wtorek, 22 lutego 2022

Od Michelle cd. Hotaru

Serafin był istnym ewenementem na tle wszystkich właścicieli zwierząt, i to nawet nie pod względem niezwykłości gatunkowej swojego pupila. Nie, sprawa dotyczyła czegoś zupełnie innego.
 Michelle miała dotąd do czynienia wprawdzie z licznymi, ale dość podręcznikowymi przykładami chorób spowodowanych dostaniem się ciała obcego do organizmu zwierzęcia, dało się je ująć w dość długiej i momentami skomplikowanej, ale całkiem nieźle skodyfikowanej liście. Co innego już same przedmioty, jakie przedostały się nieopatrznie przez przełyk: od kłaczków, przez kości, aż po pierścionki, których już w żadnym spisie pomieścić się nie dało. Weterynarz zdawało się, że mimo wszystko zdążyła zapoznać się już może nie ze wszystkimi, ale przynajmniej całkiem pokaźną liczbą takowych możliwości. Każdy kolejny dzień w gildii udowadniał jej, jak wiele może i musi się jeszcze nauczyć.
Bo że Magister zjadł niegdyś artefakt, to się nie spodziewała kompletnie.
— Wiesz może, co Isidoro mógł mieć na myśli? — splotła ręce na piersiach, w oczach zatańczyły pełne zacięcia błyski.
Radziła sobie całkiem nieźle z subtelnymi znakami dawanymi jej przez zwierzęta — tempo merdania ogona psa, stopień rozszerzenia źrenic, to wszystko była w stanie dostrzec, wysunąć wnioski i zareagować, z reguły poprawnie. Może nie używały słów, ale kobiecie zdawało się, że w ich mowie ciała jest coś, co ona sama jest w stanie odbierać na głębszym poziomie. W drugą stronę również to działało.
Trudniej było z ludźmi. Enigmatyczne zwroty, niejednoznaczne słowa i przemilczenia ją peszyły, nawet jeśli niekoniecznie lubiła to przyznawać. Ale zdecydowanie wolała sytuacje, kiedy była w stanie dostrzec wszystkie fakty. Dlatego teraz, nawet jeśli wróżba zdawała się być ze wszech miar pomyślna, kobiecie najzwyczajniej w świecie brakowało twardych danych.
— By zrozumieć jego przewidywania, potrzeba zwykle czasu — odparła Hotaru.
— Nie jestem przekonana, ile go mamy — stwierdziła sceptycznie. — Magister jest w kiepskim stanie.
— Isidoro się nie myli — w głosie tancerki wybrzmiało przekonanie. — Nawet jeśli sprawy niekoniecznie rozwiążą się w taki sposób, jaki możemy zakładać. Ale skoro powiedział, że uda nam się osiągnąć cel, jestem dobrej myśli.
Przez okna gildyjnych korytarzy przeświecało się łagodne światło chłodnego popołudnia, odbijało się od drewnianych desek, choć pomieszczenie i tak tonęło w półmroku, który zdawał się rezonować ze zmartwieniem weterynarz. Teraz jednak, gdy trawiła słowa Hotaru, jej krok stał się na powrót bardziej sprężysty, zaśmiała się głośno, niechcący naruszając być może spokój któregoś śpiocha.
— Zatem ja również.

Dobra myśl nie była jednak cudownym remedium. Nawet najlepsze i najszczersze chęci nie mogły się ucieleśnić i wyciągnąć z nieistniejącego rękawa asa, który byłby rozwiązaniem na troski obu kobiet i sprawiłby, że Magister znów zacząłby ochoczo wędrować po okolicach, przyprawiając co poniektórych o stan przedzawałowy. Stanowiły jednak najlepszy grunt pod działanie.
— Wiemy, że przyczyna raczej nie leży w typowych schorzeniach — Michelle głowiła się nad możliwymi przyczynami. — Warto na początku wykluczyć te najbardziej prawdopodobne opcje, ale skoro Serafin mówił, że przez ten cały artefakt jest odporny na zwierzęce przypadłości, to raczej nie ma nic wspólnego z niestrawnością. Ale coś mu ewidentnie jest.
— I trwa to od pewnego czasu — tancerka również zastanawiała się, pochylona na przemian nad kubkiem herbaty i opasłym tomiszczem przyniesionym z biblioteki. — Może przyczyny też należałoby szukać w magii?
Michelle zasępiła się. Ten obszar wykraczał poza jej kompetencje, ale był właściwie całkiem prawdopodobną opcją, wciąż jednak zaperzała się z całych sił przed otwartym przyznaniem, że powoli kończą się jej pomysły. Przecież nie mogły sobie odpuścić w takim momencie.
— Mówisz, że mógł zadrzeć z Lucynką?
— Takie starcie na pewno nie skończyłoby się dobrze — kobieta uśmiechnęła się delikatnie.
— Na samą myśl przechodzą mnie dreszcze — Michelle oparła podbródek o zwiniętą w dłoń pięść, zamachała nogami pod stołem, jak zawsze, gdy próbowała coś wymyślić. Tylko, jak na złość, nic za specjalnie nie chciało jej przyjść do głowy.  — Hmm, a Mattii też pewnie nie ma?
— Nie — pokręciła przecząco głową.
— Szkoda, może wahadełko by coś pokazało.
— Wydaje mi się, że działa w nieco inny sposób.
Zdążyła już podpytać o to i owo, jeśli chodziło o przyrządy astrologiczne, zakres ich możliwości wciąż jednak stanowił dla niej mglistą sprawę o niejasnych granicach. Przypuszczała jednak, że istotnie: nawet jeśli czegoś szukały, odpowiedzi nie miało przynieść im wahadełko.
— Oj tam. Zrobiłby pewnie furorę w Brittlebury — uśmiechnęła się szeroko. — Kiedyś jedna taka szurnięta właścicielka całego stada kotów do nas przyszła z jednym, to postawiła biedaczynę na stole i machała nad nim rękami, że ona czuje tu negatywną energię. A Josh z kamienną twarzą, że tak, tak, tu jest wątroba. No żeby tylko te zwierzęta mogłyby same przychodzić, to byłaby praca marzeń.
Przez twarz tancerki przemknął uśmiech. Przechyliła lekko głowę, zamyśliła się na moment.
— Problem dotyczył wątroby?
— Już nawet nie wiem, ale chyba miał biegunkę. Mleko też może szkodzić kotom.
— Och... — Hotaru pokiwała głową. — Cóż, ale możemy zapytać kogoś innego. 
— Na przykład? — przekartkowała kilka kolejnych stron, przyjrzała się głównie ilustracjom.
— Może Sophie?

Niedługo później obie kobiety znalazły na pierwszym piętrze budynku gildii, tuż pod drzwiami pracowni alchemicznej. Michelle zdawało się, że przez drzwi słyszy szczęk probówek lub innych pomocy laboratoryjnych, równie dobrze jednak uszy mogły dać się zwieść pobożnemu życzeniu serca, by w środku zastać Sophie.
— Halo? — uniosła dłoń, zastukała krótko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz