czwartek, 3 lutego 2022

Od Antaresa do Hugona

Favellus parsknął głośno, rzucił łbem, a ciężkie kopyta mlasnęły gośno w zimnym błocie. Popołudniowe powietrze tchnęło chłodem, ale nie dość mocnym, by śnieg się utrzymał. Wszechobecny puch topił się i szarzał, ukazując światu wszystko, co pod sobą krył, pozbywając się swej nieskazitelnej bieli. Prowadzący w kierunku Murkymeadow gościniec od rana zmieniała się w coraz głębsze i bardziej mokre bajoro, zaś rumak bojowy z każdą godziną drogi tracił swą nieskazitelną biel, gdy błoto przylepiało się do miękkiej sierści i bryzgało na jego brzuch.
— Nie martw się, wyczyszczę cię jak tylko dotrzemy do stajni — mruknął Antares, pochylając się, przesuwając dłonią po muskularnej szyi Favellusa. Rumak prychnął.
Rycerz odwrócił się - zaraz za nim jechał Hugo, nowy nabytek Gildii. Mężczyzna zerkał na drogę, starając się prowadzić Borowika tak, by ominąć największe kałuże. Spokojny wierzchowiec też nie był zachwycony warunkami, pochylał łeb i szedł ostrożnie, mlaskając kopytami w błocie.
Gdy Antares usłyszał, że ma współpracować z mykologiem, trudno było mu zgadnąć, czym mężczyzna się w ogóle zajmuje i jakim jest człowiekiem. Podczas typowej narady w gabinecie Mistrza, gdy Cervan przedstawiał im szczegóły zadania, o którego wykonanie Gildia została poproszona, Antares zerkał na siedzącego na drugim krześle mężczyznę. Czymże była mykologia?
„Koleś dogadałby się ze starym capem i tym drugim panem «Patrz, jakiego mam zajebistego wąsa»"
„Hugo to też czarnoksiężnik?"
„Nie, kmiocie. Po prostu lubi stare grzyby."
Dopiero w trakcie ich wspólnej podróży okazało się, na czym ta cała mykologia polega, zaś Antares znalazł w Hugo miłego kompana do rozmowy. Początkowo może było nieco milcząco i wyboiście, Antares nigdy nie był mistrzem konwersacji, jednak gdy udało się przełamać pierwsze lody, całość poszła o wiele szybciej i sprawniej.
Murkymeadow zamajaczyło na horyzoncie.
Niskie mury miejsce podwyższono drewnianą konstrukcją, zaś brama odcinała się na ich tle jaśniejszą barwą i nieco bardziej przemyślanym stylem. Widać nie tak dawno temu poczyniono jakieś inwestycje w kwestii obronności miasta, ale Antares nie był w stanie stwierdzić, czy faktycznie mieszkańcy czuli się zagrożeni, czy raczej wszystko było tylko kolejną polityczną zagrywką władz miasta. Rycerz stawiał na to drugie.
Tonący w błocie gościniec zmienił się w brukowaną drogę, gdy obaj mężczyźni przejechali przez otwartą bramę. Od razu otoczył ich ten charakterystyczny, miejski gwar. Mimo niezbyt sprzyjającej pogody ludzie tłoczyli się na ulicach, ktoś gdzieś podążał, ktoś coś niósł, ktoś się wykłócał. Ściśnięte tuż przy samych murach miejskich najbiedniejsze budynki straszyły niechlujnymi elewacjami i krzywymi, tonącymi w mroku zaułkami obiecującymi szybkie i bolesne rozstanie się zarówno z sakiewką, jak i przednimi zębami.
Antares zatrzymał jakiegoś przechodnia, pochylił się z siodła, spytał o drogę. Starsza kobieta zamlaskała coś pod nosem, wskazała kierunek, w kilku gestach opisała trasę, zerkając od czasu do czasu na błyskającą spod płaszcza zbroję. Rycerz podziękował, zwrócił się do Hugo, skinął głową. Dzień wciąż był wczesny, mogli odwiedzić burmistrza już teraz.
Biedniejsza część miasta rozmyła się w dzielnicy rzemieślniczej, ta zaś przeszła płynnie od warsztatów kowali i garbarzy do szklarzy i jubilerów. Antares złowił wzrokiem wystawioną przy oknie jednego z warsztatów latarenkę o wielofasetkowych, malowanych szybach. Barwne światło przyciągało wzrok, zapraszało do nabycia niepotrzebnych, ale jakże efektownych i kruchych, szklanych bibelotów.
Szeroka, prosta droga poprowadziła między reprezentacyjnymi budynkami o fantazyjnie zdobionych frontonach, jednak Antares nie szukał żadnej szykownej rezydencji ani wielobarwnej, kupieckiej kamienicy.
Ratusz tchnął surowością miejsca, gdzie podejmuje się decyzje na skalę całego miasta. Szary kamień przypominał gniewne, burzowe niebo, przełamane jedynym barwnym elementem, jakim był herb miasta dumnie wiszący nad ciężkimi, frontowymi drzwiami. Okna przesłaniały okiennice, budynek wyglądał, jakby spał, ale były to tylko pozory. Bystre oko mogło wychwycić pomarańczowy blask lamp i świec wydobywający się z tych wąskich przesmyków między okiennicami.
Antares zeskoczył z siodła, podobnie postąpił Hugo. Rumaki pozostały w tej niewielkiej stajni wtulonej w bok ratusza, a następnie obaj mężczyźni ruszyli na spotkanie z burmistrzem.
— Mam nadzieję, że nie trzeba będzie długo czekać — westchnął Hugo, gdy jeden z pracujących w ratuszu sekretarzy usadził ich w poczekalni.
Antares rozejrzał się po niewielkim pokoju, jednak kamienne ściany nie oferowały żadnego interesującego widoku. Surowe pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek ozdób - zawierało jedynie proste krzesła. Dwa z nich zajmowali gildyjczycy, na trzecim siedziała jakaś starsza kobieta, która jedynie skinęła mężczyznom głową i wróciła do kontemplacji jednolicie szarego kamienia ściany.
— Zależy, jak ważna w oczach burmistrza jest nasza sprawa — odparł Antares, opierając dłonie na kolanach.
Zapadła chwila ciszy, rycerz zabębnił palcami po udzie, w końcu wstał i zaczął niespiesznie przechadzać się po pomieszczeniu. Spędził pół dnia w siodle, a choć lubił podróżować na grzbiecie Favellusa, to jednak niespecjalnie przepadał za tak długim siedzeniem.
Czas płynął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz