niedziela, 20 lutego 2022

Od Hotaru cd. Lei

— Skoro jesteście zmęczeni, możemy zrobić mały postój — powiedział Edmund na jednym wdechu, maskując fakt tego, że niemalże wypluwał płuca, a rumieńce na jego policzkach przestały już wyglądać zdrowo.
Hotaru uśmiechnęła się przelotnie, wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Leą. Zaraz dołączył do nich Antares - po mężczyźnie nie było widać jakiegokolwiek zmęczenia, równie dobrze mogli wyruszyć z karczmy minutę temu.
— Mogę ponieść jego plecak — powiedział cicho, nachylając się nieco w stronę kobiet.
Hotaru potrząsnęła głową.
— Wydaje mi się, że honor nie pozwoli mu oddać ci bagażu. Prędzej sam zemdleje.
Antares tylko pokiwał głową ze zrezygnowaniem. To było do przewidzenia.
Edmund zdjął plecak z ramion, postawił go w śniegu. Rozprostował plecy, podparł dłonie na biodrach i odetchnął powoli, głęboko. Chrząknął, kaszlnął cicho, odwracając wzrok w kierunku ośnieżonego zbocza góry.
— Żeby tylko się nie przeziębił — mruknęła równie cicho Lea.
— Pewnie jest na to zbyt uparty.


Pierwszy dzień poszukiwań nie przyniósł niczego ciekawego. Drużyna zagłębiła się między ośnieżone turnie, tracąc z widoku światła odległej nagle wioski. Noc minęła im bez przygód i niepokojów, poranek zaś wstał rześki i mroźny. Hotaru skończyła sprzątać po śniadaniu, zaś Lea i Antares rozdzielali wspólną część bagażu między plecaki. Rycerz mówił coś cicho, wyjął paczkę suszonego mięsa z plecaka Edmunda, wrzucił do swojego. To samo próbowała zrobić Lea - Antares powstrzymał ją, wziął kolejną porcję mięsa do siebie, Lei zaś oddał suszone zioła.
— I tak to ja zjadam większość zapasów — powiedział, usiłując zapiąć wypchany po brzegi plecak. — Będzie sprawiedliwiej, jak wszystkie poniosę.
Odpowiedź Lei utonęła w porywie wiatru, Edmund zaczął się niecierpliwić, że jeszcze obóz nie jest złożony i jeszcze wszyscy nie wyruszyli w drogę. Następnie zaś mruknął coś o tym, że jego plecak zdaje się cięższy, niż poprzedniego dnia, ale nie kontynuował tematu, gdy Antares otwarcie zaproponował, że go od niego weźmie.
— Poniósłby Edmunda razem z plecakiem — mruknęła Hotaru tak cicho, by tylko idąca obok Lea ją usłyszała.
I tak wyruszyli dalej, na poszukiwanie tajemniczego zwierzęcia, którego odkrywcą chciał zostać Edmund.
Szlachcic wypoczął. Wędrówka jeszcze nie przyprawiła jego stóp o odciski, plecak nie obtarł ramion, zaś zimno nie szczypało w policzki wystarczająco mocno, by młody mężczyzna stracił zapał. Parł przed siebie, początkowo narzucając nieco zbyt szybkie tempo, by potem od razu przystać na propozycję Lei o małym postoju.
— Nigdzie nie dotrzemy, jeśli będziemy tak często robić takie długie postoje — mruknął, zarzucając z powrotem plecak, gdy tylko złapał nieco oddechu.
— Naszym celem nie jest dotarcie w konkretne miejsce w jak najkrótszym czasie, tylko odnalezienie niezbadanego jeszcze zwierzęcia — przypomniała mu Hotaru.
Edmund chrząknął.
— Tak, pamiętam. W takim razie kierujmy się już tam, gdzie są większe szanse, że się pojawi.
Podjęli wędrówkę.
Słońce wyszło zza chmur, pogoda zrobiła się zupełnie ładna, niemal bajkowa. Śnieg iskrzył w blasku złotych promieni, jego biel oślepiała.
Lea prowadziła całą grupę, zaś bystry wzrok łowczyni wychwycił osobliwe ślady w nieco zbitym śniegu. Dziewczyna uniosła dłoń, podeszła bliżej śladów, kucnęła. Zdjęła rękawiczkę, opuszki palców obrysowały odciśnięty w śniegu kształt kopyta.
— To nie są ślady kozicy — wyjaśniła, słysząc za sobą charakterystyczne, ciężkie kroki.
Edmund pochylił się, popatrzył jej przez ramię.
Ślady faktycznie nie należały do kozicy - kopyto było dużo większe, choć ślad również składał się z dwóch charakterystycznych, łukowatych wyżłobień. Lea przeszła kawałek w kucki, nie odrywając wzroku od śladów, Edmund zaś dreptał tuż za nią, niemal zgięty w pół.
— To jest to — powiedział z przejęciem, prostując się w końcu. — To są jego ślady!
Lea wstała, odwróciła się do pozostałych, wyraz jej twarzy zdradzał niepewność.
— Te ślady nieco mnie niepokoją — wyznała po chwili.
— Niepokoją? — Edmund zmarszczył brwi. — Niby dlaczego?
— Myślisz, że to zwierzę może być groźne? — spytał Antares, zapobiegawczo kładąc dłoń na rękojeści miecza.
Lea potrząsnęła głową.
— Nie, po prostu… To się wydaje nieprawdopodobne, ale — urwała, zerknęła jeszcze w stronę śladów — ono chyba chodzi na dwóch nogach.
— Dwunożna kozica?
Edmund prychnął, po wielkopańsku oparł dłoń na biodrze.
— A co w tym dziwnego? Natura zna niesamowite przypadki, wiele gatunków realnie żyjących zwierząt wygląda jak stwory z baśni. Kozica chodząca na dwóch nogach to wcale nie przypadek, który nie ma prawa się wydarzyć.
— Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz — dodała Lea, kwitując pełen pretensji ton szlachcica wzruszeniem ramion. — Te ślady bardzo gwałtownie się urwały. Dalej jest tylko przepaść.
Antares podszedł do krawędzi, wychylił się, popatrzył w dół. Na prośbę Lei, by uważał, obiecał, że na pewno nie spadnie.
— Nie widzę w dole żadnej półki skalnej, na którą można byłoby zeskoczyć — skwitował rycerz, cofając się znad urwiska.
— Czyli pozostaje jedyne możliwe wyjaśnienie — wtrącił się Edmund, przywołując na twarz triumfalny uśmiech. — Zwierzę musi mieć skrzydła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz