niedziela, 27 lutego 2022

Od Hugona cd. Ayrenn

Co mogła dla niego zrobić?
Hugo przechylił głowę, zapatrzył się na ścianę lasu, odruchowa odpowiedź zamarła na wargach, nim zdążyła z nich spłynąć choćby litera krótkiego nic. Bo właściwie niczego nie oczekiwał; ot, właściwie wystarczyło mu, że porozmawiali, że przekonał się, że wtedy, w lesie, nie uderzył się zbyt mocno kamieniem w głowę i nie śnił o elficy gubiącej swój notatnik. Nie przemyślał właściwie nawet zbyt dobrze całego procederu oddawania zguby, czego najlepszym dowodem była wciąż spoczywająca na pniaku elfka. Czasu jednak cofnąć nie mógł, zamiast tego wypalił więc równie wdzięcznie pierwszy pomysł, który przyszedł mu na myśl:
— Grzybobranie.
W pierwszym odruchu chciał jeszcze dopytać raczej o opowieści, prosić o wyjaśnienie punktów, które były niejasne, zastanawiały go. Ale nie zrobił tego. To nie twoja tajemnica. Pewnym rzeczom było przeznaczone, by pozostać w sferze niedookreśloności, i Hugo to akceptował. Sam najpewniej — a właściwie zupełnie pewnie — czułby się nieswojo, gdyby ktoś ot tak, podejrzał jego notatki.
— Słucham? — elfka przechyliła głowę, w turkusie zamigotało powątpiewanie.
— Grzybobranie — powtórzył, choć miał przecież pewność, że Ayrenn usłyszała już za pierwszym razem. — Nie żartuję, naprawdę. W towarzystwie jest od razu inaczej.
 Połacie lasu zdawały się być idealną przestrzenią odosobnienia; wszechobecna natura, cisza zakłócana tylko świergotem ptaków, szumem liści czy innymi sielankowymi odgłosami. W gruncie rzeczy jednak człowiek przecież nigdy nie był sam, gdy miał choć znikomy kontakt z naturą. Najmniejsze źdźbło trawy tętniło życiem, gdziekolwiek by nie spojrzeć, coś się przemieszczało. Był przekonany, że ludzkie zmysły pozostawały i tak nieczułe na zdecydowaną większość bodźców, umysł naukowca podpowiadał mu, że gdyby tylko jego oko zechciałoby bardziej współpracować, byłby w stanie dostrzec o wiele, wiele więcej żyjątek. Las był zaprzeczeniem samotności już z samej swojej definicji: był zespołem drzew i innej roślinności. Pnie rosły tuż obok siebie, ich korony miękko kołysały się nad ich głowami, tworząc schronienie dla niezliczonej liczby zwierzyny.
— Rozumiem, że to przysługa z długim czasem odbioru?
— Przecież na grzyby każda pora jest dobra — Hugo parsknął śmiechem. Być może zimowy krajobraz nie zachęcał do dłuższych wędrówek, a twarda ziemia nie była przychylna dłoniom próbującym sięgnąć wgłąb gleby, ale las nigdy nie odrzucał wystarczająco wytrwałego poszukiwacza. — Ale to nie musi być ani dziś, ani nawet jutro. Czasem lepiej nawet nie zebrać nic, ale mieć przy tym miłą kompanię. Gdybyś miała chęci, zapraszam.
— Będę pamiętać — Ayrenn z powagą skinęła głową, na wargach wciąż jednak błąkał się cień uśmiechu. — Wygląda na to, że dużo czasu spędzasz w lesie.
— Taka praca — wzruszył ramionami. Zerknął na Bambiego, i dałby słowo, że w czarnych oczkach dalej dostrzegał niechęć. — Ale chyba nie na tyle, żeby zyskać przychylność leśnej gawiedzi. Masz jakiś sekretny sposób?
Jeleń, jak na zawołanie, znów podszedł i wsunął ciekawsko pyszczek pod łokieć elfki, przedarł się przez płaszcz. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu Hugo był przekonany, że gdyby spróbował, podobnie jak Ayrenn, musnąć palcem miękki i nad wyraz uroczy pyszczek, zwierz udowodniłby, że przeżuwacze gryzą nie tylko trawę.
— Nie wiem, czy nazwałabym to sekretem — kobieta przechyliła lekko głowę, blond pasmo opadło na ramię. — Jestem w stanie się z nimi porozumieć, wysłuchać. Powiedziałabym, że to bywa przydatne przy nawiązywaniu kontaktów.
— Zgodziłbym się — parsknął śmiechem. — Mam pewne trudności z wytłumaczeniem koledze, że mam pokojowe zamiary.
— Och, rozumie.
— A mogę? — wyciągnął dłoń, jak pełne nadziei dziecko pytająco uniósł brew i spojrzał najpierw na Ayrenn, później na jelonka.
Krótko później jelonek najwyraźniej zdecydował się wybaczyć zielarzowi jego jawną niedelikatność, palce ostrożnie musnęły sierść.
— Trochę bardziej szorstka niż myślałem — mruknął, gdy Bambi zmrużył oczy pod wpływem pieszczoty. — Ale bardzo przyjemna.
Znów usiadł, spojrzał na ledwo wydeptaną ścieżkę, nieśmiało unoszące się źdźbła, które dochodziły wreszcie do siebie, uwolnione spod nacisku depczących je stóp. Faktura pniaka była nierówna, niezbyt wdzięczna do siedzenia; we trójkę pogrążyli się w milczeniu.
— Szukałeś kiedyś właściciela? — tym razem to Ayrenn przełamała ciszę. Powoli zbierający się do odejścia jadownik zadumał się na chwilę, znów przytwierdzony do siedziska. Jego wzrok odruchowo powędrował znów w kierunku dziennika, teraz bezpiecznie spoczywającego w dłoniach prawowitej właścicielki. Smukłe palce muskały wypłowiałą okładkę, od czasu do czasu przewracały z szelestem strony, a Hugo nie mógł powstrzymać myśli, że notatnik zdaje się cieszyć z tego powrotu.
— Nawet znalazłem — zaśmiał się krótko, zaraz jednak pozwolił, by dźwięk umilkł, raptem tylko kilka razy podchwycony przez knieję. — Ale... nie, nie szukałem, a nawet jeśli, to raczej bez przekonania.
 — Dlaczego?
— 1680, 1685, 1689 — wymienił bez zająknięcia zapamiętane z dziennika daty roczne. — Byłem dzieckiem, dla którego raptem rok był wiecznością. Liczby mnie utwierdziły w przeświadczeniu, że... cóż, mam małe szanse.
Nagle zreflektował się, urwał. Długowieczność nie była tylko darem, niosła też ogromne brzemię. Poza tym jednak Hugo popełnił w tym momencie faux pas nie tylko egzystencjalne, ile towarzyskie. Zasugerowanie damie choćby w sposób najsubtelniejszy jej wieku było czynem, za który nawet borowiki pewnie będą się go wstydzić. Ale przecież wtedy między innymi dlatego tak beztrosko zabrał notatnik.
— Nie bałeś się, gdy poczułeś magię?
Bał się, że ktoś go znajdzie, tak jak znaleźli księgę Nany.
— Nie. Moja babka była wiedźmą — wyjaśnił. — Późno zaczęła pielęgnować swój dar, a jeszcze później ja się o nim dowiedziałem, ale można powiedzieć, że zdążyłem przejść swój chrzest bojowy. Dlaczego akurat takie zaklęcie na notatniku? To była forma wskazówki dla ewentualnego znalazcy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz