wtorek, 8 lutego 2022

Od Małgorzaty cd. Hugona

Ovenore, 2 II 1785 r.
Hugo,
zwątpiłam.
Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś dane mi będzie czytać cokolwiek spod Twojego pióra. Zapomniałam jak to jest mieć przyjaciela, szczególnie takiego, który odpowie w potrzebie. Da znak życia, informację zwrotną i nawet jeśli nie poklepie po plecach, to ustawi do pionu. Nieskromnie przyznam, że zawsze miałeś do tego talent, o wiele większy niż bracia Chernov, czy sam Tezeusz. Zresztą, chyba zawsze uważałeś, że Igor postępuje zbyt surowo. Nie słuchałam Cię wtedy, wybacz. Pysznie sądziłam, że nie mylę się w osądach, ale wygląda na to, że musiałam nauczyć się na własnych błędach. Najwyraźniej taka jest cena bycia Gosią-samosią.
Hugo,
dla mnie byłeś martwy.
Nie bierz tego do siebie, nie kończ czytania listu tutaj, w tym momencie, daj mi szansę na zakreślenie całej sytuacji. Widzisz, szukałam Cię. Szukałam Cię w każdym możliwym miejscu i zakamarku; napisałam dziesiątki listów, pociągnęłam za tuzin sznurków, odebrałam zaległe przysługi, ale każda kolejna informacja, która do mnie dochodziła, potwierdzała to co racjonalny umysł podpowiadał już od dawna, a czego serce nie chciało przyjmować do wiadomości. Uparcie wierzyłam, że jedynie śmierć powstrzymałaby Cię od odpowiedzi, łudziłam się, że tak samo postrzegasz naszą przyjaźń. Tak, wiem, że to nie to samo co na pierwszym roku; wiem, że dużo się zmieniło, kiedy wróciłeś i wybrałeś inny wydział. Ale nie kłamałam nigdy, kiedy w żartach przeżywałam Cię „prawdziwkiem”, bo dla mnie to przezwisko zawsze miało drugie dno.
Niewielu mam przyjaciół, Hugo. A jeszcze mniejszą liczbę mogę określić mianem tych „prawdziwych”. Zaliczałam Cię do tego grona, wydawało mi się, że mogę na Ciebie liczyć. Pomyliłam się? Błędnie założyłam, że jesteś do mnie tak samo przywiązany, jak ja do Ciebie? Jeśli tak było, wybacz mi. Wciąż zdarza mi się błędnie ocenić relację, choć na szczęście takie przypadki są coraz rzadsze, pracuję nad sobą.
Daruj mi ten przykry wstęp, musiałam to z siebie wyrzucić. Jedna troska niedająca mi spać po nocach mniej.
Mój drogi Hugo, cieszę się, że do mnie napisałeś. Nawet jeśli to nie sentymenty kierowały Twoją dłonią, kiedy sięgałeś po kartkę i pióro, nawet jeśli chodzi tylko o poradę natury prawnej. Nigdy nie odmówiłabym Ci pomocy, czy to w tej materii, czy w każdej innej. Muszę Cię jednak przestrzec – mimo planów i mimo dobrych wyników – nie zdołałam osiągnąć stabilnego stanowiska, ani skończyć aplikacji prokuratorskiej. Moje porady traktuj więc jak radę od przyjaciółki, nie od profesjonalnego radcy.
Ad rem: sprawa z którą się do mnie zwracasz brzmi bardzo niepokojąco. Hugo, już samo to, że Himmerson bada grzyby nie pod względem medycznym, a dlatego, by tworzyć narkotyk bojowy rzuca na tę sprawę bardzo negatywne światło i stawia Was w niebezpiecznym miejscu, w którym prawo staje się wyjątkowo zawiłe, a próba ratowania którejkolwiek ze stron sprowadza się do wybrania mniejszego zła. Udział w takich badaniach – błagam, powiedz mi, że nie testowaliście niczego na ludziach – stawia pod znakiem zapytania nie tylko dorobek Profesora, ale i Twoją karierę. Naczelna Rada Legislacji ma w tej kwestii stanowisko wyjątkowo jasne i niebywale surowe. Powiedzmy, że eksperymenty natury medycznej nie są ich ulubionym zagadnieniem, znaczna większość zasiadających tam autorytetów to ludzie starej daty dla których nawet pojęcie magii uzdrawiającej to wciąż abstrakcja, wymysł i proszenie się o pogorszenie sytuacji z Katastrofami. Częstowanie ich przypadkiem narkotyku bojowego potępiliby więc z całą mocą, a sąd dowolnej instancji musiałby oprzeć się na dotychczasowej linii orzecznictwa lub ryzykować precedens.
Wspominasz, że w sprawę zamieszany jest także lokalny szlachcic. Ton Twojego listu wskazuje na to, że zamierza on sięgnąć po środki leżące daleko poza pojęciami zawartymi w kodeksach, w rozdziale dotyczącym sposobów całkowicie legalnych. Jeśli sprawa do tej pory nie była zbyt skomplikowana, to teraz robi się z niej już kompletnie poplątany kłębek informacyjny. Owszem, von Felstein dużo ryzykuje stawiając swoje sprawy w ten sposób, ale obawiam się, że wpadliście w jego sidła. Nieznana mi jest jego faktyczna pozycja w Obarii, nazwisko także niewiele mi mówi, ale obiecuję, że skontaktuję się z każdym znajomym, który mógłby mi przybliżyć jego sylwetkę by lepiej rozeznać się w sytuacji.
Rozumiem Twój niepokój, ciążąca nad karkiem groźba doznania krzywd nie jest czymś, do czego człowiek jest przyzwyczajony. Proszę Cię, byś zachował spokój i trzeźwość myśli. Nie działaj pochopnie i nie poddawaj się żadnej prowokacji. Jeśli to możliwe, postaraj się przekonać Profesora, że prowadzenie badań w Obarii nie leży już w jego interesie, teren stał się wysoce nieprzyjazny.
Hugo, nie jestem prawnikiem. Ale przez te lata obrałam ścieżkę, która pozwala mi rozwiązywać problemy w inny sposób. Zaręczam, że jest on znacznie szybszy i skuteczniejszy, choć nie chcę wciągać Cię w szczegóły. Jeśli pan Korneliusz von Felstein jest dla Ciebie faktycznie takim zagrożeniem, być może powinniśmy odpowiedzieć ogniem na ogień. Z niektórymi nie da się inaczej. Zagranie to jest jednak także ryzykowne – nie ma pewności, że tylko Korneliusz jest zaangażowany w badania narkotyku. Niestety nie istnieje odpowiedni aurea mediocritas w tej sprawie, decyzję musisz podjąć sam.
Kochany, dziękuję za troskę. Przepraszam za to zamieszanie, za brak chronologii, ale trudno mi zebrać myśli, kiedy cały czas jestem w trasie. List ten tworzę od przeszło trzech dni, poświęcam mu każdą wolną chwilę, a tych ostatnimi czasy nie mam zbyt wiele. Jako miejsce sporządzenia wciąż pozostawiam Ovenore – to tam pierwszy raz usiadłam do pisania. Teraz jednak jestem już gdzieś pomiędzy pustymi polami, najbliższym zajazdem, a opustoszałą dąbrową. Jest zimno, jak zimno bywa w lutym, słońce czasem da o sobie znać, ale poza tym napierdala po plecach lodowatym wiatrem i obawiam się, że nie ubrałam się dostatecznie ciepło, by uniknąć przeziębienia. Nihil novi sub sole.
Cieszę się, że napisałeś. Że prócz problemów ze szlachcicem i Profesorem nie ciągnie się za Tobą nic więcej; że wciąż jesteś tym samym, marudzącym studentem z którym przegadałam tyle czasu i z którym zimową porą prowadziłam aktywną kampanię wojenną. Wciąż uważam, że w bezpośrednim starciu na śnieżki jestem górą, choć teraz, z perspektywy czasu, zastanawiam się, czy po prostu nie dawałeś mi wygrywać. Przyznaj się Hugo, jak to właściwie było, hm?
Wiesz, nie miałabym nic przeciwko takiej herbacie, nawet gdybyś próbował w noc zrobić ze mnie mykolożkę. Dołożyłabym wszelkich starań by spamiętać chociażby dwie właściwości danego grzyba, czy pięć nazw, ale obawiam się, że na dłuższą metę nie jest to zajęcie dla mnie. Mimo wszystko, byłoby miło Cię znów zobaczyć, ożywić dawne czasy, nadać barw wspomnieniom. I wiesz co? Kiedyś, Hugo. Kiedyś na pewno się spotkamy.
Oddana Tobie i sprawie,
Małgorzata De Verley

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz