sobota, 26 lutego 2022

Od Isidoro cd. Jamesa

Pan Hopecraft oddalił się na pewien czas, by porozmawiać z jednym ze swych znajomych, zaś Isidoro został u boku Serafina, ciesząc się z obecności czarnoksiężnika. Prawda, co poniektórzy zerkali w stronę Isidoro, jednak w jakiś cudowny sposób nikt nie ważył się podejść i zaczepić - obleczona w zwiewną czerń sylwetka księcia z dalekiego kraju skutecznie onieśmielała i przytłaczała, studząc wszelkie zapędy. Isidoro był tego rzecz jasna cudownie nieświadomy, Serafin zaś nie zaprzątał sobie głowy drobiazgami w rodzaju opinii i przemyśleń jakichś przypadkowych, pozbawionych magii bałwanów.
— Ta konferencja ma tyle paneli, a chyba żaden nie dotyczy w całości magii — powiedział, po raz kolejny przewracając strony niewielkiej książki konferencyjnej. — To czyni ponad połowę wykładów kompletnie niepotrzebnymi.
— Magia nie jest tak częsta w Iferii — odparł Isidoro.
— Sophie coś wspominała, trochę słuchałem — Serafin zamknął książeczkę, przedmiot zniknął gdzieś wraz z charakterystycznym, złotym błyskiem. — Przez to skupiacie się na wszystkim dookoła i tam szukacie dziury w całym.
— Można tak powiedzieć. — Astrolog nawet nieco się uśmiechnął. Niemrawo, ale nadal.
— To tutaj się uczyłeś, prawda? — Isidoro skinął głową. — Nie czujesz jakiejś nostalgii wracając do tego miejsca?
Isidoro przebiegł wzrokiem po auli, zawiesił go na chwilę na podium, potem znów wrócił do ścian i okien. Po pewnym czasie każda aula wyglądała podobnie, ze swoimi strzelistymi oknami, z coraz wyżej wznoszącymi się rzędami ławek i pulpitów. Te bliżej prowadzącego, które zajmowali zainteresowani wykładem studenci, te w środku, gdzie siedzieli całkiem zwyczajni i przeciętni studenci, znajdujący zdrowy balans między nauką, wychodzeniem na miasto i uwalaniem przedmiotów, a także ostatnie ławki, gdzie działo się wszystko, tylko nie robienie notatek z wykładów.
— Przypominają mi się pierwsze dni na uczelni — mruknął astrolog, zmarszczka przebiegła między jego brwiami. Nie umknęła Serafinowi.
— Odniosłem wrażenie, że jesteś typem, który lubi się uczyć.
— Lubię się uczyć, studiować - niekoniecznie. Dopasowanie się do wszystkiego tutaj zajęło mi nieco czasu…
Serafin prychnął coś o tym, jak bezsensowne jest dopasowywanie się do czegokolwiek, na co Isidoro ponownie przelotnie się uśmiechnął.
— Poza tym już pierwszego dnia postawiłem sobie takiego tarota, że wolałem spakować się i na piechotę wrócić do domu, niż iść na uczelnię.
Książę uniósł brwi, popatrzył na astrologa.
— Skoro ty wolałeś uciec, niż stawić czoła własnej wróżbie, dziwię się, że ten kurnik jeszcze stoi. Co tam zobaczyłeś? Deszcz meteorytów?
— Miałem wtedy szesnaście lat. Dużo rzeczy mnie przerażało. Teraz - to byłby po prostu kolejny wtorek.
Serafin roześmiał się, kilka siedzących gdzieś dalej osób odwróciło się.
— I czego ta wróżba dotyczyła?
— Mojej przyszłości — odpowiedział Isidoro, rozejrzał się nieco po sali. — Zostało jeszcze sporo czasu do wykładu. Może chciałbyś się kawałek przejść?
Serafin skinął głową - ostatnie dni spędzili przecież siedząc w powozie, zaś w najbliższej przyszłości mieli w perspektywie również siedzenie, tym razem na krzesłach, w ławkach i innych, podobnie wygodnych miejscach.
Mężczyźni ruszyli, zostawiając za sobą marmury audytorium i pana Hopecrafta rozmawiającego w ożywieniu z drugim, nieznanym Isidoro mężczyzną.
Korytarze gmachu stawały się coraz bardziej opustoszałe w miarę, jak Serafin i Isidoro oddalali się od miejsca, gdzie miała odbywać się konferencja. Po pewnym czasie ucichły też szmery rozmów, jedynie kroki dwójki mężczyzn odbijały się echem wśród jasnego kamienia murów. Milczące popiersia naukowców, zapomnianych rektorów i ważnych osobistości, których nazwiska pojawiały się w tekście wraz ze słowami „teoria", „twierdzenie" albo „lemat", obserwowały ich niewidzącymi oczami.
— Zobaczyłem, że w pierwszym dniu moich studiów poznam osoby, które staną się witalnym elementem mojego życia, zaś od tego, jak przebiegnie nasze pierwsze spotkanie, będzie zależało moje dalsze przeznaczenie.
Serafin kroczył dostojnie wśród marmurów, podkręcił wąsa w zamyśleniu.
— To faktycznie dość ciężka przepowiednia. Ale jak rozumiem, udało ci się wybrać tę najlepszą możliwą ścieżkę?
Prawie — Isidoro westchnął, wskazał dłonią, obaj mężczyźni skręcili w jakiś boczny korytarz. — Starałem się, ale to nie było takie proste. To znaczy - udało mi się w końcu poprowadzić wszystko tak, że nie było źle, ale nie było też zbyt dobrze. Bardziej tak… akceptowalnie.
— Nie miałeś jeszcze tyle doświadczenia.
— I nie miałem pojęcia, jak korzystać z własnej magii. Ani nie wiedziałem, że ją w ogóle posiadam.
Przez pewien czas panowała cisza, Isidoro znów skręcił, wzrok Serafina prześlizgnął się po węższych, mniej reprezentacyjnych korytarzach.
— Część z tych osób znasz — powiedział nagle Isidoro.
— Doprawdy?
— Tak. Chociażby Sophie i Małgorzatę.
Serafin zmarszczył brwi na dźwięk ostatniego imienia.
— I co ta złodziejka wyprawiała na Uniwersytecie? — Pogarda zadźwięczała w głosie księcia. — Już wtedy interesowało ją podkradanie cudzych rzeczy?
— Nie, wręcz przeciwnie. Ale nasze spotkanie było bardzo przelotne, wpadliśmy na siebie na korytarzu, i właściwie tyle się widzieliśmy. Trochę więcej czasu spędziłem z Sophie - zaprowadziła mnie do właściwej sali, zdziwiła się, że nie szukam profesora von Hohenheima.
— Tak, to brzmi jak Sophie. I przynajmniej ci jakoś pomogła. — Serafin zamilkł na chwilę. — I to były te osoby, które miały aż tak zaważyć na twojej przyszłości?
— Nie, spotkałem jeszcze Adę i Floriana, ale ich nie miałeś okazji poznać. — Isidoro skręcił po raz kolejny, pchnął jakieś drzwi. Chłodny wiatr uderzył mężczyzn, za drzwiami - ogród. — Wiesz, kogo jeszcze poznałem? Syna ówczesnego Sayida Wieży Wiatru. Nie wiem, na ile go kojarzysz…
— Nie jestem w stanie spamiętać każdego pośledniego bęcwała twierdzącego, że robi najlepsze sztuczki z wiatraczkami, czy co tam sobie nawymyślał — przyznał Serafin, jak zwykle pełen szacunku i uznania dla każdego maga niebędącego nim samym.
— To w tym ogrodzie się spotkaliśmy. I pierwsze co, to pomylił mnie z ogrodnikiem.
— Mówiłem - bęcwał.
Isidoro parsknął śmiechem. Złowił kątem oka ten charakterystyczny klomb kwiatów, przy którym wtedy się spotkali, te dziesięć lat temu. Teraz pora roku była inna, o wiele chłodniejsza, teraz wśród zielonych liści próżno było szukać kwiatów. Sam klomb zaś rozrósł się, zasłaniając okoliczne grządki. Zniknęło rosnące naprzeciwko drzewo, zastąpione jakimiś niebywale wysokimi trawami o dziwnym, stalowoszarym kolorze.
— Zabawne, że lata temu spotkałeś tu kogoś z Sallandiry, a teraz przyprowadzasz w to samo miejsce mnie.
— Los ma czasem ciekawe pomysły.
— Tak, dziwka Fortuna i jej pomysły…
Jesienią ogród miał w sobie jakiś odmienny rodzaj uroku, którego brakowało mu wiosną czy latem. Większość roślin szykowała się do snu, a wszechobecna zieleń zmieniła się w płomieniste oranże, pogodną żółć i intensywną czerwień. Wiszącą w wilgotnym powietrzu ciszę przerywał tylko szelest pojedynczych, opadających liści. Pochmurne niebo odbijało się w niewielkich kałużach, czających się między popękanymi ze starości płytkami ścieżek.
— Rzadko nosisz jakąkolwiek biżuterię — podjął Serafin, wskazując gestem pierścienie na dłoni Isidoro.
— Nie przepadam za tym, żeby mieć coś na dłoni, niewygodnie mi — przyznał astrolog, instynktownie podnosząc dłoń.
Resztki słonecznego światła odbiły się od szafiru pierścienia rodowego, przemknęły przez srebro pierścienia Kolegium Astrologii, utonęły w zimnej szarości prostej obrączki, którą dostał wraz z dyplomem doktora matematyki. Isidoro wyjaśnił, co oznacza każdy pierścień, zaś Serafin zmarszczył brwi, odgarnął z czoła włosy.
— Czyli mimo, że jesteś astrologiem i to astrologię studiowałeś, twój tytuł związany z matematyką jest wyższy? To nie ma sensu — podsumował, zaś Isidoro niemal usłyszał kontynuację - „jak większość rzeczy w tym kraju".
— Doktorat uzyskałem… trochę przypadkiem — przyznał próbując schować dłonie do kieszeni, zapominając, że jego szata ich nie posiada.
— I zgodziłeś się na to? Na uzyskanie tytułu przypadkiem? — Serafin prychnął, odwrócił wzrok w kierunku charakterystycznych, rozdętych kloszy miechunki. Egzotyczna roślina z dalekiego Yamato przyciągała wzrok intensywną czerwienią, jej kruche owoce szeleściły, kołysząc się na niewyczuwalnym niemal wietrze.
— Próbowałem się nie zgodzić, ale słabo mi wyszło.
— Za tym musi stać jakaś dłuższa historia.
Serafin się nie mylił, za całością stała dłuższa historia. Isidoro zaś wziął się za jej opowiadanie. Wrócił pamięcią do momentu, kiedy przez przypadek spisał nierozwiązany problem matematyczny jako pracę domową na święta, a następnie spędził dwa tygodnie, łamiąc sobie głowę nad rozwiązaniem. Które to rozwiązanie w końcu przedstawił profesorowi Cardano, wraz z objaśnieniem, jak do problemu nie należy podejść. Całość została przyjęta niezwykle entuzjastycznie przez surowego matematyka, potem zaś wszelkie opory ze strony Isidoro zostały skutecznie przełamane przez kolektyw złożony z profesora, Mattii, Ady i dziekana.
— Nim się obejrzałem, miałem już pierścień na palcu — zakończył Isidoro, wskazując prostą obrączkę.
Serafin roześmiał się tak, jak niewielu by podejrzewało, że potrafi, a jeszcze mniej - słyszało. Śmiech, zupełnie pogodny, szczery, rozbawiony, rozbrzmiał w ciszy ogrodu.
— Wiesz, gdybyś mi to opowiedział kiedyś, wcześniej, na pewno bym się zdziwił. Ale teraz? Teraz się nie dziwię. — Książę pokręcił głową. — Jesteś doprawdy niemożliwy.
Isidoro też się w końcu roześmiał, zaś Serafin kontynuował już nieco poważniejszym tonem.
— I na pewno nie powiedziałbym, że uzyskałeś tytuł przypadkiem. Dziwka Fortuna uśmiechnęła się do ciebie - jak zwykle, swoją drogą - dając ci szansę. Ale gdybyś nie miał wiedzy, przygotowania i samozaparcia, żeby poradzić sobie z tym problemem, nic by to nie dało. Niemniej jednak - wyobrażam sobie, jak to mogło wyglądać dla osób postronnych.
Moment, gdy trzeba było wrócić na wykład nieuchronnie się zbliżał. Isidoro wybrał ścieżkę, która poprowadziła ich obu łukiem wokół budynku, następnie zaś zakończyła się przy drzwiach w okolicach auli. Jeszcze tylko kilka pustych korytarzy i obaj mężczyźni dotarli z powrotem na wykład.
O dziwo, miejsca, które wcześniej zajmowali, wciąż pozostały puste, toteż obaj ponownie je zajęli. W auli było coraz więcej osób, lekki gwar otaczał ich z każdej strony. Isidoro rozejrzał się, próbując dostrzec charakterystyczne, jasne włosy pana Hopecrafta, jednak wokół było zbyt wiele osób, astrolog nie sięgał wzrokiem ponad tłumem. Na szczęście - nie musiał.
Wysoka sylwetka Serafina była niczym latarnia morska, zaś pan Hopecraft pojawił się niewiadomo skąd, szybko zajął miejsce u boku Isidoro.
— Wybaczcie, że tyle to trwało. Chciałem przywitać się ze starym znajomym — wyjaśnił pospiesznie. — Szukałem was potem, ale gdzieś mi umknęliście.
— Poszliśmy na mały spacer, odwiedziliśmy ogrody — odparł Serafin, rozsiadając się wygodniej, nie przejmując się tym, że część jego szaty zajmuje siedzenie obok.
— Ach, to dobrze. Ogrody są bardzo piękne, warto je zobaczyć, nawet o tej porze roku.
W sposobie mówienia i zachowania pana Hopecrafta czuć było jakiś rodzaj napięcia i niepokoju, który wcześniej udawało mu się lepiej maskować. Mężczyzna pocierał o siebie dłonie w rękawiczkach, nieco zbyt często zerkał w stronę Isidoro. Samemu astrologowi to umknęło, Serafin pozostał jednak czujny.
— I jak przebiegało spotkanie ze starym znajomym? — spytał książę, wsuwając dłonie głębiej w rękawy szaty.
— Dobrze, dziękuję. Dawno się nie widzieliśmy, nadrobiliśmy nieco…
— Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?
Pan Hopecraft zamilkł na moment, popatrzył na Isidoro. Na dnie łagodnych oczu krył się jakiś rodzaj współczucia.
— Możliwe, że będą pewne problemy ze strony co poniektórych — powiedział dość oględnie.
Isidoro spuścił wzrok, pokiwał głową. Wiedział.
— Pojawiają się głosy, że Isidoro nie zdobył swojego tytułu legalnie i że przywłaszczył cudzą pracę, zaś pozostałe sukcesy zawdzięcza rodowemu nazwisku i bogactwu.
— Ale to nieprawda — zaprotestował słabo astrolog.
— Oczywiście, że to nieprawda — prychnął pogardliwie Serafin. — Pierdolenie żałosnych kmiotków, niemających dość ikry i rozumu, żeby samodzielnie coś osiągnąć.
— Zgaduję, że takie insynuacje mogą nie być ci obce — zaczął ostrożnie pan Hopecraft, zaś Serafin wzruszył ramionami, machnął od niechcenia dłonią. I zwrócił się do Isidoro:
— Na takie karaluchy jest tylko jeden sposób.
— Jaki?
Czarnoksiężnik uśmiechnął się. Tym razem chłodno, nieładnie, groźnie.
— Sprawić, by pożałowali każdego wypowiedzianego słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz