sobota, 12 marca 2022

Od Antaresa cd. Lei

— Mamy konkurencję? — spytała Insteia, krzyżując ramiona na piersi. — Widziałam wyniki konkursu grantowego, nikt nawet nie zgłosił tematu, który choć częściowo pokrywałby się z naszym.
— Biorąc pod uwagę to, jak radziła sobie „konkurencja", to mogli nie być naukowcy — odparł Fioravanti, podnosząc z ziemi jakiś wyschnięty patyk.
Profesor podszedł parę kroków, odgarnął patykiem zwieszające się z góry wiechcie trawy i gałęzie jakichś roślin. Do tej pory zasłaniały kompletnie ścianę budynku, zaś gdy Fioravanti je odgarnął, oczom całej ekipy ukazały się poczynione zniszczenia.
Przez ścianę biegł dekoracyjny pas płytek ozdobionych geometrycznym, symetrycznym deseniem, kojarzącym się Antaresowi z jakimś fantazyjnym przedstawieniem gwiazd. Co kilka takich płytek pojawiała się płaskorzeźba przedstawiająca jakąś niewielką scenkę rodzajową. A przynajmiej pojawiłaby się, gdyby ktoś nie postanowił części z nich skuć.
Rycerz nie był specjalistą w takich sprawach, część pozostałych scenek zatarł już upływ czasu i pogoda, ale te, których brakowało, na pewno nie zniszczyło żadne losowe zdarzenie.
— Co za potwór to zrobił! — wypaliła Verena, dopadając ściany. — Tak nie wolno! Spójrzcie tu, przecież płytki wokół są połamane, kto to skuwał!
Abelarda stała, patrzyła na dzieło niewprawnej ręki grabieżcy, jej pobladła twarz przypominała maskę, a usta zaciskały się tak mocno, że wyglądały jak nierówne pęknięcie.
— No nie ma słów… — głos uwiązł w gardle lingwistki.
— Zabrali te, które najlepiej się zachowały, nie patrząc nawet na to, że niszczą zabytek dookoła. — Fioravanti zabrał patyk, rośliny znów przysłoniły ranę na budynku. — To przemytnicy i grabieżcy. Obłowili się, ale sądzę, że wrócą po więcej. Takim ludziom zawsze jest mało.
Zapadła ciężka, pełna napięcia cisza.
— Nie możemy pozwolić na to, żeby się tu panoszyli — Pascal zmarszczył brwi, zacisnął dłonie w pięści. — Trzeba coś zrobić…
Po jego słowach znów zapadła cisza. Trzeba było coś zrobić, tylko nie było takie proste wymyślić, co.
— Czy w swojej karierze nie natknął się pan na przemytników? — spytała Lea.
— Natknąłem się, oczywiście — Fioravanti westchnął. — Staraliśmy się im nie wchodzić w drogę, zmienialiśmy też miejsce wykopalisk. — Starszy mężczyzna ucisnął palcami kąciki oczu, potem podniósł wzrok na dziewczynę. — To są uzbrojone bandy z którymi nie da się dyskutować. Po prostu grupa zbirów, często działająca na zlecenie kogoś majętnego, kto lubi mieć w domu egzotyczne bibeloty i chwalić się nimi swoim równie majętnym znajomym.
— Ale teraz możemy z nimi „dyskutować", mamy Antaresa — powiedziała Verena, marszcząc brwi, a następnie zwróciła się do rycerza. — Może mógłbyś do nich pójść i…
— Vereno, doprawdy — Fioravanti uniósł dłoń, Insteia podeszła do biolożki, próbując ją uspokoić.
— Mógłbym — odezwał się nagle rycerz, skupiając na sobie spojrzenia pozostałych. — Tylko takie pójście i „podyskutowanie" nie będzie się wiele różniło od zbrojnej napaści.
I znów zapadła cisza, Fioravanti w napięciu przeczesał palcami włosy. Antares miał wrażenie, że gdy cała wyprawa się skończy, profesor będzie mógł poszczycić się bardzo gładką łysiną.
— Musimy być od nich szybsi — zadecydował w końcu. — Nie ma innej drogi, spróbujemy dowiedzieć się o tym miejscu tyle, ile możemy, zanim ci przestępcy tu wrócą. Tylko jeśli przyjdą i będą nas niepokoić — zwrócił spojrzenie na rycerza — poprosimy o ochronę. —Antares skinął mu głową. — Ale postaram się tak wszystko rozplanować, by do tego nie doszło.
Po twarzy Vereny było widać, że nie zgadza się z profesorem z całego serca, ale dla dobra wyprawy i wspólnego celu, nie zamierza dalej dyskutować. W tym momencie odezwał się milczący do tej pory Marco.
— Ale skoro to przestępcy, to czy nie można tego zgłosić do władz miasta?
— Ostatnio, gdy próbowaliśmy zgłosić przestępstwo do władz miasta, Antares dostał felerny miecz do pojedynku.
Doktorant przestąpił z nogi na nogę, spuścił wzrok.
— Ale to może być jakiś pomysł — powiedział Fioravanti. — Mieszkańcy miasta źle podchodzą do tych, którzy interesują się ruinami, zaś ci przemytnicy zaliczają się do tej kategorii. Może… może wcale nie jesteśmy w tej materii tak całkowicie po przeciwnej stronie barykady.
— I profesor sądzi, że burmistrz cokolwiek zrobi? Nawet jeśli, zanim oni się ruszą, ta banda złodziei wyniesie stąd wszystko, do ostatniej cegły!
Antares milczał, zastanawiał się. Chciał coś zrobić, przydać się, rozwiązać jakoś całą sytuację. Naukowcy wciąż się sprzeczali, na twarzy Pascala odmalowała się bezradność. Rycerz zerknął na Leę, dziewczyna oplotła tors ramionami, zacisnęła dłonie na przedramionach, jakby próbując odgonić jakieś nieistniejące zimno.
„Powiem ci, chłopie, co zrobimy" odezwał się nagle milczący do tej pory mag.
„Masz jakieś lepsze pomysły?"
„Mam najlepsze pomysły, zapisz to sobie gdzieś. Albo pal licho, i tak zapomnisz. No, w każdym razie - mam najlepszy plan, jak rozwiązać całą tę sytuację, i jeszcze odzyskać wszystko to, co te kmioty ukradły."
„W takim razie słucham."
„Zakradniemy się do nich w nocy i ich wszystkich rozpierdolimy."
Antares przymknął oczy zastanawiając się, czy wraz z mocą magiczną nie idzie jakaś przedziwna skłonność do rozwiązywania każdego problemu za pomocą efektownych eksplozji, klątw, ognia i czarnej magii. A podobno to od ciągłej walki mieczem ludzie robili się agresywni.
„A masz może pomysł, który nie uwzględniałby mordowania ludzi?"
„To nie ludzie, to tylko przeszkody."
„Wyobrażasz sobie minę Lei, kiedy dowie się, że po prostu wparowałem w nocy do cudzego obozowiska i dokonałem tam masakry?"
Mag prychnął.
„Ty to lubisz sobie utrudniać życie. Lea nic nie zobaczy, a pozostałym powiemy, że przemytnicy poszli w nocy odcedzić kartofelki i wszyscy potopili się w bagnie. Jak nie będzie ciał, to się nikt nie dowie."
Antares westchnął. Mag kontynuował, tym razem innym tonem.
„Ale powiem ci chłopie, tym razem tak na poważnie. Coś czuję, że bez rozpierdolu się nie obejdzie. Może nie trzeba będzie całej tej ekipy tych palantów skroić w dzwonka, ale pokojowo tego nie rozwiążemy."
„Też tak czuję."
„Jedyne, co nam pozostaje, to wybrać pole walki."
„Wyjść im na spotkanie, dać się zaskoczyć podczas wykopalisk, lub czekać, aż postanowią przyjść do naszego obozowiska, położyć łapy na tym, co naukowcy odkryli?"
„Otóż to. Ja, jak pewnie się domyślasz, jestem zwolennikiem prewencyjnego wpierdolu."
„Nie możemy napadać ludzi."
„To nie są ludzie" powtórzył ten drugi. „Wiesz bardzo dobrze, że nie będą się stosowali do żadnych zasad, nie będą walczyć honorowo i użyją każdej metody, byle postawić na swoim. Musisz być na to przygotowany, ale znając ciebie, twój intelekt nie sięga tak daleko, by przewidzieć każdą podłość, jaką może wymyślić druga strona. Oni nie cofną się przed niczym." Mag urwał, dał Antaresowi moment na przetrawienie jego słów oraz ich implikacji, a potem kontynuował. „Prewencyjny wpierdol ma taką jedną bardzo dużą zaletę."
„Jaką?"
„W polu rażenia nie będzie ani Lei, ani naukowców. Rozważ to."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz