sobota, 5 lutego 2022

Od Hugona cd. Sophie

Ledwo przybył, ledwo zaczął stopniowo zagnieżdżać się w rozgardiaszu, a drogę zastąpił mu dopiero co odrosły od ziemi sekretarz — Ignatius, zdaje się — by poinformować go, że oto został kopnięty zaszczytem misji i w te pędy musi udać się do gabinetu Mistrza. Niekoniecznie ubrał to w takie słowa, całość jednak skończyła się na tym, że w pewne słoneczne popołudnie Hugo zajął miejsce na skrzypiącym krześle i dzielił uwagę między Cervana a właśnie poznaną Sophie o mocnym uścisku dłoni. Małgorzata bowiem, jak zwykle bezbłędnie, zdiagnozowała u Hugona paskudnego grzyba objawiającego się lenistwem zapoznawczym i zdążyła poopowiadać mu co nieco o członkach gildii. Siłą rzeczy napomknęła też o alchemiczce, której imię pokrywało się z godnością tej, która siedziała obok Hugona. I zdaje się, że zwróciła się właśnie do niego:
— Mógłbyś przypomnieć, czym zajmował się profesor Leitner? — Sophie skierowała pytanie do zielarza, ten z kolei odchrząknął, wyprostował się nieco na krześle.
Nazwisko raczej kojarzył; ot, może nawet był raz czy dwa na jego gościnnym wykładzie, a może trzeci raz zamiast tego postanowił raczyć się preclami. Co nie zmieniało faktu, że tytuły prac krążyły mu w głowie, strzępki informacji powoli zazębiały się o siebie, tworząc spójny obraz.
— Botaniką, najoględniej rzecz ujmując — wzruszył ramionami, jakby informacja przyszła od razu, sama z siebie. Ha, byłoby dobrze — Jak już mówiłem, znam go raczej ze słyszenia. Jeszcze kilka lat temu w jego głównej sferze zainteresowań leżała systematyka, postulował i rozpowszechniał klasyfikację niesystematyczną, opartą o to, jak rośliny przeżywają niekorzystną dla nich porę roku. Wreszcie coś przejrzystego — urwał na chwilę, uśmiechnął się do siebie. Profesor Himmerson za Leitnerem nie przepadał, a to był najlepszy dowód na to, że mógł być z niego porządny człowiek. — Ale ostatnimi laty zainteresował się też czymś innym, mianowicie możliwością odświeżenia koncepcji uznanych za przestarzałe.
— Na przykład? — Sophie zmarszczyła brwi, w oku błysnęła iskra zaciekawienia. Hugo ostatecznie potwierdził w duchu, że oto ma przed sobą koleżankę może nie tyle po fachu, ile naukową. Wychwycił też nutę zdziwienia; bo przecież istotnie, w naukach, zwłaszcza ścisłych, rozwój był dynamiczny, jeśli nie śledziło się na bieżąco nowinek ze wszystkich stron, można było któregoś dnia się obudzić i odkryć, że oto skrzętnie gromadzona niegdyś wiedza teraz jest spleśniałego rydza niewarta.
— Witalizm.
— Czyli niematerialne siły życiowe — podchwyciła alchemiczka.
— Właśnie. Jedną z pierwszych koncepcji w biologii był podział na części dusz, który odpowiada różnym poziomom organizacji życia: wegetatywną, zmysłową i rozumną, z czego ta ostatnia dzieli się na rozum bierny i... hmm, aktywny? — postukał palcem w kolano, właściwie pojęcie dopiero zamajaczyło się na horyzoncie świadomości. nie, to szło inaczej. Jak podział na strony w czasownikach. — Nie, czynny. Zaś profesor podajże próbował wskrzesić tę ideę, przykładając ją do świata roślin, wykazać u nich obecność duszy zmysłowej, bo zwykle klasyfikowało się je wyłącznie w ramach bytów wegetatywnych. Powiedziałbym, że to trochę bardziej filozoficzna strona biologii, ale czy da się coś z tego jeszcze wysupłać, nie mam pojęcia, bo ma już bite parę wieków. A takie koncepcje raczej rzadko kiedy starzeją się z wdziękiem.
— Z listu od dziekana wynika, że profesor Leitner ostatnio rzadziej publikował — zauważył Cervan.
— Nie wróży to najlepiej — Hugo spodziewał się takiej możliwości. Westchnął, jego wargi zadrżały, ułożyły w uśmiechu. Może nieco ironicznym, niezbyt pasującym do sytuacji. — Czy rodzina jest już na miejscu?
Ostatnie pytanie zadał z pewnym wahaniem, ostrożnie. Ale przecież wciąż zbyt dobrze pamiętał, jak wyglądało to poprzednim razem.
— Obawiam się, tego dowiecie się dopiero na miejscu. Profesor Leitner pochodził wprawdzie z Nalaesii, ale zdaje się, że jego rodzina nie mieszkała w stolicy.
— Rozumiem. Skupimy się zatem póki co na tym, co mógł pozostawić.
— Nawet jeśli badania miały prowadzić w ślepy zaułek, trudno uwierzyć, by pozbył się wszystkiego — dodała Sophie. — Zrobimy, co w naszej mocy.
— Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei — westchnął Hugo. Niech profesorowi ziemia lekką będzie, zielarz szczerze jednak wątpił, by mieli faktycznie ocalić jakieś zapiski. Nie zdziwiłby się, gdyby w chwili zwątpienia botanik postanowił zwyczajnie cisnąć swoimi notatkami do ognia. Niezależnie od tego, jak bardzo przywiązani byli do swoich wyników badań, naukowcy też byli ludźmi.
— Na takie słowa czekałem — Mistrz pokiwał głową, zerknął po raz ostatni na zapisane ciurkiem linijki. — Dziekan wyraża swoje ubolewanie z powodu całej sytuacji, ale zapewnia, że uniwersytet dołoży wszelkich starań, by pomóc w rozwiązaniu sprawy. Macie jeszcze jakieś pytania?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz