poniedziałek, 21 marca 2022

Od Sophie - Ballada dla łowczyni

Toirie miało tę przyjemną, akademicko-ancymońską atmosferę, która tak bardzo odpowiadała Sophie.
Tu poważne marmurowe popiersia naukowców, a także przesądy, że jeśli dotknie się wyślizganego buta pomnika szacownego profesora Crawforde'a Darby Ambrose-Winfielda, na pewno egzamin z algebry nie będzie stanowił wyzwania. Do tego monumentalne budynki przeróżnych akademii, ładne kamienice upstrzone mosiężnymi tabliczkami informującymi, że „Tu mieszkał i pracował…" jakiś naukowiec o zawikłanym, wieloczłonowym nazwisku, a także zbyt drogie kawiarnie utrzymujące, że w każdy drugi czwartek miesiąca jakieś genialne głowy spotykały się tam w celu prowadzenia głębokich, intelektualnych dysput. Ich zwyczajowy stolik - zawierał stosowną tabliczkę, a rezerwacja wymagała opłaty.
Z drugiej strony - wąskie zaułki, gdzie wystarczyło skręcić w złą stronę, by obudzić się nad ranem w innej części miasta, ze wszystkimi kieszeniami wywalonymi na lewą stronę. A to był ten najłagodniejszy przebieg zdarzeń. Tanie karczmy, gdzie można było dostać najpodlejsze jedzenie, zagrać w kości o odrobienie za kogoś pracy domowej, albo znaleźć kogoś, kto pozyska niezbyt legalne rzeczy z niezbyt legalnego źródła.
Dla alchemiczki nauka jako taka, miała właśnie taki podwójny charakter. Ten podniosły, pełen emocji moment, gdy człowiek zaciskał swoje dłonie na nowo odkrytej prawdzie dotyczącej świata często poprzedzony był najprzedziwniejszymi obrotami zdarzeń.
Sophie spojrzała w bok i w górę, następnie ogarnęła gestem widok przed sobą.
— Proszę bardzo - magiczny targ w Toirie.
Serafin - prychnął.
— Niczym nie różni się od pierwszego z brzegu bazarku w jakiejś pomniejszej, sallandirskiej mieścinie.
Alchemiczka już dawno porzuciła wszelkie próby tłumaczenia Serafinowi, że w Iferii istnieją rzeczy warte książęcej uwagi. Było to kompletnie bezcelowe, czarnoksiężnik na starcie nie szanował nikogo i niczego, zaś jedynym, co miało jakąkolwiek szansę przyciągnąć jego uwagę była magia. I ewentualnie to, co akurat było Serafinowi w danym momencie przydatne, a do tej kategorii zaliczały się rozmowy z uniwersyteckimi herpetologami.
— Na pierwszy rzut oka - pewnie nie.
To mówiąc Sophie ruszyła w stronę targowiska, Serafin prychnął jeszcze raz, ale podążył za alchemiczką. Przez moment Sophie zastanawiała się, czy powiedzieć czarnoksiężnikowi, by uważał na sakiewkę, doszła jednak do wniosku, że zapewne mężczyzna doskonale zadbał już o to, by każde wyciągające się po jego złoto dłonie zmieniły się w raciczki.
Sophie gładko manewrowała w tłumie przechodniów i kupujących. Drobna sylwetka ułatwiała wciśnięcie się między ludzi, ominięcie naturalnie formujących się grupek, przecięcie jakiejś kolejki i przemknięcie się w wąskim przesmyku. Serafin dla odmiany parł przed siebie niczym lodołamacz, zaś egzotyczna, przytłaczająca aura sprawiała, że ludzie sami schodzili mu z drogi.
Początkowo kramy nie wyróżniały się niczym szczególnym - Sophie obojętnym wzrokiem przesuwała po podejrzanie wyglądających, suszonych przedmiotach wystawionych na sprzedaż, po jakichś proszkach w dziwnych kolorach i niewiadomego przeznaczenia kryształach. Gdzieś tam na wietrze dyndały pęki piór i rzeźbione kawałki drewna, gdzie indziej czuć było woń zupełnie pospolitych ziół.
— Czego tu właściwie szukasz? — spytał Serafin.
— Pewnej bardzo specjalnej książki. Ale najpierw musimy dostać się do tej lepszej części targowiska.
Skręcili, przecięli jeszcze jakąś alejkę.
— A cóż to za alchemiczny grymuar można dostać jedynie w tym prymitywnym chaosie?
— Kto powiedział cokolwiek o alchemicznym grymuarze? — rzuciła Sophie przez ramię, błyskając zębami w uśmiechu. — Interesują mnie też inne książki.
— Kucharskie, zawierające przepisy na trujące serniki i szarlotki?
— Również.
Tymczasem zaś targ zaczął się zmieniać. Zmiana ta była niezauważalna dla niewprawnego oka, na ladach kramów wciąż widniały podejrzanie wyglądające elementy. Jednak zamiast zupełnie zwykłych, suszonych kurzych nóżek, udających te bazyliszkowe, na stoiskach leżały autentyczne przedmioty, których mógłby użyć czarodziej.
— To wszystko pospolity towar. Daleko jeszcze, nim znajdziemy coś godnego fatygowania się aż tak daleko?
— Jeszcze parę kroków.
Tuż przed tym, nim płytkie pokłady książęcej cierpliwości uległy wyczerpaniu, Sophie wskazała dłonią jeden z kramów - na uboczu, nieco oddalony od głównej alejki, otoczony podejrzanie wyglądającym woalem ciemności. Czy panujący tam mrok był jedynie zasługą padającego pod kątem cienia, czy też może chodziło o coś więcej?
Sophie odważnym krokiem podeszła do lady, nie zaszczyciła spojrzeniem przedziwnych rzeczy o nieokreślonych nazwach, pojedynczych i unikatowych, zebranych chaotycznie na okrywającym stragan kobiercu. Zamiast tego zwróciła się wprost do sprzedawcy - młody chłopak o egzotycznych rysach pozdrowił ją uśmiechem, sięgnął pod ladę.
— Mam książkę — powiedział, wyciągając zawiniątko.
Sophie również się uśmiechnęła, odebrała swój pakunek, zapłaciła. Tymczasem zaś Serafin pochylił się nad ladą, złoty szpon zamigotał magią, a następnie wyciągnął się by zgarnąć jedno z pudełek.
— Ile za to? — rzucił, nie patrząc na handlarza.
— Piętnaście tyś… — Alchemiczka zerknęła na sprzedawcę, wymownie pokręciła głową. — Osiemset koron, panie.
Monety pojawiły się znikąd, brzęknęły na ladzie, Serafin nie zainteresował się niczym więcej.
— Nie znajdę tu już nic ciekawszego — stwierdził, zerknął na Sophie. — Skoro masz już swoją książkę, możemy wracać. Jest za zimno na bezcelowe włóczenie się.
Alchemiczka parsknęła śmiechem.
— Skoro masz już swoją klątwę w proszku, w rzeczy samej, możemy wracać.
— Trudno dostać sproszkowane kości tiangou. A te są autentyczne — Serafin zabębnił szponem po wieku puzderka, po chwili schował je głęboko w rękawie szaty. Zwrócił spojrzenie w stronę niesionego przez Sophie pakunku. — Jakie to dzieło z dalekiego Imperium Qin było ci potrzebne?
Sophie przystanęła, rozwinęła pakunek. Czarnoksiężnik pochylił się, zmarszczył brwi.
— „Ballada o Hua Mulan"? Co to ma niby być?
— Baśń.
Książę prychnął, skrzywił się.
— Kolejna amatorka egzotycznych bajek. To jest jakaś tutejsza tradycja? Też lubisz opowiastki dla dzieci?
— Nie tak, jak kiedyś. Ale sądzę, że pewnej osobie może się spodobać.


Na turnieju nie można było się nudzić - cały czas coś się działo, trudno było znaleźć tę niewielką chwilę, kiedy dało się choć w spokoju porozmawiać. Sophie uważnie wypatrywała czasu, gdy ich grupa się rozdzieli, by móc wręczyć w końcu prezent.
Czas ten wreszcie nadszedł. Obowiązki wezwały Michelle w stronę stajni, Ayrenn oddaliła się w kierunku namiotów medyków, zaś Antares spędzał cały dzień w części zarezerwowanej dla zawodników. Pozostała trójka złożona z Sophie, Lei i Hotaru przemierzała właśnie krótką alejkę między straganami z przekąskami. Tancerka złowiła spojrzeniem koszyk słodkich bułek stojący na jakiejś ladzie.
— Wiecie, chyba mam ochotę na taką bułkę. — Odwróciła się do pozostałych. — Też byście chciały? Kupię od razu trzy.
— Dobry pomysł — Sophie skinęła głową.
— Dobrze, to chodźmy wszystkie — dodała Lea, ale Hotaru pokręciła głową:
— Lepiej zajmijcie jakieś miejsce. W kolejce nie potrzeba tyle osób, a robi się coraz bardziej tłoczno, nie powinnyśmy tak chodzić z jedzeniem w ręku.
To mówiąc tancerka oddaliła się, zaś Sophie i Lea lawirowały przez chwilę między przechodniami, by znaleźć jakieś niewielkie, mniej uczęszczane miejsce.
— Lepszej okazji chyba nie będzie — powiedziała alchemiczka, otwierając torbę.
— Okazji do czego? — Lea popatrzyła na nią, uniosła brew.
— Do wręczenia ci prezentu, rzecz jasna. Wszystkiego najlepszego!
To mówiąc Sophie wydobyła w końcu paczkę - owinięta w ładny materiał książka znalazła się w dłoniach Lei. Dziewczyna zaczerwieniła się nieco, czmychnęła wzrokiem w bok, ale na ustach pojawił się uśmiech.
— Nie musiałaś — powiedziała, odwijając materiał.
I ukazała się okładka. Lea z lekkim zaskoczeniem obserwowała na zdobiącą ją rycinę egzotycznego, uzbrojonego po zęby wojownika dosiadającego czarnego niczym sama noc wierzchowca.
— „Ballada o Hua Mulan"? — spytała, podniosła wzrok na Sophie. — Kim był Hua Mulan?
Alchemiczka uśmiechnęła się, w ostatniej chwili powstrzymując instynkt poprawiania każdego, kto się mylił. Że Mulan to raczej była, a nie był.
— Przeczytasz, to się dowiesz — odparła, zamykając torbę. — I mam nadzieję… Nie - jestem przekonana, że będzie ci się podobało.
Podniosła wzrok, odwiesiła torbę z powrotem na ramię. Tylko po to, by akurat nic nie stało na przeszkodzie przytulającej ją Lei.
— Dziękuję. I masz rację, na pewno będzie mi się podobało.
Sophie uniosła brwi, parsknęła śmiechem i też przytuliła dziewczynę, poklepując ją po plecach.
— Sto lat, Lea.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz