James czuł się w swoim żywiole. Dawno zapomniał, jaką satysfakcję sprawiały mu konferencje, nieprzyjemne utarczki słowne w innymi naukowcami, przez które niejednokrotnie wybuchały konflikty między poszczególnymi katedrami w obrębie jednej lub większej liczby uczelni. Nawet zawadiackie grono studenckie, które przymuszone wezwaniem swoich prowadzących zawitało na salony, mimo swoich pełnych znudzenia min czy otwartych, niesubtelnych ziewnięć wzbudzało w profesorze uczucie wzbierającej nostalgii. Lubił uczyć. Trochę miejscami nawet za tym tęsknił, choć był niewyobrażalnie wdzięczny światu za podesłanie mu Billy`ego, którego przyuczał ostatnimi czasy czytania, pisania i mowy we wspólnym, kontynentalnym języku. Pozwalało mu się to spełniać, nawet jeżeli w minimalnym stopniu.
No i dochodził jeszcze Isidoro, ale młody astrolog stanowił dla Jamesa coś więcej niż tylko ułomną, ulotką iskrę spełnienia dobrze wykonanego obowiązku. Pan D'Arienzo był wyzwaniem. Intelektualnym, społecznym i kulturowym, a przy tym wystarczająco ciekawym okazem, żeby zanegować postępującą stagnację życia historyka w gildii.
Nawet teraz, gdy prawie przewracał się w oficjalnym, bardzo formalnym stroju, wydawał się być bardziej konferencyjną ciekawostką niż jednym z najważniejszych na tym wydarzeniu uczonych. Ile James by oddał, żeby młody geniusz dostrzegł rezultaty własnych starań i cóż… żeby one zaowocowały. Szkoda patrzeć, jak taka kariera marnuje się przed młodym człowiekiem przez jego własną… nieśmiałość? Niestabilność? Ciężko znaleźć właściwe określenie.
— Problemy na pewno wystąpią, ale to tylko konferencja. Nie warto się zbytnio nią przejmować — skłamał naprędce, nawet nie musząc zerkać w bok, żeby widzieć bystry, aczkolwiek lekko pyszałkowaty wzrok Serafina. Książę musiał dostrzec, że i sam historyk mimo pogody ducha wyraźnie czegoś oczekiwał. Jak do tej pory sprawy układały się nad wyraz przyjemnie.
Żadnych braków kadrowych. Nikt nie zrezygnował z prowadzenia wykładu w ostatniej chwili, nie było szukania zastępstw na stoiska naukowe, nawet herbata podawana do bufetu smakowała całkiem znośnie. Tylko krzesła, jak zawsze zresztą, były piekielnie niewygodne. No i jak do tej pory, nikt praktycznie trójki mężczyzn jeszcze nie zaczepił. Hopecraft celowo unikał dawnych kolegów i koleżanek, nie chcąc wplątywać astrologa w jakąkolwiek sytuację społeczną, byle go mocniej nie zdenerwować na ten moment. Wszystko powinno iść swoim tempem. Pomalutku. Powolutku.
James w duchu modlił się, żeby tylko Serafin nie zdzielił po twarzy pierwszego lepszego naukowca, któremu nieopatrznie przyjdzie wykłócić się o pracę Isidoro.
Stłumił chęć westchnięcia i rozejrzał się po sali. Kolejni goście powoli tłoczyli się wzdłuż krzeseł ustawionych w kilkanaście podłużnych rzędów, a i wyglądało na to, że na konferencję przybyli mistrzowie najróżniejszych dziedzin. Dostrzegł gdzieś w kącie starego profesora Nibyłowskiego, który głośnym, hukliwym głosem łajał grupkę studentów, którzy zapomnieli się i wyjedli mu jego ulubione kremówki. James serdecznie współczuł mu w duchu, bo starszy Nibyłowski mimo bycia naprawdę światłym człowiekiem, na punkcie niektórych rzeczy miał istną obsesję i nie wahał się sięgnąć po granice swojego mocnego barytonu.
Przeleciał spojrzeniem na Serafina i Isidoro, którzy wydawali się pogrążeni w lekkiej rozmowie. Przeprosił ich na moment i ruszył w kierunku swojego niegdysiejszego mistrza.
— Pan profesor, dawno pana nie widziałem — przywitał się grzecznie, ratując biednych studentów, którzy zaraz zwiali, wykorzystując chwilowe rozproszenie swojego oprawcy.
Zanim James zdążył się zorientować, co się całkowicie wyprawia, został wciągnięty w ciężkie objęcia starszego mężczyzny, który mało nie zgniótł mu przy tym kości. Posiwiały Nibyłowski zadowolił się jednak kilkoma klepnięciami po plecach i w końcu wypuścił dawnego podopiecznego.
— Hopecraft! Przysięgam, za każdym gdy cię widzę jesteś coraz wyższy!
— To pan profesor się kurczy, na to nic nie poradzę — odparł, obserwując bacznie twarz swojego rozmówcy.
Kolejne zmarszczki, dużo więcej szarych pasm niż ciemnobrązowych i nawet słynny, kręcony wąs nie był już dawnej świetności. Minęło ledwie kilka lat od ich ostatniego spotkania, a postępująca starość musiała w końcu dopaść i jego dawnego mistrza.
— Co nasz magik tutaj sobie poczynia? Myślałem, że wziąłeś dupę za pas z uczelni?
— Ach, mam przyjemność być tutaj tylko wsparciem. — Uśmiechnął się ciepło. — Słyszał pan profesor może o Isidoro D'Arienzo? Ma prowadzić wykład za kilka dn… Coś się stało? — spytał, widząc upadający wraz z poruszeniem ust wąs. Taka mina u Nibyłowskiego zawsze oznaczała, że wchodziło się na niebezpieczny grunt.
— Nie wiem z kim się Hopecraft w tych czasach zadajesz, ale…
— Środowisku akademickiemu praktyka pana D'Arienzo jest niezbyt mile widziana? — dopytał dla pewności, mrużąc oczy. Niby nie spodziewał się cudów, ale aż takiej ostrej reakcji?
— Wiesz, jak jest. Młody, zdolny. D z i w n y — przeliterował ostatnie słowo, przewracając oczyma. — Stare prukwy lubią swoje stanowiska i taki młodziak im się średnio widzi. Tym bardziej gdy miesza w nieswojej dziedzinie.
James zerknął kątem oka na nadal pogrążonego w rozmowie Isidoro i Serafina.
— Mógłby pan profesor opowiedzieć mi coś więcej na ten temat? — spytał z promiennym uśmiechem i był nawet całkiem dumny, że głos mu przy tym nie zadrżał. Szanse powodzenia na udaną prezentację drastycznie się właśnie zmniejszały w oka mgnieniu, ale najważniejsze, to przecież znać swojego wroga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz