Musiałam to przyznać przed samą sobą — nie miałam zbyt wielu okazji, by nosić sukienki. Właściwie
codziennie zakładałam, że prędzej czy później (raczej to pierwsze)
wybiorę się do lasu, czy to w celu polowania, czy chociaż krótkiej
przebieżki, a wtedy spodnie były dużo wygodniejszą opcją niż cokolwiek
innego. Eleganckie ubrania były też zwykle pozbawione tylu kieszeni,
trudniej było zwinąć się w kłębek pod szumiącym bukiem, wspiąć nad gałąź
dębu czy po prostu przemieszczać się. Co nie znaczy, że sukienek nie
lubiłam, wolałam mieć po prostu pewność, że za chwilę nie będę musiała
się przebierać. Tym razem zatem, patrząc na miętowy materiał rozlewający
się na łóżku, miałam pewność, że przyjdzie mi spędzić w nim pewien
czas, i z pełną otwartością przyznawałam również, że cieszy mnie ta
perspektywa.
Materiały
sukien miękko zaszeleściły, uniosły się pod wpływem ruchu. Ozdoby nie
pozostały dłużne, wystarczył delikatny ruch, by cichy, dźwięczny odgłos
dotarł do uszu. Preludium feerii dźwięków i barw, w które lada chwila
miało nam przyjść wkroczyć.
— Pierwszy raz będę jechać dorożką — wyznałam jeszcze z przejęciem, w oczach zatańczyły figlarne błyski.
— Z pewnością trafi się jeszcze niejedna okazja — zapewniła Sophie.
Skinęłam głową, do pokoju zajrzał młody chłopak bez górnej jedynki, który poinformował nas, że dorożka istotnie już czeka.
Ostatnie poprawki przed lustrem, wciśnięcie za ucho nieposłusznego kosmyka, strzepanie nieistniejącego pyłku z rękawa — i można było ruszać.
— To tutaj? — wreszcie wysiadłyśmy, ostrożnie postawiłam stopę na bruku.
— Wszystko na to wskazuje — potaknęła alchemiczka.
Dorożka
odjechała, stukot kół na brukowanej ulicy wypełniał jeszcze przez dobrą
chwilę przestrzeń; woźnica już jednak kierował konia w sobie tylko
znanym kierunku, tymczasem zaś przed rezydencję zajechała kolejna.
Potarłam
o siebie nieco zmarznięte kciuki, wzięłam głęboki wdech. Nie przywykłam
do takich miejsc, ostatnim wydarzeniem, które mogłabym porównań do
tego, była Parada Bogów; uśmiech ni stąd, ni zowąd zamajaczył się na
twarzy, miłe ciepło rozlało się po ciele, jak zawsze na myśl o tamtym,
nieodległym jeszcze przecież, wieczorze. Wtedy otaczały nas zewsząd
znajome twarze, nawet jeśli było kilka obcych osób, ale choćby James był
już przecież wrośniętym w krajobraz członkiem gildii. Teraz razem z
Sophie miałyśmy wkroczyć w zupełnie nowe środowisko: głośne i zapewne
szlacheckie, skupione zapewne raczej na winie, tańcach i plotkach niż na
podziwianiu gwiazd.
— Jeśli będziemy tu stać, to końcu przegapimy całą zabawę. Idziemy — zakomenderowała w końcu alchemiczka, przerzuciła pasmo jasnych włosów na bark.
Odetchnęłam,
razem z powietrzem wypuszczając z ciała niepokój. Fakt, dalej nie
wiedziałyśmy, czemu właściwie zostałyśmy zaproszone na bal, kto
właściwie tam będzie. Z listu i okruchów informacji, które udało nam się
zebrać po drodze, dowiedziałyśmy się, że został zorganizowany z okazji
okrągłych urodzin żony gospodarza, czyli barona Victora von Rohenshona,
kolekcjonera dzieł sztuki i wielbiciela teatru, kim jednak konkretniej
rzeczony człowiek był — stanowiło zagadkę, nie starczyło też czasu, by
wysłać wiadomość do Mattii i mieć choć cień szansy, że dotrze na czas,
co dopiero odpowiedź.
—
Zatem chodźmy — uniosłam głowę, spróbowałam ogarnąć wzrokiem całą
budowlę i rząd prowadzących do wejścia schodów. Mrugnęłam okiem, wzięłam
Sophie pod ramię.
Kluczem
w tym wszystkim była przecież liczba mnoga: nawet jeśli wchodziłyśmy w
nieznane środowisko z bliżej nieznanej przyczyny, gdy zerkałam na idącą
obok alchemiczkę, miałam nieodparte przeczucie, że nawet jeśli w tańcu
nadepniemy na wszystkie suknie albo zza kolumny wyskoczy krwiożerczy
stwór, wszystko skończy się dobrze.
Już
od progu zaatakował nas duszący zapach perfum i nieco stłumione, acz
dosłyszalne dźwięki harfy. Przestrzeń z każdą chwilą wypełniała się
kolejną suknią, misternie upiętą fryzurą lub eleganckim frakiem ze
starannie złożoną chustką. Zaproszenie odebrał od nas wysoki,
dystyngowany lokaj w nienagannie wyprasowanym stroju; czujny wzrok
otaksował nasze sylwetki, być może w poszukiwaniu broni lub zagięcia na
ubraniach, w końcu jednak uśmiechnął się, gestem zaprosił nas do
przestronnej sali:
— Proszę. Baron von Rohenshon wkrótce przywita wszystkich oficjalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz