sobota, 12 lutego 2022

Od Hugona cd. Małgorzaty

 Obaria, 24 II 1785 r.

Małgorzato,
przepraszam.
Umarłym trudno jest mówić. Trudno im pisać i pamiętać, że jest tam ktoś, kto czeka na wiadomość od nich. Była kiedyś opowieść o pewnej kobiecie — chciała porozumieć się z niemym duchem, którego widziała na swoim ślubie, i podejrzewała, że to dawny, miły jej towarzysz. Guślarz przygotował rytuał, do jego wypełnienia kobieta musiała tylko wypowiedzieć imię przyzywanego — i nic. Dopiero kapłan jej wytłumaczył, że musiał zmienić albo „ojców wiarę”, albo „imię stare”. Nie mógł usłyszeć jej wołania, choćby nawet tego pragnął.
Małgorzato, ojców wiara, podobnie jak sam ojciec, zbyt bliska mi nigdy nie była, dalej też wołają na mnie Hugo, choć czasem sam się zastanawiam, czy ja to wciąż ja. Tym bardziej cieszy mnie, że w moich słowach dostrzegasz dawnego mnie. Dotąd nie dotarł do mnie żaden z listów. Korespondencja w Obarii bywa kapryśna, Profesor nie jest też zachwycony, gdy rozpraszamy się pocztą i pilnuje, by nie wyciekły żadne tajemnice odnośnie projektu, teraz pochłaniają go jednak inne sprawy. Być może jakaś część mnie sądziła, że list od starego druha tylko przysporzy Ci trosk. Przepraszam.
Straciłem rachubę, który raz z kolei przepisuję ten list. Ciągle coś jest nie tak, ciągle dobieram nie te słowa, które należy, które — jak mi się zdaje — powinny zostać wypowiedziane; z drugiej strony, żadne nie zostały przez ponad rok, i doprawdy, nie wiem nawet, czy na moje zachowanie można znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie. Dixisse me aliquando placuit, tacuisse numquam, niegdyś lubiłem to zdanie. Ale dzisiaj — o kant tyłka je potłuc. Żałuję, że milczałem. Przyznaję, że gdy pisałem do Ciebie, zakładałem, że możesz mi nie odpisać; że gdy list już dotrze i gdy zobaczysz nazwisko adresata, ciśniesz papier w ogień, skoro właściciel przebywa zbyt daleko, by stać się pożywką dla płomieni. Nie mógłbym mieć Ci tego absolutnie za złe, chciałbym jednak, żebyś wiedziała, jak bardzo cieszy mnie Twoja odpowiedź. Nawet jeśli jesteś daleko stąd, miałem wrażenie, że gdy czytam kolejne linijki, słyszę Twój głos.
Zatem, doprawdy, nie śmiałbym kończyć listu od Ciebie, póki nie upewniłbym się co najmniej pięciokroć, że ostatnia kropka jest rzeczywiście tą ostatnią, i przeczytałem już wszystko, co napisałaś. Gosiu-samosiu, nie uważam, by sądzenie, że ktoś jest lepszy niż w istocie na to zasługuje, że dawanie mu szansy, nawet gdyby cały świat upierał się, że to skrajna głupota i naiwność, jest oznaką pychy. Dowodzi, że masz dobre serce, że widzisz w ludziach to, czego inni nie widzą, być może nawet w sobie samych. To oni nie umieją lub nie chcą tylko wyciągnąć tego na światło dzienne. Świat do tego nie przywykł.
Tym razem piszę do Ciebie za dnia. Cristina zwykła mówić, że nic dobrego nie może wydarzyć się o drugiej po nocy (śmiem wątpić, przywołując wspomnienie naszego ogniska z okazji Święta Przesilenia. Raz jeszcze przepraszam za spódnicę). Obawiam się, że praca w dotychczasowych godzinach stała się już czymś leżącym w nieodległej, acz utraconej przeszłości. Za dnia zbyt wiele widać.
Gosiu, mam nieodparte przeczucie, że sprawa jest stracona. Rozmawiam z profesorem i robię, co w mojej mocy, by zapobiec nieszczęściu, ale jak mówiłaś: wszystko sprowadza się w tym momencie do wybrania mniejszego zła. Nie wiem, co przyniesie jutro, ale spodziewam się, że von Felstein lada dzień zarzuci odgrywanie swojego teatrzyku, który już od dawna nikogo nie przekonuje. Obawiam się najgorszego, w tym wszystkim zaczynam już podejrzewać, że nawet banda tych zgrzybiałych jełopów z Naczelnej Rady Legislacji byłaby lepszym rozwiązaniem niż pozwolenie szlachcicowi na dalszą samowolkę. Czy mogliby opowiedzieć się za karą śmierci za podobne przewiny? Uspokoję Cię: nie przeprowadzaliśmy eksperymentów na ludziach.
Jak zapowiedziałem, w miarę możliwości opóźniam pracę, powoli jednak kończą mi się możliwości. Obawiam się, że niedługo zostanę zmuszony do wyciągnięcia mojej najmocniejszej karty, ale jeśli rozpracują i ten problem, zostanie mi już niewiele opcji. Nawet von Felstein zaczął coś podejrzewać, a Profesor powoli traci do mnie cierpliwość. Początkowo był zadowolony, że z taką werwą wróciłem do pracy, bo uznał, że można przez to zrozumieć koniec mojego „boczenia się”. Ale Himmerson nie jest idiotą. Dotąd ufał swojemu doktorantowi, wiedział bowiem, że doktorant ufa jemu; teraz jednak zdaję sobie sprawę ze słabości tej relacji, z sieci podejrzeń, który ją oplotły i skruszyły. Jak wspomniałem, nie testowaliśmy dotąd niczego na ludziach, odnoszę jednak wrażenie, że pewna część zespołu się ku temu skłania. Nie muszę chyba dodawać, pod czyim naporem, i mam paskudne przeczucie, że moje dopatrywanie się choćby najdrobniejszej wady wcale nie pomaga. Przypuszczają, że te problemy wynikają z różnic pomiędzy dotąd testowanymi obiektami (pozwól mi w tym miejscu oszczędzić Ci szczegółów) a ludźmi. Pablo, zoolog, z każdym dniem naciska na to coraz bardziej, zapatrzony w wizję fortuny, którą obiecał ten wesz. W naszym składzie jest chyba tylko dlatego, byśmy na własne oczy mogli obserwować zachowanie chodzącego grzyba, trudno mi bowiem inaczej wyjaśnić zachowanie człowieka, który najwyraźniej wymienił mózg na strzępki. Nie zaprzeczę, że niektórzy się niecierpliwią, i z każdym mijającym dniem zdają się być coraz bardziej przekonani do tego pomysłu. Najmocniej, jak dotąd, sprzeciwia się Delia, Marcus również pomaga. Rozmawiałem z nimi i zdecydowałem się im zaufać, powiedzieć to, co wiem o Korneliuszu. To porządni naukowcy, a także rozsądni ludzie.
Nie wpłynę na Profesora. Jakichkolwiek słów bym nie użył, obawiam się, że nie zrezygnuje z Obarii. Rozważałem już nawet uśpienie go i wywiezienie daleko stąd, spodziewam się jednak, że o ile nie trzymałbym go przez przynajmniej rok pod kluczem, przy pierwszej lepszej okazji wróciłby na miejsce badań. Jest absolutnie przekonany, że to dzieło jego życia, i obawiam się, że w tych słowach może kryć się ponura przepowiednia. Ale nie mogę pozwolić, by zawiść maluczkich po raz kolejny strawiła genialny umysł.
Ciebie także nie chciałbym to wplątywać. Moje decyzje, obawiam się, są zgubne dla wszystkich, wliczając w to także — a może przede wszystkim — mi najbliższych. Tym razem jednak trudno mi sobie wyobrazić, by dało się odpowiedzieć czymś innym niż ogień na ogień. Jeśli masz pomysł, który mógłby zadziałać, proszę Cię o pomoc, o wskazówkę. Istotnie, nawet gdyby szlachcic zginął, czuję, że nad sprawą ciąży topór kata, może jednak dzięki temu szyja Profesora byłaby bezpieczna. Kariera i opinia są w tym momencie sprawami drugorzędnymi. To już nie czas, kiedy mógłbym się wycofać, a skoro von Felstein obrał taką a nie inną ścieżkę, powinien liczyć się z podobną odpowiedzią. Wystrzegaj się psa zagonionego w kąt.
Trudno przewidzieć, jak potoczą się dalsze wypadki, przypuszczam, jednak, że sprawa rozwiąże się w przeciągu najbliższych tygodni lub miesięcy. Nie wiem jeszcze tylko, w jaki sposób.
Ja z kolei widzę, że dalej jesteś tą kochaną, upartą i zadziorną Gosią, z którą chętnie przegadałbym całe godziny, nawet jeśli odmawiasz przemiany w mykolożkę. Chciałbym w tym miejscu uratować resztki mojego honoru, ze wstydem i śmiechem muszę jednak przyznać, że byłaś bezsprzecznie Królową Śnieżek. Być może, zamiast pochylać się nad muscymolem w muchomorze, powinienem ćwiczyć się co nieco w celowaniu, by przygotować się na kolejne spotkanie. Czego jak czego, śniegu w Obarii nie Dokąd teraz zmierzasz? Podejrzewam, że ten list zastanie Cię, gdy nadejdą już cieplejsze dni, ale nawet kwietniowe powietrze bywa zdradliwe; ubieraj się ciepło, powtarzam, i dbaj o siebie. Zawsze w ruchu, jak wiosenna bryza, nawet jeśli masz w sobie siłę znacznie potężniejszych żywiołów. Liczę na to i wznoszę o to modły do nieobecnych bogów, by każdy zagajnik był Ci przyjazny, a droga prosta i niewyboista. Do listu dołączam paczuszkę: znajdziesz w niej kilka ziół, które należy zaparzyć i wypić, powinny skutecznie poradzić sobie z przeziębieniem.
Małgorzato De Verley, trudno wyrazić mi, jaką radość odczuwam, gdy zapisuję to miano, i gdy mam świadomość, że to w Twojej osobie ten list znajdzie adresata. Ostatnimi czasy doprawdy trudno mi odnaleźć kogoś, do kogo mógłbym się zwrócić w zaufaniu, jak do przyjaciela. Być może sam sobie na to zapracowałem.
Jesteśmy zatem umówieni na herbatę. Dziękuję za wszystko.
Z całej duszy oddany
Hugo Rosenthal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz