czwartek, 17 lutego 2022

Od Michelle cd. Mattii

Słowa ledwo przedzierały się przez lodowate powietrze, jakby nawet głoski zamarzały po drodze, w końcu jednak udało się ustalić, że pod nazwą bogini zimy kryje się właśnie Atria. 
— Ranna? — źrenice kobiety gwałtownie się rozszerzyły. — Guutimi!
— Staramy się jej pomóc — Mattia pośpieszył z kolejnymi wyjaśnieniami, gdy słowa weterynarz wyraźnie wzburzyły ich rozmówczynię. — Jej życiu już nic nie zagraża. Została opatrzona i nakarmiona..
Choć zdawałoby się, że w tej temperaturze nawet mięśnie twarzy zamarzają, rysy kobiety wygładziły się, spomiędzy warg wydobył się oddech ulgi. Odwróciła się do grupy, w ich ojczystym języku zaczęła objaśniać sytuację: twarde głoski zdawały się lepiej radzić z przedzieraniem się przez zawieję niż iferyjski. Słowa były krótsze, intonacja i akcenty na tyle wyraziste, że nawet nieobeznany z nimi laik, taki jak choćby Michelle, był w stanie z dużą dozą prawdopodobieństwa nakreślić granice wyrazów, choć dokładnej treści przekazu mogła się jedynie domyślać.
Pozostali wysłuchali komunikatu w milczeniu; na wyciosanych przez mróz i lód twarzach najpierw widać było tylko zacięcie i ostrożność, stopniowo jednak z gardła jednego dobiegł zduszony krzyk, ktoś inny wzniósł oczy ku niebu zasnutemu grubą warstwą chmur.
— Kiedy bogini zechce do nas wrócić?
— Niedługo. Tak przypuszczamy — Mattia spojrzał na mnie, odpowiedziałam wzruszeniem ramionami, kolejnym szczęknięciem zębami.
— Kiedy będzie mogła wstać — odparła. — Wiecie, co ją zraniło?
Wzrok kobiety znów utkwił w niedookreślonym punkcie, jakby spodziewała się, że lada chwila coś się im ukaże.
— Kto. Amarok — wymówiła imię z nabożnym szacunkiem, przymknęła na chwilę oczy. — Wilczy bóg.

Śnieżna polana nie była zbyt wdzięcznym miejscem do prowadzenia rozmów. Krótko później znaleźli się w chacie Nuuki, kobiety, która znała ich język i okazała się być tłumaczką ludu Vetur, czyli mieszkańców krainy skutej lodem. W środku trzaskał ogień, dookoła porozwieszane były sznury z solonym mięsem lub skórami. Michelle przegryzła wargi, dłonie odruchowo zwinęły się w pięści, serce ścisnęło się boleśnie, nawet jeśli weterynarz wiedziała doskonale, że o inną dietę w takich rejonach było przecież trudno. Zdawało jej się jednak, że nagle całe jej ciało ogarnęło nieprzyjemne mrowienie, tym razem jednak nie z powodu zimna; miała wrażenie, jakby to z niej ktoś chciał zedrzeć skórę, wycelować ostrze włóczni prosto w jej serce.
— Proszę usiąść — kobieta zdjęła kaptur z głowy, strzepała śnieg i dołożyła kilka szczap do paleniska. — Porozmawiajmy. Przybywacie z daleka, zgadza się?
— Tak. Ja jestem astrologiem, Michelle weterynarzem, zostaliśmy wysłani z Gildii znajdującej się w Nalaesii — wyjaśnił Mattia. — Z kolei Lukáš jest magiem z Toirie w Defros.
Kobieta wydała z siebie coś na kształt kaszlnięcia i parsknięcia; Michelle odniosła wrażenie, że próbowała nanieść w głowie te miasta na mapę.
— Nigdy tam nie byłam. Za daleko — zdjęła misę zawieszoną na haku. — Jesteście głodni?
Gildyjczycy nie byli — Michelle nie byłaby i tak w stanie niczego przełknąć, podejrzewała też, że Mattia odmówił raczej ze względu na takt niż pełny żołądek, pożywienie tu było trudne do zdobycia. Lukáš za to żywo pokiwał głową, z zadowoleniem poklepał się po burczącym brzuchu, choć jeszcze chwilę wcześniej marudził, że dawno już powinni wrócić.
Zapach wędzonych ryb jeszcze bardziej przybrał na sile, wypełniając nie tylko każdy zakamarek nosa Michelle, ale i myśli, nawet jeśli ze wszystkich sił próbowała skupić się na Atrii.
— Dziękujemy za gościnę — astrolog skinął głową, kobieta w odpowiedzi tylko machnęła ręką.
— Jesteście posłańcami bogów. Przez was postanowili przekazać nam swoją... wolę — przez chwilę szukała odpowiedniego słowa, w końcu jednak dokończyła zdanie, przecząc przy okazji temu, co wcześniej wyjaśniał Mattia. Teraz, gdy nie zagłuszał ich huk wiatru i śniegu, Michelle mogła lepiej wsłuchać się w jej słowa, nawet jeśli nie od razu wszystkie rozumiała. Mówiła po iferyjsku, od razu dało się jednak wyczuć, iż nie był to jej ojczysty język: gramatyka zdań łamała się przy dłuższych konstrukcjach, przez zupełnie inny akcent momentami trudno było się zrozumieć. — To byłaby obraza, gdybyśmy postąpili inaczej.
— Dlaczego bóstwa ze sobą walczą?
Nuuka westchnęła, przerzuciła na plecy gruby warkocz.
— Wszystko zaczęło się od Sedny i Waqui byli kolejno śniegiem i lodem. Stworzyli naszą ojczyznę, zakochali się w sobie, i by móc wydać na świat ich dziecię, bogini uformowała swoje ciało ze śniegu, futra i piór poddanych jej i wiernych stworzeń. Wkrótce urodziła Tekkeitsertoka, który przybrał formę karibu. Amarok postanowił je pożreć, ponieważ jego szczenięta głodowały. Przez wiele lat ze sobą walczyli, nim nasz przodek nie sprawił, że został zawarty rozejm. Zdaje się jednak, że rozpoczął się kolejny spór. To źle dla nas.
Michelle aż syknęła, odruchowo mocniej potarła o siebie kciuki, słysząc legendę. Nigdy nie uważała się za specjalistkę w dziedzinie religii, ale zaskakująco często te opowieści zawierały element przemocy, sporu. I bardzo często cierpieli na tym niewinni.
— Czyli jeśli Atria... bogini śniegu wróci, historia może się powtórzyć? — zapytała, choć nie miała zbyt dobrych przeczuć.
Oblicze kobiety spochmurniało.
— Toczą swoje spory od wieków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz