środa, 23 lutego 2022

Od Calithy, CD. Asy

Calitha była niespokojna. Wszystko układało się zbyt dobrze, gdy ziemie przykryła kołderka z mroźnego, białego puchu, który przyjemnie skrzypiał pod jej ciężkimi krokami. Zbyt niskie temperatury wyciągnęły ją w końcu ze stajni, aż ulokowała większość swoich rzeczy w pokoju jednego z historyków, przy okazji nieco go odnawiając. Nudną drewnianą podłogę przykryło dużo więcej dywanów, bo doskonale znała skłonność Billy`ego do omijania normalnych mebli, jak fotele czy ławy, gdy zaczytał się w kolejnej książce. Okna ozdobiły nowe, świeże zasłony, które mogła podwędzić komuś z pralni, nawet jeżeli w życiu się do tego nie zamierzała przyznać. Cóż, potencjalny poprzedni właściciel jakoś do tej pory się nie skarżył, więc nie zawracała sobie tym zbyt długo głowy. Połowę niegdyś mocno pustawej szafy zapełniały teraz luźne tuniki i wyprasowane w kancik spodnie, gdy pedancik wyraził zdruzgotanie faktem, że Cala do tej pory łaziła głównie w pomiętych bryczesach. Wspólnie z Jamesem udawało im się nawet wyciągać niesfornego chłopca z kurnika na tyle, żeby zdążył usnąć w budynku gildii.
Życie było przyjemne. A gdy takie przyjemności trwały zbyt długo, nadchodziły kłopoty. To była największa waga Calithy, nienawykłej do stagnacji i trwania w dobrodziejstwie świata. Nogi uciekały jej w rytmiczne tany, dłonie zaciskały się w pięści lub zmarznięte palce wytaczały kształty na meblach, znacząc ich drogi zdartymi paznokciami. Połacie śniegu zmuszały większość gildyjczyków do zostania w środku, a Cala zdecydowanie nie lubiła czuć się przywiązana do jednego miejsca na siłę.
Zwinęła więc łuk ze zbrojowni, kołczan ze strzałami, trochę materiału podebrała tu i ówdzie na kilka pułapek i zdecydowała się wyruszyć na łowy. Prawdą było, że pogoda nie była całkowicie sprzyjająca, ale niejednokrotnie miała sposobność polować w ojczyźnie w jeszcze gorszych warunkach. To po prostu ten dziwny, zbyt dobry dla ludzi kontynent zdawał się ją rozpieszczać i czynić miękką. Rzecz tę należało oczywiście jak najszybciej naprawić.
Bycie twardym ratowało w końcu życie.
Wyszła niepostrzeżenie na zewnątrz, ubrana w ciepły, zimowy płaszcz, którego puchaty kołnierz przyjemnie łaskotał ją w szyje. Mimo zimna na niebie świeciło słońce i nie zapowiadało się na ten moment na jakieś gwałtowniejsze zmiany pogody po szybkiej analizie chmur. Skierowała swoje kroki do stajni, ale przystanęła na jej progu, spoglądając na guzdrającego w środku nad czymś młodzieńca.
Szybki rachunek sumienia w głowie. Zawsze lepiej relaksowała się w towarzystwie, nad którym mogła się nieco popastwić. Zagwizdała głośno i uśmiechnęła się z tylko sobie znaną butą.
― Ej, młody, nie chce ci się ze mną przejść na polowanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz