poniedziałek, 14 lutego 2022

Od Salomei cd. Antaresa - Misja

We trójkę odbili z gościńca, zjechali w kłęby mgły kładące się po najbliższej łące. W oddali, na tle nieruchomego młyna, dało się dostrzec wysoką postać zmierzającą w stronę pola. Mężczyzna, co dało się oszacować po przejechaniu paru metrów, był uzbrojony w zakrzywioną kosę. Stawiał długie, choć ostrożne, kroki i rozglądał się po bokach, wyraźnie czegoś szukając. Na widok trzech jeźdźców zatrzymał się, choć tak naprawdę nie miał innego wyboru. Konie zastąpiły mu drogę.
― Coście za jedni? ― fuknął sołtys złowrogo.
― Przedstawiciele Gildii Kissan Viikset. Przyjechaliśmy pomóc z północnicą ― wyjaśniła zwięźle Salomea. ― Możemy zamienić parę słów? Na polu i tak teraz robić nie możecie, pozwólcie…
― Jużci ― przerwał jej sołtys. ― Naczekaliśmy się na was, panienko. I wiecie co? I gówno. Czekać dalej nie będziem, sami załatwimy. Znaczy się, ja załatwię. I ten stary opój, Kazik. O ile przyjdzie w ogóle, psia krew. ― Splunął pod kopyta Aldebarana, ten machnął łbem, zarżał poirytowany.
― Naczekaliście się, dobrodzieju, ale już jesteśmy. I nie pozwolimy, byście w pole szli, nie teraz.
― I kto mnie powstrzyma, hę? Ty? ― parsknął, bez cienia szacunku. ― Albo ten chłopaczek jeden z drugim, co to w życiu kosy w ręku nie mieli?
― Panie sołtys ― głos astrolożki wybrzmiał poważniej, bardziej władczo. Stawiający się wieśniak nie był dla niej pierwszyzną, w Sallandirze do czynienia miała z różnymi petentami chcącymi pomocy arcymaga i potrafiła sobie z nimi radzić. Osobną kwestią pozostawało to, czy lubiła. ― Proszę spuścić z tonu i nie obrażać ani mnie, ani moich towarzyszy, ani naszej organizacji. Rozumiem, że przemawia przez pana strach i zniecierpliwienie, ale sami nic tu nie wskóracie. Możecie tylko pogorszyć sprawę, a ta, z tego co się orientuję, już w chwili przysłania listu do Mistrza nie przedstawiała się najlepiej. Dajcie sobie pomóc, na litość boską.
Sołtys odchrząknął, kopnął jakiś kamyk. Widać po nim było, że w równej mierze chętny jest do bitki na pięści z dowolnym przeciwnikiem, jak i do odpuszczenia. Rozsądek walczył z pilną potrzebą bycia użytecznym dla własnej wsi, a gildyjczykom pozostawało jedynie trwać w bezruchu i czekać na decyzję.
Antares odwrócił głowę w stronę pola, coś przykuło jego uwagę. Isidoro czekał w milczeniu, pozwalając, by przeznaczenie biegło swoją ścieżką.
― No dobrze więc ― westchnął mężczyzna. Ramiona mu opadły, zdawał się teraz o wiele bardziej kruchy i przybity niż jeszcze chwilę temu. Po sołtysie Chodźmy-Się-Napierdalać nie było ani śladu. ― Do mnie chodźcie, zapraszam. Opowiem wam tam co się do tej pory zdarzyło, bo odkąd ten miły botanik zechciał nam list do was napisać, to nieco się zmieniło. To i owo, dokładnie. To i owo ― powtórzył w zamyśleniu, zarzucił kosę na ramię i wycofał się w głąb wioski. ― Tędy, tędy, za mną. Mgła straszna jest, kobyły niech uważają, tu rów taki jest, a w rowie pale.
― Pale w rowie? ― Salomea nie zdołała ukryć zdziwienia w głosie. ― Czy w pobliżu toczą się jakieś konflikty zbrojne o których nie wiemy?
― Nie, nie. To na tę, tfu, kurwę z pola.
― To… chyba tak nie działa ― wtrącił ostrożnie Antares. ― Widzi pan, północnicę można jedynie…
Salomea wstrzymała Aldebarana pozostawiając rycerza z sołtysem na przedzie, poczekała aż zrówna się z nią Isidoro. Spróbowała wyczytać coś z twarzy astrologa, ale nie dostrzegła nic, co mogłoby jej dać jakąkolwiek wskazówkę.
― Jak nam idzie? Masz jakieś rady? ― spytała w końcu.
― Życie sołtysa tym razem zostało ocalone ― odpowiedział tajemniczo, spojrzeniem objął górującą nad nimi sylwetkę starego młyna. ― Ścieżki losu wielu osób ulegną splątaniu, zwiążą się ze sobą ciasno i nierozerwalnie. Musimy działać ostrożnie, bo każde odstępstwo, każde naruszenie drogi, kosztować będzie nas życie. Nasze własne lub tych, których powierzono nam pod opiekę.
― Kiedy tak mówisz, to mam ciarki, wiesz? ― Pokręciła głową, po chwili westchnęła. ― Ufam, że zadbasz o to, byśmy nie zboczyli z właściwej ścieżki.
― Zrobię co w mojej mocy ― Isidoro uśmiechnął się nieznacznie. ― Mam tylko nadzieję, że gdy nadejdzie czas, będziecie w stanie mnie posłuchać i zaufać temu, co mówię. Jakkolwiek absurdalnie by nie brzmiało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz