środa, 9 lutego 2022

Od Lei cd. Hotaru

— I jak oswoiła tego jelenia? — Edmund zrównał z nami krok, badawczo spojrzał to na Hotaru, to na mnie.
— Porozmawiała z nim. Ma nawet imię, Bambi — zatrzymałam się przed rozwidleniem, porównałam obie trasy, po czym skręciłam w prawo. Ścieżka była nieco węższa, ale lepiej wydeptana i mniej stroma.
Przez chwilę wydawało się, że szlachcic myśli, że z niego żartujemy. Zmarszczył brwi, na już i tak zaczerwienione od mrozu policzki wstąpiły intensywniejsze plamy. Zmrużył oczy, po raz kolejny otaksował naszą dwójkę wzrokiem, następnie powiódł go na Antaresa, który tylko skinął głową. Najwyraźniej nawet skoro rycerz, po którym na odległość dało się dostrzec, że nie umie kłamać, potwierdził, nie zamierzał się sprzeczać.
— Z jeleniem? — w głosie wciąż pobrzmiewało echo niedowierzania, najwyraźniej jednak zaakceptował ten fakt. Pomocne zapewne były też przedstawione wczoraj historie: po opowieściach o żabim byłym rektorze, demonicznym bibliotekarzu i podnoszeniu załadowanego wozu samą siłą mięśni, perspektywa rozmawiania z czterokopytnym mieszkańcem lasu nie wydała mu się znowu tak odrealniona. Niemniej, spróbował znów. — Przecież on nie ma kompletnie przystosowanych strun głosowych do artykulacji ludzkiej mowy.
— Nie w ten sposób — wyjaśnił Antares. — Ayrenn jest raczej w stanie... hmm, usłyszeć myśli zwierząt.
— Myśli — Edmund aż zatrzymał się na moment, pełne wargi ułożyły się w kształtne o. — Przecież ona zupełnie zrewolucjonizowałaby zoologię! A więc nie tylko jelenie?
— Przyjaźni się z całym lasem — potwierdziła tancerka.
— Absolutnie nie można pozwolić, by taki talent marnował się w gildii! W jakimś podrzędnej mieścinie! — ostatnie słowa niemal wykrzyknął. — Powinna wykładać na uniwersytetach, pisać rozprawy! To ewenement, doprawdy...
Marnuje się. Pokręciłam głową, odwróciłam na chwilę głowę, by wymienić porozumiewawcze spojrzenie z Antaresem, który wciąż trzymał się nieco z tyłu. Sił dodawała mi już choćby świadomość, że jest tuż obok, fala irytacji złagodniała, nim zdążyła wypłynąć w słowach lub gestach. Wiedziałam, że Edmund nie miał nic złego na myśli, że po prostu powiedział rzecz, która w jego mniemaniu była najsłuszniejsza na świecie, w dodatku pochlebna.
— Ayrenn jest elfką — spróbowałam ostrożnie. — Wątpię, by chciała prowadzić taki tryb życia...
— Gadanie — chłopak machnął lekceważąco ręką, tak jak odgania się zbyt natrętną muchę. — No, może się nawet wybiorę do... gdzie wy macie siedzibę? Tyfie?
— Tirie, panie — sprostowała Hotaru, nim jednak zdążyła stanąć w obronie elfki, w słowo znów wszedł jej Edmund:
— Przecież mówię — burknął. — No, nawet brzmi prawie jak Toirie.
— Przekażę siostrze, ucieszy się — wtrąciłam, próbując lekko spłynąć z tematu. — Chciałaby dostać się tam na uczelnię i zostać weterynarzem, ale póki co postanowiła pobyć w gildii.
— Kolejna, co marnuje czas — zmarszczył brwi. — Studia nie trwają paru tygodni.
Głęboki wdech. Sama wiedziałam zbyt dobrze, dlaczego Michelle zmieniła swoje plany, celowo opóźniała realizację największego marzenia towarzyszącego jej od wczesnych lat dzieciństwa. Zapewne gdyby postanowiła jednak spróbować, byłaby w stanie dostać się na uczelnię; szkopuł w tym, że nie mogła być tam sama. Nie wyobrażałam już sobie Tirie bez jej głośnej obecności, w duchu liczyłam jednak, że któregoś dnia dopnie swego.
— Rozwijamy się nie tylko w murach uniwersyteckich.
Temat w końcu jednak odsunął się i od uczelni, skierował się znów na zwierzęta, tym razem nieco bardziej egzotyczne. Iskierki w oczach Edmunda, rzecz jasna, od razu się zapaliły, nawet jeśli dawał z siebie wszystko, by pokazać, że interesuje się wszystkim od niechcenia; ot, pogaduszki, by zabić czas.
— Ma złoty ząb — opowiadała Hotaru. — Isidoro, astrolog, zrobił mu niedawno sweter.
— I go nie zjadł?
— Ani Isidoro, ani swetra. Jeśli Serafin mu powie, żeby nie ruszał, nic nie zrobi.
— Wolę nie wiedzieć, ile kosztuje jego wyżywienie — mruknął pod nosem. Między kolejnymi słowami robił coraz dłuższe przerwy, oddychał ciężej, z wysiłkiem. Ścieżka też stawała się stopniowo coraz bardziej stroma; nawet jeśli góry nie były zbyt wysokie, ich drogi były kręte i pokryte lodem, trzeba było uważać, by nie skręcić sobie kostki.
— Możemy zrobić przerwę — zaproponowała tancerka.
— Jeszcze trochę — szlachcic poprawił szelki plecaka, zapatrzył się na ciągnące się po horyzont szczyty. Nagle - zza jednej ze skalnych półek wyłoniła się biała plama.
— Co to? — zmrużył oczy, zaczął gwałtownie przeszukiwać plecak, zapewne w poszukiwaniu lunety lub czegoś podobnego.
— Kozica — Antares, który mimo okularów, miał najprawdopodobniej najlepszy wzrok z całej grupy, szybko zidentyfikował ruchomy obiekt.
— Po prawie pionowej ścianie — pokręcił głową. — Wiecie, jest taki jeden profesor, który zajmuje się ich kopytami, doprawdy intrygujące stworzenia... Pewnie gdzieś kręci się całe stado.
— Bardzo możliwe.
— Co za biel — powiódł wzrokiem od kozicy do mężczyzny. — Jak twój koń. Powiedziałbym, że to trochę zbyt oczywisty wybór dla rycerza, ale co kto lubi. Brałeś z nim udział w jakichś turniejach rycerskich?
— Owszem — i zaczął opowiadać, ożywiony jak zawsze, gdy temat schodził na Favellusa.
— O proszę — skwitował w końcu jego historie, w krótkich słowach pobrzmiewał jednak pewien szacunek. Uwaga badacza amatora, siłą rzeczy, powróciła jednak do kozic. Edmund pogrążył się w trwającym kilka minut wykładzie na temat kozic. W końcu jednak odetchnął, najwyraźniej zmęczony mówieniem, zamilkł. Przeforsowywał się.
— Może zrobimy krótką przerwę? — ponowiłam propozycję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz