Las zimą był piękny.
Właściwie
piękny był zawsze, ale nie mogłam powstrzymać myśli, że gdy na ściółce
zaległa biała, skrząca się w świetle słońca, puchata warstwa śniegu, ów
przymiotnik nabierał zupełnie nowego znaczenia.
Nie
mówiąc już o tym, ile tropów zwierząt zdążyło się na nim odbić.
Przebiegła wzrokiem po śladach gromadki saren, która biegła ku
wschodniej ścianie lasu, później spojrzała uważnie na świeże dowody
niedawnej bytności zająca. Miała wrażenie, że za najbliższym drzewem
szarak obserwuje jej poczynania i uważnie strzyże uszami, w każdej
chwili gotów zerwać się do biegu. Wcale się nie należało biedakowi
dziwić.
Niemniej,
dzisiaj kołczan i łuk zabrałam raczej z przyzwyczajenia, dla
bezpieczeństwa i ich uspokajającego ciężaru, być może z zamysłem
zrobienia krótkiego treningu na placu, gdy wrócę na tereny gildyjnego.
Do lasu wybrałam się z innego prozaicznego powodu: chęci pospacerowania w
ciszy, nacieszenia oczu ostatnimi chwilami śnieżnej zimy. Tu i ówdzie
dało się już dostrzec pierwsze nieśmiałe objawy wiosny, począwszy to od
radosnego, ożywionego trelu ptaków, to nieśmiałych pąków przebiśniegów.
Stopy stawiały ostrożnie kolejne kroki, niepewne, gdzie może czaić się
wystający korzeń, zaróżowiony od chłodu policzek od czasu do czasu
opierał się o pień drzewa, a spomiędzy warg ulatywał obłoczek pary o
fantazyjnych kształtach.
Dopóki nie zauważyłam wycelowanych we mnie szabli.
Odruchowo
cofnęłam się o krok, ręka powędrowała w stronę łuku, mięśnie w ciele
spięły się. Dopiero po chwili mózg zaczął analizować kolejne fakty:
znajomą twarz, gęsty obłoczek pary unoszący się znad pojemnika nad
ogniskiem, charakterystyczny, przyjemny zapach zielonej herbaty.
Dziewczyna również musiała dojść do wniosku, że się znamy, szable ot
tak, nagle zniknęły, zamiast tego na jej twarzy pojawił się uśmiech,
przedstawiła się i zaproponowała wspólną herbatę. Sama również się
rozpogodziłam, widząc żywą gestykulację kobiety, kojarzącą mi się z
siostrą, a także nadzwyczaj udane pstryknięcia palcami, które w mrozie
nie były przecież czymś znowu tak łatwym, skoro skostniałe opuszki miały
tendencję do nieposłuszeństwa i drętwienia.
—
Lea, zgadza się — potaknęłam, już uspokojona, zrobiłam kilka kroków do
przodu, przysuwając się bliżej ogniska, z którego biło miłe, otulające
zmarznięte członki ciepło. — Herbaty też nigdy nie odmawiam, prawie już
nie czuję palców.
— Fakt, zima daje w kość — uśmiechnęła się, odgarnęła za ucho niesforny kosmyk. — Lubisz zieloną?
Rea
krzątała się jeszcze przez chwilę wokół ogniska; herbata w końcu się
jednak zaparzyła, aromat jeszcze intensywniej rozszedł się w powietrzu.
— Dziękuję — z wdzięcznością przyjęłam zaoferowany kubek. — I pewnie. Dzięki takiej nauczyłam się nie słodzić.
— Cukier zabija jej smak, zgadza się.
Przez
chwilę nie odpowiedziałam, dmuchnęłam w stronę parującego napoju,
spróbowałam umoczyć w nim wargi, nawet jeśli ciecz była jeszcze
zdecydowanie zbyt gorąca. Nadawała się za to wyśmienicie do ogrzania
dłoni.
— Też wybrałaś się na spacer? — zapytałam za to.
—
Nie, wracam z misji. Pobliska wioska miała problem z dzikami —
wyjaśniła. Skinęłam głową: faktycznie, mało kto wybierał się na
przechadzkę z pełnym zestawem herbacianym pod ręką. — Teraz trudno im
zdobywać pożywienie, więc szukają go na polach.
Rozmowa
toczyła się jeszcze przez kilka minut, w trakcie których Rea
opowiedziała więcej o zadaniu, z którym przyszło jej się zmierzyć.
—
Na taki pomysł bym nie wpadła — zaśmiałam się, słuchając o postawionych
ścianach, przypomniałam sobie niedawne opowieści Serafina o magii i w
jaki sposób on jej używał. — Mam nadzieję, że niedługo trafi nam się
okazja, by gdzieś razem wyruszyć. Swoją droga, od dawna jesteś w gildii?
Jak wrażenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz