wtorek, 15 lutego 2022

Od Hugona do Ayrenn

Przypuszczał, że... nie, był pewien, że już ją widział.
Nie od razu przyznał jednak, nawet przed samym sobą, że wie nawet, gdzie.
Napotykał ją przede wszystkim w towarzystwie Małgorzaty. W pierwszej chwili uwaga skierowywała się, rzecz jasna, na przyjaciółkę, na jasny warkocz, swobodnie przerzucony przez ramię, nieco zadziorny uśmiech, zaraz jednak przeskakiwała na te charakterystyczne, spiczaste uszy. Mrugał wtedy oczami, najpierw raz, potem drugi, kobieta jednak nie rozpływała się w powietrzu, do bólu materialnie jawiąc się przed jego oczami, i żywo rozprawiała z Gosią.
A przecież był pewien, że ją sobie wyśnił.
Na początku nic z tym nie zrobił; ot, dalej spędzał większość dnia na wypełnianiu swoich obowiązków, wertował pożółkłe encyklopedie, atlasy, chodził do lecznicy i przygotowywał odpowiednie mieszanki ziół. Gdy miał więcej czasu, wybierał się do lasu i pod brunatną breją czegoś, co jeszcze niedawno było śnieżnobiałym śniegiem, szukał okazów do badań, zupy, lub jednego i drugiego. Za każdym razem, gdy wracał z tych eskapad, gdzieś na drodze stawała mu aż nazbyt znana ostatnimi czasy grupka, zasilania też o tajemniczą astrolożkę o charakterystycznych, purpurowych włosach. Od czasu do czasu zdarzało mu się dołączyć do roześmianego trio, rozmowa jednak zatrzymywała się na sprawach błahych, nie zahaczała nawet o to, co Hugonowi istotnie chodziło. Podejrzewał, że Małgorzata przeczuwa nawet, że mu coś leżało na wątrobie, i tym razem bynajmniej nie była to gorzałka z muchomorów.
— Sallandira to fascynująca kraina, choć przyznaję, że mój poziom wiedzy na jej temat jest co najwyżej podstawowy — mówił. Oczy jednak ześlizgnęły się niemal od razu z Salomei, powędrowały znów ku elfce, a później ku sikorce, która przysiadła beztrosko na jej ramieniu, przechyliła z uwagą głowę i nastroszyła piórka .
Gawędził chwilę, słuchał tego i owego, zapisał w pamięci parę ciekawostek na temat tajemnego, odległego państwa. Z wiklinowego koszyka wyciągnął kilka okazów, które udało mu się dorwać: trzęsak morszczynowaty z dumą zaprezentował się przed kobietami:
— Hugo, niczego nie podważam, ale to wygląda bardziej jak ucho — parsknęła Małgorzata, bystre oko zawisło na jasnych płatach. — Nie radziłabym z tym wchodzić do kuchni.
— Nawet nie będę próbować — skrzywił się. Ten gatunek wprawdzie był jadalny, ale walory smakowe były dość mizerne, lepiej sprawdzał się w lecznicy. — Udało mi się za to dorwać boczniaka.
— Och, dużo ich rośnie w lesie — wtrąciła Ayrenn, uważnie obejrzała okaz. — Zdaje się, że często dusi się je w śmietanie?
W turkusie szukał choć najdrobniejszej oznaki poznania, dowodu na to, że już się przecież spotkali, zdawało mu się jednak, że niczego takiego nie widzi.
— A i owszem — skinął głową, nieco nazbyt mocno zacisnął palce na szczątku trzonka. — Mogę się na ciebie powołać, jeśli pani Irina będzie mieć znów wątpliwości? Nie chcę oberwać miotłą.

Pogładził spłowiałą, nadgryzioną zębem czasu okładkę dziennika, palcami skubnął rzemień, poczuł lekkie mrowienie na skórze. Bywały dni, że pytał samego siebie, czemu właściwie dalej trzyma te notatki, nieswoje przecież, dlaczego przewędrowały z nim taki kawał Iferii, zawsze starannie wciśnięte gdzieś między atlas a ubrania. A potem przychodziły takie dni, że znów wertował z uwagą kartki, próbował odczytać nieczytelne słowa i raz po raz przebiegał wzrokiem po pozostałych zdaniach, które znał już na pamięć. Opuszka muskała zasuszony bratek możliwie delikatnie, byleby nie uszkodzić kwiatka. Myślami wracał do tamtego dnia w lesie, gdy pojawiła się przed nim mara, dotąd trudno mu było bowiem uwierzyć, by była istotą z krwi i kości. Uznał, że coś sobie przewidział, że być może to zmęczony umysł płatał mu figle.
Ale nie wyrzucił dziennika ani nikomu o nim nie powiedział. Może dlatego, bo nie bardzo by wiedział, jak ubrać to w słowa, a może dlatego, bo chciał to zachować jako coś własnego, tajemnicę, którą mógł ukryć gdzieś na dnie serca. Skoro jednak znalazł — albo tak mu się przynajmniej zdawało — prawowitą właścicielkę, zgubę musiał oddać.
Udało mu się znaleźć elfkę, gdy była sama, w brzozowym zagajniku. No, co prawda, tuż obok niej kręcił się jeleń, na ile jednak obserwował Ayrenn, zdążył przywyknąć do tego, że smukłej sylwetce właściwie zawsze towarzyszył ten czy inny mieszkaniec lasu. Odchrząknął zatem, otrzepał ubranie z resztek śniegu, który wcześniej rozchlapał Gnatołam, podszedł do wreszcie do kobiety:
— Cześć — elfka skinęła w odpowiedzi głową, odwróciła wzrok od rogatego zwierza. Hugo z kolei wyciągnął notatnik, po raz ostatni zacisnął palce na zeszycie, decydując się od razu wyłuszczyć sprawę. — Wiem, że to zabrzmi dość... dziwacznie, i wybacz mi, jeśli się mylę, ale znalazłem to niegdyś w lesie. I zdaje się, że to twój dziennik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz