środa, 23 lutego 2022

Od Billy`ego, CD. Salomei

 To nie jest tak, że akurat bał się pani w kolorowych włosach. Po prostu nie bardzo rozumiał atmosferę jaka wokół niej panowała, a nie był specjalistą w sprawach czysto społecznych. Od zawsze interpretacja ludzkiego zachowania przychodziła mu z niewytłumaczalnym ciężarem, gdy jak przez mgłę obserwował czyjeś ruchy, mimikę i gęsty. Czasem widział wokoło srebrzyste kształty, które zdawały układać się w zapierające dech w piersiach świetliste wzory. Wpatrywał się w nie z niezrozumiałym utęsknieniem, ignorując typową dla wielu kultur tradycję spoglądania w oczy rozmówcy. Niekiedy dana postać zdawała się istnieć w trzech wymiarach jednocześnie, więc nie wiedział, na którą zwracać uwagę, gdy trzy pary rąk nakładały się na siebie z subtelnymi przerwami, a Billy czuł się wręcz wytresowany do dostrzegania tylko największych zmian. Tych najbardziej chwiejnych. Agresywnych. Niebezpiecznych. I w rezultacie dla chłopca, niestety, często również bolesnych. 

Tym razem nie zdążył nawet drgnąć, gdy uparcie trwał na swoim miejscu. Miał wrażenie, że się zaraz popłacze. Zmarszczył brwi, bo przecież nie wiedział nawet, dlaczego miałby płakać. Ładna pani mówiła kojącym, przyjemnym w uchu głosem, za którym podążały piękne, aczkolwiek lekko wybrakowane motyle, którym brakowało niektórych fragmentów skrzydeł. Nawet wyciągnęła dłoń, wolnym, stonowanym ruchem, przed którym nie miał ochoty się skulić.

To była dobra interakcja, jak postanowił w myślach. 

― Obrazki ― powiedział w zadumie, obserwując jak kobieta porusza się po gabinecie. Przyjrzał się uważnie, aczkolwiek nadal z daleka, bezpieczna odległość to dobra odległość, trzymanej przez nią książce. Zastanowił się przez moment, ale kolorowe motyle nigdy nie przyniosły mu czegokolwiek poza przyjemnymi chwilami, więc skinął głową i pojawił się tuż obok kobiety.

Nie towarzyszyło temu żadne spektakularne światło, dźwięk czy nawet pojedyncza wibracja. Po prostu w jednym momencie był tu, w drugim tam.

― Bil… ― spróbował wymamrotać, ale splątany nerwami język odmówił lekko posłuszeństwa. ― Billy ― powiedział tym razem głośniej, wyraźniej i zadarł głowę do góry, oczekując jawnej pochwały. 

― Widoki. Ładne widoki. ― Wskazał dłonią w kierunku książki, którą zaraz otrzymał od szczerze zainteresowanej kobiety. Usiadł na podłodze mimo zapewnień, że na pewno wygodniej byłoby mu na fotelu, kanapie czy chociażby na krześle, ale w tym momencie Billy był już w swoim świecie. 

Dłonią przejechał po ciężkiej, masywnej okładce, palcami badając nieznajome mu litery. Otworzył w końcu książkę, przewróciwszy kilka pierwszych spor. Próbował odczytać kilka prostszych słów, ale doskonale wiedział, że gramatyka i fleksja nawet we własnym języku sprawiały mu trudność, a co dopiero w tym dziwnym dialekcie, w którym tutejsi ludzie uparli się rozmawiać.

Billy w ogóle tego nie rozumiał. Skoro języki są po to, żeby komunikować się między sobą, to wszyscy powinni mówić jednym językiem. Miał niejasne poczucie, że kiedyś tak może nawet było, gdy w jego myślach majaczyła się wizja majestatycznej, aczkolwiek mocno zaniedbanej wieży, która sięgała nieba. 

Przeleciał wzrokiem kilka linijek, marszcząc brwi. Przewrócił kolejne strony, aż natrafił na pierwszy obrazek. Piękny, fascynujący widok odległego miasta, tonącego w zachodzącym słońcu. Lite kamienie wydawały się lśnić w pamięci artysty, gdy małe iskierki materializowały się delikatnym światłem wokół rąk chłopca, mocno ściskających pomiętą od nich stronę.

― Była tam? ― spytał się kobiety, patrząc to na nią, to na obrazek. ― Ładne. Prawd… prawdz… Żywe? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz