poniedziałek, 14 lutego 2022

Od Ayrenn cd. Antaresa - Misja

Antares stwierdzając, że „szkoda na niego trucizn” nieświadomie rzucił Małgorzacie wyzwanie. Jadowniczka w milczeniu zabębniła palcami o blat stołu, omiotła spojrzeniem izbę, jakby w głębokim oczekiwaniu na… coś. Ayrenn miała niemiłe przeczucie dotyczące całej tej sprawy, jak i tego na co czeka jej towarzyszka. Westchnęła głęboko, spojrzała z politowaniem na kończącego gulasz Antaresa.
― Na twoim miejscu… ― zaczęła, ale rycerz już opróżnił pół kufla.
― Hm? ― Antares odstawił naczynie, kiedy tylko zorientował się, że kierowała słowa w jego stronę.
― W sumie to nie ważne, wiesz? Jedz na zdrowie, pij na zdrowie. Przepraszam, że wybiłam cię z rytmu.
― Nic nie szkodzi.
― Co to za świadek? ― zwróciła się do Małgorzaty.
― Stary, lokalny piernik. Niejaki Hans, wołają go Młot. Twierdzi, że przeżył atak tego… czegoś. Czymkolwiek to było, nieźle go poharatało, chłop leży teraz u siebie w chacie i nie podejmuje ani gości, ani nikogo. Zabarykadował się w środku, krzesło podstawił pod klamkę i gadaj tu z takim.
― Mam nieodparte wrażenie, że los tego człowieka obchodzi cię mniej niż to, czy Antaresowi coś się stanie po tych twoich mieszankach ― wywołany z imienia rycerz uniósł głowę znad miski ― albo, co gorsza, wcale cię nie obchodzi.
Małgorzata uśmiechnęła się sugestywnie, przechyliła głowę w bok. Złote loki opadły na czoło, zielone oczy błysnęły niebezpiecznie.
― Bo nie obchodzi ― przyznała nadzwyczaj szczerze, wygodniej rozsiadła się na ławie. Spod stołu wyjrzał psi łeb z ubrudzoną tłuszczem kufą. ― Gdybym miała zadręczać się dobrostanem każdej żyjącej istoty, to już dawno utopiłabym się w studni, zaręczam. Takie podejście jest o wiele zdrowsze. Mogłabyś spróbować, wiesz?
― Niemniej jednak, mogłabyś okazać choć trochę empatii. To nie kosztuje i nie boli, Gosiu.
― Mogłabym, ale znów – po co? ― Małgorzata wzruszyła ramionami. ― Czasem odnoszę wrażenie, że zapominacie na jakich stanowiskach pracuję w Gildii. Empatia nie sprzyja zabójcom. Wręcz wadzi.
― Gdzie ten Młot mieszka? ― wtrącił Antares, ostatecznie kończąc posiłek, piwo, jak i obecny, zdecydowanie niezwiązany z ririnami, temat.
― Na skraju tego kurwidołka. Według miejscowych powinniśmy znaleźć miejsce bez specjalnego wysiłku.
Ayrenn westchnęła, epizod umoralniający uznała za kompletne fiasko, ale nie próbowała dalej nawracać Małgorzaty. We trójkę opuścili tłumnie nawiedzaną karczmę, w akompaniamencie psich szczeków wrócili do wierzchowców. Favellus i Belladonna czekali dokładnie w tym samym miejscu w którym widzieli ich uprzednio, brakowało natomiast Bambiego.
― Czy to normalne? ― spytał rycerz, prowadząc swojego rumaka za uzdę.
Ayrenn wzruszyła ramionami, nieprzejęta nadto zgubą.
― Musimy pamiętać, że to wciąż zwierzę leśne. Może nie spodobała mu się aura miejsca, albo poszedł poszukać czegoś dobrego do jedzenia. Ale na pewno nic mu nie jest, jeśli o to pytasz. Wiedziałabym.
Przeszli przez główny plac wioski, minęli studnię i bawiącą się przy niej gromadkę brudnych dzieci, które z otwartymi buziami obserwowały majestatycznego Favellusa. Przeszli dalej, między drewniane chałupy kryte strzechą, minęli długie sznury prania i pracujące przy niewielkiej rzece kobiety, odnaleźli nieciekawie wyglądający mostek. Tuż za nim, na skraju lasu, czaiła się samotna chata. Zabite deskami okna nie zachęcały, podobnie jak częściowo zapadnięty dach, ale nie mieli żadnego wyboru w kwestii doboru informatora.
Przekroczyli rzeczkę. Psy, ujadając wesoło, otoczyły domostwo, zabrały się za węszenie i szukanie. Gildyjczycy przez krótką chwilę stali w oddaleniu, w milczeniu analizowali zastany widok.
― I że on tam nadal mieszka? ― dziwiła się Małgorzata.
― Matko, pewnie mu tam wieje przez tę dziurę… ― westchnęła Ayrenn.
― Moglibyśmy mu pomóc z dachem ― zauważył trzeźwo Antares. ― W zamian za informację.
― O ile będzie chciał w ogóle gadać ― Małgorzata nie była przekonana. ― Miejscowi mówili, że wołają go Młot nie tylko dlatego, że używał młota.
― A dlaczego jeszcze mieliby go tak zwać?
― Och, Antaresie… ― jadowniczka westchnęła i podeszła bliżej chaty, załomotała pięścią w drzwi.
Odpowiedziała jej głucha cisza, przerywana jedynie chlupotem wody w rzece i okazjonalnym - bardzo rozpaczliwym - rykiem lokalnej Krasuli.
― Może śpi? ― Ayrenn także spróbowała, choć zapukała o wiele delikatniej. ― Halo? Panie Młot?
― Może umarł?
― Gosiu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz