laurkach chodzi tylko o kolory? Czy z tekstur też się choćby korzysta?
— Oczywiście, że tak! Inaczej byłoby nudno. Kiedyś na przykład poprosiłem grupę o pracę, w której mieli zrobić drzewa. W domyśle chodziło o to, żeby skojarzyli Cladosporium, ma oliwkowy, ładny odcień. Ale trafiła mi się też taka studentka, która postanowiła wyłamać się ze schematu — urwał na chwilę, pokręcił głową na samo wspomnienie — i wykorzystała Trichodermę. Patrząc po samym kolorze, wybór bardzo trafny, problem w tym, że efekt końcowy kojarzył się raczej z bujną trawą niż z liściastą koroną.
— Ma charakterystyczny kształt?
— Też, ale przede wszystkim chodzi o to, że bardzo szybko się rozrasta. Próbowała wybronić, że przypomina to kosodrzewinę — wzruszył ramionami. — Kreatywność też się ceni.
— Nauka jest sztuką — podsumowała Sophie. — Czyli jednak nie odbębniałeś tylko swoich ćwiczeń.
Teraz on z kolei zapatrzył się na chmury. Bezkształtna, ogromna masa, gnana podmuchami wiatru, pędziła po nieboskłonie w tym samym kierunku, co oni. Hugo miał tylko nadzieję, że nie poleją się z nich strugi lodowatego deszczu; nie miał zbyt wiele wspólnego z meteorologią, niemniej zdawało się, że niebo w ten sposób po prostu postanowiło się ukryć przed ciekawskimi spojrzeniami.
— To, że za czymś nie przepadam, nie znaczy jeszcze, że muszę to pokazywać, zwłaszcza jeśli mi za to płacą. No i zgoda, może miałem z tego nawet frajdę, to były żwawe zajęcia — uśmiechnął się nieco krzywo, wziął głęboki wdech, zaciągnął się mocnym zapachem żywicy, mijali bowiem właśnie niewielki las. — Ale gdyby kiedyś brakowało ci prowadzenia ćwiczeń, to dużo chętniej wcielam się w studenta niż profesora — dodał.
Tymczasem zdążyły zamajaczyć się przed nimi pierwsze zabudowania Sorii. Wciąż raczej jako pozioma linia, która zaczynała dopiero rysować się na horyzoncie, nieodmiennie świadczyła jednak, że zbliżają się do celu.
— Myślałaś kiedyś nad tym, by wrócić na uczelnię? — zagaił znów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz