poniedziałek, 14 lutego 2022

Od Salomei – Sugar & Joy

Salomea wspięła się zwinnie po schodach, przeskakując po dwa stopnie na raz. Miała wrażenie, jakby w siedzibie Gildii nie było jej co najmniej pół roku, lub lepiej, a przecież misja - choć rozwleczona - trwała jedynie miesiąc. W pośpiechu dopadła klamki, wdusiła ją i wkroczyła do obserwatorium, będąc na tyle niezapowiedzianym gościem, na ile tylko można, kiedy odwiedza się dwóch astrologów.
Ledwie stanęła w progu, ledwie zdołała wymienić spojrzenia z huśtającym się na krześle Mattią, kiedy dziwka Fortuna uznała, że pora na interwencję. Krzesło z jękiem runęło w tył, wraz z nim zdezorientowany astrolog, ale zamiast klasycznego hałasu i ewentualnego bolesnego jęku, dosłyszeli jedynie cichy syk uchodzącego powietrza z puchatej poduszki.
Isidoro spojrzał z góry na brata i choć Salomea nie była w stanie stwierdzić jaki obecnie ma wyraz twarzy, stawiała na coś w stylu „a nie mówiłem?”.
― Dobrze, że Magister zmienił miejsce wylegiwania się ― podsumował mrukliwie Serafin, zerkając na braci znad krawędzi lewitującej książki. Leniwie machnął dłonią, kartka przewróciła się szeleszcząc. ― Inaczej na obiad byłaby potrawka z astrologa. Albo pudding. Magister, zdaje się, ma dziś bardzo bojowy nastrój.
Wywołany z imienia krokodyl poruszył się pod stolikiem, trącił mebel cielskiem. Kryształowa kula zakołysała się na zdobnym trójnogu, rozłożone na ciężkim aksamicie kamienie zmieniły nieznacznie swoje pozycje. Złoty ząb błysnął niemrawo, kiedy gad rozchylił szczęki i zasyczał.
― Spróbowałby tylko, to miałby do czynienia ze mną ― rzekła Salomea, szybkim, zdecydowanym krokiem pokonując dzielącą ją odległość od Matti. Astrolog zdążył już pozbierać się z ziemi - nader szybko i nader zwinnie - i zasunąć krzesło.
― Co za rycerska postawa ― mruknął zaczepnie w ramach powitania, pokonał tych parę ostatnich metrów i porwał Salomeę w objęcia, okręcił się z nią zwinnie, pewnie.
― Magister nie rusz ― mruknął ze swojego fotela Serafin. Magister, upomniany odpowiednio wcześnie, nie ruszył. Nawet wtedy, kiedy Isidoro zaczął sprzątać na stoliku, a przyjemnie kołyszący się płaszcz w gwiazdki i księżyce kusił i migotał w świetle ostatnich promieni słońca.
― Zrobiłbyś to samo, gdyby chodziło o mnie ― odpowiedziała ze śmiechem Salomea, kiedy w końcu świat przestał wirować.
― Nawet nie będę zaprzeczał. Trochę wam się misja rozciągnęła. Czy wszystko w porządku? Nic złego się nie działo?
― Isidoro ci nie mówił? ― zdziwiła się, zerknęła na drugiego astrologa. Mattia także powiódł spojrzeniem w tamtą stronę, uśmiechnął się charakterystycznie.
― Powiedzmy, że w pewnych kwestiach był… niebywale enigmatyczny.
― Przeznaczenie tak chciało? ― spytała, nie kryjąc w głosie zaczepki.
― Byłbym wdzięczny, gdybyście przestali rozmawiać tak, jakby Isidoro nie było z nami w pomieszczeniu ― odezwał się mrukliwie Serafin znad swojej książki. Salomea przewróciła oczami.
― Chodź Mattia, zanim nas książę poszczuje swoim potworem rzecznym. Pójdziemy na spacer.
― A nie wolałabyś odpocząć? ― spytał z troską, zabierając płaszcz i dając się pociągnąć w stronę wyjścia.
― I dobrowolnie odebrać sobie szansę na spędzenie czasu razem? No chyba żartujesz, mój drogi.
Wyszli z obserwatorium, zbiegli po schodach i już po chwili znaleźli się na zewnątrz. Mimo całkiem słonecznej aury, wciąż było zimno. Lekki wiatr plątał się pomiędzy łysymi koronami drzew, trącał uśpione krzewy. Optymiści mówili, że wiosnę czuć było w powietrzu, szczególnie, że każdy kolejny dzień był już coraz dłuższy i coraz przyjemniejszy.
― Jak było na misji? ― zagadnął Mattia. Przez krótką chwilę szli w ciszy, trzymając się za ręce. Astrolożka zbierała myśli.
― Ciekawie ― podsumowała w końcu wesoło. ― Tezeusz okazał się miłym kompanem. Okazuje się, że kiedy nie wchodzisz mu w drogę, ani nie drażnisz bez celu, to jest całkiem przyjemny w odbiorze. No i posiada naprawdę rozległą wiedzę, jestem pewna, że znaleźlibyście jakiś wspólny temat.
― W to nie wątpię ― odpowiedział, również wesoło. ― Odkryliście coś ciekawego? To stąd to opóźnienie?
― Można tak powiedzieć. Udało nam się odtworzyć alfabet tej cywilizacji na podstawie zapisków zebranych z ruin i takiego dziwnego kamienia… ― urwała, zamyśliła się na moment. ― Pokażę ci potem, mam rysunek gdzieś w jukach.
― Z miłą chęcią zobaczę. Sama rysowałaś?
― Tak ― skinęła krótko głową. ― Mam tego zresztą całkiem sporo, a gdyby się uprzeć, to mogłabym ci streścić wszystko co się działo tylko z ich pomocą.
― To musi być… naprawdę pokaźna ilość ― przyznał zamyślonym tonem Mattia. ― A jak sprawował się Aldebaran? Był grzecznym rumakiem?
― Najgrzeczniejszym pod słońcem. Powinieneś sprezentować mu jakieś jabłko na osłodę życia.
― Tak zrobię ― skinął głową ― będziesz chciała mi towarzyszyć?
― Oczywiście. Po tak długiej rozłące z chęcią będę ci towarzyszyć wszędzie. I przy okazji modlić się do jakichś lokalnych bogów szczęścia, żeby zostawili cię w spokoju chociaż na parę dni. Dłuższej rozłąki nie zniosę.
― Obawiam się, że lokalni bogowie pecha cię ubiegli ― westchnął. ― Za niedługo ruszam w podróż i nie jestem w stanie określić jak długo mnie nie będzie. Chciałbym, żeby było to jak najkrócej.
― Też bym chciała ― wyznała cichym głosem Salomea, ścisnęła nieco mocniej dłoń astrologa. ― A z kim będziesz na misji?
Mattia uśmiechnął się szelmowsko, spojrzał na nią spod oka.
― Zgadnij. Masz trzy próby.
― Oho ― parsknęła, ale zaraz sięgnęła pamięcią do listy znanych jej imion. Przez krótką chwilę rozważała, czy zgadywać jakimś określonym systemem, czy iść na żywioł. Ostatecznie, wybrała drugą metodę i strzeliła: ― Antares i Lea?
Przez chwilę milczeli oboje. Salomea czekała na wyrok, Mattia zastanawiał się nad czymś bardzo poważnie.
― Wiesz, gdybym cię nie znał, to powiedziałbym, że oszukujesz ― przyznał w końcu ze śmiechem.
― Powinieneś się raczej cieszyć, że masz taką mądrą partnerkę ― skontrowała, również rozbawiona.
― Och wierz mi, cieszę się niezmiernie. Teraz tylko sam będę musiał wziąć nieco książek na warsztat, żeby zbytnio od ciebie nie odstawać.
― A tam. Nie odstajesz przecież. Pamiętasz naszą rozmowę o słoniach?
― Oczywiście. I o rycerzach, rybach, problemach gospodarczych państw dalekiej północy, kłopotach rodów w Sallandirze i sposobie na najlepszą babkę z piasku. Pamiętam każdą naszą rozmowę, Mea.
― I to się chwali, panie hrabio ― uśmiechnęła się tajemniczo ― bardzo ładny wachlarz tematów. Chcesz powtórzyć dyskusję o babkach z piasku? Czy z uwagi na aurę wolisz omówić bałwany?
― Z uwagi na wspomnianą przez ciebie aurę ― podłapał szybko Mattia ― wolałbym odejść od dyskusji osadzonych w polu teoretycznym i przejść do zajęć praktycznych.
― Ach tak? ― Salomea zatrzymała się, wyswobodziła dłoń z łagodnego uścisku. ― A co takiego obejmuje praktyka? Zechcesz mi może zaprezentować?
― Z całą przyjemnością, moja droga. Mógłbym nawet śmiało rzec, że jestem w tym specjalistą.
Mattia pochylił się z gracją, zgarnął śnieg w dłonie i uformował zgrabną kulkę. Salomea cofnęła się parę kroków, już wiedząc co się święci, ale jej reakcja była zbyt wolna. Zanim zdążyła zniknąć za szerokim konarem najbliższego drzewa, oberwała śnieżką w plecy.
― No wiesz co! ― zaśmiała się, wyglądając nieznacznie ze swojej kryjówki. Mattia już lepił kolejną śnieżkę. ― To jest ta twoja praktyka, tak? Otwarta wojna?
― Nie nazwałbym tego od razu wojną, to zbyt drastyczne słowo ― wyjaśnił spokojnie, z łobuzerskim błyskiem w oku. ― Jestem po prostu bardzo zaangażowany w praktykę.
Odpowiedziało mu kolejne parsknięcie, tym razem zza innego drzewa.
― Dobrze panie hrabio, niech będzie praktyka. A przegrany tego starcia robi dwie herbaty. I do ilu trafień gramy?
― Niech będzie do pięciu, pani astrolożko.
Ledwie skończył mówić, a na ramieniu rozbiła mu się biała kulka.
― Jeden do zera, zalecam większe skupienie!
Bitwa w ogrodzie rozpoczęła się na dobre, białe kulki śmigały w powietrzu. Salomea, pierwszy raz biorąca udział w tak poważnym konflikcie śnieżnym, wyraźnie odstawała pod względem celności swojemu przeciwnikowi. Mattia, mimo wyraźnego ustępowania pola i celowego pudłowania, i tak widocznie górował w konkurencji, niejako dowodząc temu, że faktycznie – jeśli chodzi o sporty zimowe – nie ma sobie równych. Pięć trafień zdołał uzyskać nim Salomei udało się trafić chociaż trzy razy, ale nie wyglądało na to, by starcie miało się na tym zakończyć. Astrolożka nie chciała się poddać, wzięła nogi za pas i czmychnęła w teren. Mattia puścił się za nią. Gonili się przez chwilę, zwodzili i rozrabiali, aż uciekinierka została pochwycona, zamknięta w ciepłych objęciach.
― I co, myślisz, że wygrałeś? ― spytała zdyszana.
― Nie myślę. Ja to wiem ― odpowiedział pewnie Mattia, lider sportów zimowych.
Mimo zakończenia konfliktu przepychali się jeszcze przez krótką chwilę, śmiejąc i dokazując, aż któreś w końcu potknęło się o skryty pod śniegiem korzeń i poleciało w śnieg, rzecz jasna ciągnąc za sobą to drugie. Biały puch szybko zaatakował ubrania, materiał namókł i zrobił się nieprzyjemnie ciężki i zimny.
― Rozejm? ― spytał Mattia, podnosząc się do siadu, wytrzepując śnieg z włosów.
― Rozejm ― potaknęła z westchnieniem Salomea, także siadając. Przez chwilę obserwowała budynek Gildii pogrążający się w coraz głębszych cieniach. ― I na tym chyba koniec naszej wyprawy w świat. No, chyba, że w planach mamy jakieś zapalenie płuc.
― Nie, tego na pewno w planach nie mamy ― podniósł się, pomógł wstać także Salomei. ― Chodź, przebierzemy się. A potem przyjdę do ciebie z herbatą.
― Mimo tego, że to ty wygrałeś?
― Mimo tego, że to ja wygrałem ― przyznał z łagodnym uśmiechem i pochylił się nieznacznie, ucałował śniade czółko.
Salomea ogarnęła spojrzeniem pokój, podparła się dłońmi pod boki. Wciąż nie uporała się z bagażem, juki wciąż leżały na komodzie i mogłaby przysiąc, że patrzą na nią w oskarżycielski sposób. Mimo szczerych chęci i zamiłowania do porządku, nie miała teraz na to czasu, przewidywała, że lada moment pojawi się pan hrabia, a nie chciała by był narażony na oglądanie okropnego bałaganu, jakiego na pewno narobi, jeśli zacznie się rozpakowywać. Kontrolnie, dla zasady, ogarnęła jeszcze pomieszczenie wzrokiem, ale nie znalazła nic, do czego mogłaby się naprędce przyczepić. Łóżko było pościelone, kurze na parapecie przetarte, w wazonie na stoliku stał pojedynczy, zasuszony kwiatek. Wystarczająco porządnie, by na pukanie do drzwi odpowiedzieć szybką reakcją, a nie panicznym przewracaniem rzeczy w ostatecznej próbie doprowadzenia wszystkiego do stanu idealnego. Wystarczająco porządnie, by po wciśnięciu klamki nie zaczynać rozmowy od „wybacz ten bałagan”.
― Całkiem sprawnie ci poszło z tą herbatą ― zauważyła, przepuszczając astrologa w drzwiach.
Mattia podszedł do stolika, ustawił na blacie niewielką tackę i zdjął z niej dwa kubki.
― Czy wątpisz w moje umiejętności radzenia sobie z sytuacjami należącymi do prostej codzienności? ― odpowiedział lekko, żartobliwie.
― Gdybyś był zwykłym panem hrabią, to zapewne bym wątpiła. Ale już w Sallandirze pokazałeś, że żaden z ciebie zwykły hrabia. Ostatecznie więc nie, nie wątpię. Ale po prostu lubię się przekomarzać.
― Zauważyłem.
Salomea przez chwilę obserwowała parujące kubki w milczeniu, pozwoliła myślom błądzić bez szczególnego celu. Drgnęła nieznacznie, kiedy przypomniała sobie o czymś ważnym, istotnym. W pośpiechu odeszła w głąb pokoju, do nierozpakowanych bagaży. Astrolog powiódł za nią spojrzeniem, uniósł nieznacznie brwi, kiedy w śniadych dłoniach mignęło niewielkie, podłużne pudełeczko. Nie komentował jednak, ani nie pytał, czekając na rozwój wydarzeń.
― Pewnie się domyślasz co to takiego ― zagadnęła tajemniczo, wracając do swojego gościa.
― Chyba przeceniasz moje możliwości jako astrologa, Mea, bo ze wstydem muszę przyznać, że nie mam absolutnie żadnego pojęcia.
― Przeceniam? ― spytała bardzo uprzejmym tonem, oparła się biodrem o blat stolika. ― To może chciałbyś się pobawić w zgadywankę?
― Z miłą chęcią. ― Skinął głową, mrużąc przy tym nieznacznie oczy, jakby wyczuwał podstęp.
― Masz więc trzy próby. Dokładnie tak, jak ja miałam.
― A jeśli nie zgadnę? Ominie mnie niespodzianka?
― Nie, nie ominie ― przyznała z szelmowskim uśmiechem. ― Wymyślę ci wtedy jakieś ciekawe zajęcie w ramach kary.
― Obawiam się, że czegokolwiek byś nie wymyśliła, tak naprawdę nie będzie karą. Nie w twoim towarzystwie.
― Nawet jeśli byłoby to ściąganie zasłon?
― Nawet wtedy. Tylko musiałabyś mi opatrzyć głowę po tym, jak już oberwę karniszem.
― O to nie musisz się martwić, zajęłabym się tobą z najwyższą troską ― parsknęła. ― Ale teraz - zgaduj.
― Hm. ― Mattia dotknął palcami brody w pełnym zamyślenia geście, spojrzał na ciemne pudełeczko. ― Podłużne i dość długie ― stwierdził, bardziej sam do siebie, niż do niej. ― Może pióro?
― Pudło.
― Bardzo ozdobna zakładka do książki?
Salomea pokręciła głową.
― Ostatnia szansa, panie hrabio.
― Zegarek?
― I tym razem pudło, a więc czeka cię kara. Ale to w stosownym czasie, na razie otwórz. ― Wręczyła mu pudełko z pewnym wahaniem, nie do końca pewna tego jak zareaguje. Pomysł, tak doskonały i idealny jeszcze chwilę temu, nagle chwiał się w posadach, mamił wizją niepowodzenia.
Mattia posłał jej krótkie spojrzenie, uniósł wieczko. I zamarł na moment, ewidentnie zaskoczony i zakłopotany.
― Nie musiałaś… ― wydusił w końcu, powoli odzyskując pewność siebie. ― Naprawdę nie musiałaś.
― Nie musiałam ― potaknęła za nim z uśmiechem. ― Ale chciałam. Oddałeś mi swoje jeszcze w Sallandirze, a przecież astrolog bez wahadełka to jak rycerz bez rumaka. Będzie ci pasowało.
― Do kolczyków na pewno ― parsknął Mattia, wydobywając w końcu wahadełko z pudełka. Srebrny łańcuszek zamigotał ładnie w świetle tej jednej, pojedynczej świecy, metal naprężył się pod ciężarem kamienia.
― Do oczu, szafirowy chłopcze. Do oczu ― uściśliła, zdradzając, czym kierowała się przy wyborze kamienia.
― Dziękuję ― odezwał się po krótkiej chwili ciszy. Szafir stuknął delikatnie o stolik, spoczął tuż obok kubka z herbatą, Mattia przyciągnął do siebie Salomeę, objął z troską.
― Mam nadzieję, że będzie ci dobrze służyć. Tak jak mi służy to twoje.
― Nie żywię nadziei ― rzekł tonem spokojnym, opanowanym, celowo poddając pod wątpliwość jej słowa. ― Ja to po prostu wiem. ― Uśmiechnął się i uniósł dłoń, zaczesał jej purpurowy, niesforny kosmyk za ucho.
― No wiesz co ― zaśmiała się, dźgnęła go palcem w pierś. ― Już przez chwilę myślałam, że będzie nieprzyjemnie. ― Zawahała się na krótki moment, zaplotła mu dłonie na karku i pociągnęła nieznacznie w dół, ku sobie. ― Ale wyszedłeś z tego obronną ręką, to ci muszę oddać ― szepnęła, ostatecznie kończąc rozmowę pocałunkiem, który z inicjatywy ich obojga, wcale nie skończył się tak szybko, jak można było się tego spodziewać.


niespodzianka ♥
tytuł: The Dead South

1 komentarz:

  1. Najlepsze wahadełko ever <3 Od dziś Mati się z nim nie rozstaje ^^

    OdpowiedzUsuń