poniedziałek, 7 lutego 2022

Od Michelle cd. Hotaru

Krokodyl nie protestował przeciwko zabiegom ani coraz śmielszym ruchom Michelle, która w końcu posunęła się nawet do sprawdzenia rytmu bicia serca, do sięgnięcia ku bardzo wrażliwym miejscom w ciele. Może parsknął raz czy dwa, może w złotym oku błysnęła iskra irytacji, nic jednak nie wskazywało na to, by zwierz miał w jakikolwiek żywszy sposób zamanifestować, co sobie o sprawie myśli. Bo przecież myślał na pewno. Nadto ciekawska kobieta w ułamku sekundy mogłaby stracić palce albo i całą rękę, capnięte w wyniku pielęgnowanych starannie przez pokolenia, od strony biologicznej zupełnie przecież słusznych, odruchów krokodylich szczęk. Ale Magister nie ruszał — i to najwyraźniej nie tylko ze względu na polecenie Serafina. A to Michelle martwiło. Już z dwojga złego wolałaby doprawdy, by ruszał. Się, najlepiej, w ostateczności nawet ją, ale jakkolwiek.
Teraz z kolei zaczęła grzebać w torbie — narzędzia postukiwały o siebie, stal wyglądała ciekawsko zza zabezpieczających ją szmatek i licznych kieszeni, ale nagle żadne z nich nie wydawały się kobiecie odpowiednie. Miała wprawdzie często do czynienia z dużymi zwierzętami, końskie lub krowie problemy potrafiły doprawdy umilić i zająć człowiekowi dzień. Tylko one różniły się już choćby na poziomie gromady od ospałego gada, który leniwie spoglądał to na nią, to na Hotaru.
— A jak u niego z defekacją? — zapytała. Uniosła na chwilę głowę, zerknęła w stronę tancerki. — Odchody są spore, nie da się tego przegapić.
Tancerka lekko wydęła wargi, zamyśliła się. Nawet jeśli jasne, gładkie czoło przecięła zmarszczka, była raczej wynikiem namysłu, a nie obrzydzenia, choć przecież na samą myśl o tej, bądź co bądź, w pełni normalnej czynności fizjologicznej, niektórzy odruchowo się wzdrygali. Hotaru jednak tylko pokręciła głową:
— Nie wtedy, kiedy był pod moją opieką. Ale to też jeszcze niezbyt długo.
— Warto się przyjrzeć i tak. Jeśli rytm organizmu jest zaburzony, to coś się tam na pewno dzieje w środku, trzeba obserwować — spojrzała przez ramię na pacjenta. Dalej nie zamierzał się ani na nią, ani na Hotaru, spokojnie czekał na swoim miejscu. Zdecydowanie zbyt spokojnie. — Wiesz, że kiedyś jak konie miały problem z moczem, to je okadzali? Bobrowym gonem, czasem rozchodnikiem, on akurat był bardziej uniwersalny.
— Pomagało?
— No gdzież, cuchnęło tylko. Ale to i tak lepsze niż upuszczanie krwi przy każdej okazji.
Wyjęła wreszcie lusterko, w szkle beztrosko odbiła się wiązka promieni. Weterynarz przetarła nieco zakurzoną powierzchnię, krytycznie obejrzała przyrząd w poszukiwaniu wszelkich uszkodzeń, zdołał jednak pomyślnie zdać test.
Zbliżyła się ponownie do Magistra, kucnęła przy sennym zwierzu, który powitał ją powolnym mrugnięciem.
— Chodź, zajrzymy w tę piękną paszczę — uśmiechnęła się do tancerki. — O, tutaj przytrzymaj...
— W ten sposób? — ramię złapało ostrożnie paszczę. Magister parsknął, niemniej nie zaprotestował.
— Dokładnie taki — skinęła głową, zaczęła oglądać zęby. — No, powiedz "Aaa", bardzo proszę. 
Krokodyla szczęka z całą pewnością robiła wrażenie; ostro zakończone, złoty kieł i rząd białych prezentowały się dumnie w różowej gardzieli. Kobieta uważnie szukała jednak czegoś innego niż biel i złoto — źródłem wielu problemów często były zepsute zęby lub infekcje. Zapalenie jamy ustnej często skutkowało tym, że zwierzęta traciły apetyt, a przez to i energię. Tu jednak cały garnitur prezentował się aż nazbyt śnieżnie, kobieta stwierdziła, że właściwie przydałoby się tylko doprawdy drobne szczotkowanie. Właściwie nawet nie pachniało tak źle.
— Grzeczny chłopiec — wyjęła lusterko, z roztargnieniem poklepała chropowaty pysk.
— Znalazłaś coś?
— Nie — zacisnęła wargi, uciekła wzrokiem w bok. — Szukamy dalej.
Sprawdziły odruchy — młotkiem opukowym aż nazbyt dokładnie zbadały ciało i w jaki sposób Magister reagował na bodźce. Ospale i z opóźnieniem, zdawało się jednak, że wszystko czuł. Wyraźnie zmęczyła go krzątanina wokół jego osoby, praktycznie przestał powarkiwać i prychać, ale cała mowa ciała świadczyła o tym, że nie w smak mu ciągłe dotykanie i hałasy.
— Gdyby nie to, że jest w gildii jakiś czas, zastanawiałabym się nad stresem — zaczęła wyliczać. — Wiesz, nowe bodźce, dodatkowe czynniki, zaburzenie równowagi. Zwykle te reakcje mają na celu pomoc w dostosowaniu się do nowej sytuacji, zwiększenie czujności, ale może mieć też szkodliwy wpływ, zwłaszcza jeśli jest długotrwałe. Nie wiem, naprawdę...
— Może faktycznie ostatnio coś się zadziało? — zasugerowała tancerka.
— Tylko żeby to wszystko prześledzić, trzeba by zapytać Serafina, bo pewnie tylko on mógłby nam powiedzieć coś o ostatniej rutynie Magistra. Ale mam dobrą wiadomość, to nie wścieklizna. Wtedy to już kaplica.
Ułożyła dłonie na kolanach, zapatrzyła się na pysk. Nie miała wykształcenia, nie znała zbyt wielu naukowych pojęć, jej wiedza pochodziła przede wszystkim z praktyki, a nie miała dotąd zbyt wiele do czynienia z podobnymi gatunkami. Co nie oznaczało, że zamierza się poddać.
— Jest bardzo zaraźliwa, zgadza się?
— I groźna — potaknęła. — Objawia się na przykład niedowładem kończyn. Ale nie ma drgawek ani nic. Zdarza się, że nadpobudliwe zwierzęta robią się wtedy spokojne i na odwrót, tylko tutaj bym to wykluczyła. Chociaż — westchnęła, zmartwiona możliwością, którą nasunęły jej słowa Hotaru — mam nadzieję, że to nic zaraźliwego. Ale na wszelki wypadek i tak powinnyśmy odizolować go od pozostałych zwierząt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz