poniedziałek, 7 lutego 2022

Od Michelle cd. Javiery

Cervan właściwie ledwo zarejestrował ich przybycie, a Javiera już zdążyła wyłuszczyć całą sprawę. Blondynka zaś nie potrzebowała ani słowa zachęty, szybkie zdania popłynęły wartko, uniosły ze sobą wszelkie wątki, z którymi obie kobiety postanowiły przyjść do Mistrza. Na wargach Michelle zaplątał się uśmiech, kobieta pokręciła tylko głową, całą swoją osobą, całym sercem i każdym nieposłusznym lokiem zgadzając się z wypowiedzią koleżanki po fachu.
— Nie doszło do żadnych stanów zapalnych — dodała, przywołując w pamięci obraz niedawno odwiedzanej stajni. — To świeża sprawa, ale dotyczy więcej niż jednego zwierzęcia, a to nie wróży najlepiej. Zwłaszcza że w gildii to raczej rzadko kiedy konie robią sobie dłuższe przerwy, więc tym bardziej należy się przyjrzeć sprawie. 
— Gniadosz kulał. Resztę obejrzałyśmy tylko w boksach, ale jeśli szybko czegoś nie zrobimy, zapewne pozostałe też podkuje na swój, pożal się Boże, sposób.
— No i — Michelle pokręciła głową, podparła się dłońmi pod biodra — to je boli jak cholera. Znaczy bardzo, przepraszam. A, i dzień dobry Mistrzowi.
— Witam, witam — mężczyzna doszedł wreszcie do głosu, uśmiechnął się krótko, pochylił nad biurkiem. Odsunął na bok stos papierów. — Rozumiem, sprawa jest istotnie pilna. Ilu koni dotyczy problem?
— Trzech. Przynajmniej — odpowiedziała natychmiast Javiera, zacisnęła wargi.
Michelle przechyliła lekko głowę, spojrzała uważniej na Mistrza. Pozioma zmarszczka przecięła jego czoło, długie palce sięgnęły włosów i przeczesały pasmo, zaraz jednak wróciły na biurko, zabębniły parę razy o blat, po czym ponownie gdzieś wywędrowały. Czy zjawiły się nie w porę — trudno było ocenić, acz biorąc pod uwagę stos papierów, który tworzył nieomal stały krajobraz gabinetu, kobieta wątpiła, by jakakolwiek inna godzina mogła być lepsza akurat od tej. Zwłaszcza, że sprawa dotyczyła dobra zwierząt — a w takich przypadkach weterynarz za priorytet uznawała ich interes i zdrowie, nawet jeśli kosztem tego miała wparować komuś w biały dzień do pokoju.
— Z pewnością przyjrzę się sprawie — obiecał. — Choć obawiam się, że dopóki nie mamy kowala w gildii, może być dość trudno coś z tym zrobić.
— Ale trzeba. Może Nicolas by coś na to poradził? Albo Akamai kogoś zna? — zasugerowała Michelle, przywołując z pamięci niedawno poznane imiona.
— Powinni być w gildii.
Właściwie, gdyby tego wymagała sytuacja, i ona byłaby gotowa zagłębić się w kowalski fach. Miała duże i silne dłonie, wyrobione mięsnie ramion. nie przeszkadzał jej hałas, z gorącem radziła sobie daleko lepiej niż z zimnem. Całkiem lubiła prace manualne, zwłaszcza że raczej nie wymagały od niej ślęczenia godzinami nad rzędami krnąbrnych literek. No, może miała przy tym zbyt mało cierpliwości, ale przecież chodziło o dobro koni. Na pewno byłaby w stanie zrobić parę podków po odpowiednim treningu. Problem w tym, że gdyby i z marszu postanowiła zapisać się do cechu, najpierw musiałaby zapewne biegać w tę i we w tę ze zmiotką, minęłyby też długie miesiące, nim spod jej rąk wyszłoby coś, co kształtem choćby przypominałoby podkowę. Nie wspominając nawet o tym, że najpierw musiałaby znaleźć porządnego kowala, a już samo to rozwiązałoby cały problem. Wciąż, perspektywa była całkiem kusząca, i zapewne gdyby nie to, że martwiły ją teraz sprawy inne, bliskie sercu weterynarz, w te pędy ruszyłaby do pokoju Lei czy gdzie młoda się właśnie szlajała, bo znaleźć ją też nie było wcale tak łatwo, i przedstawiłaby jej swój genialny plan.
No tak, tylko konie. Przede wszystkim należało się zająć ich sprawą.
— Możemy też rozejrzeć się w samym Tirie — stwierdziła z namysłem, myśli jak zwykle swobodnie skakały od jednego pomysłu do drugiego. — A nuż kogoś znajdziemy, choćby żeby poprawił tamte spartaczone podkucia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz