czwartek, 31 marca 2022

Od Małgorzaty cd. Jamesa

James Hopecraft nie żył.
A przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Owszem, kwitnący wzdłuż kołnierzyka koszuli rumieniec przeczył temu stwierdzeniu, podobnie jak głębokie oddechy i efektowny popis w postaci uderzenia głową o ściankę powozu, ale gdyby ktoś spytał ją o zdanie, odpowiedziałaby zgodnie ze swoim pierwotnym założeniem. James nie żył i to głównie z jej powodu. Z jej winy, no niech będzie. Ale nie czuła się winna, ani trochę.
― Małgorzato De Verley, jesteś równie okropna, co Cala. Powód, dla którego czerpiecie taką satysfakcję ze znęcania się, jest dla mnie czystą zagadką, ale skoroś tak zaproponowała taką grę, to proszę. Masz absolutnie okropny gust do mężczyzn. Nie przerywaj mi proszę.
Założyła złocisty kosmyk za ucho, przybrała minę niewiniątka, choć niebezpiecznie błyszczące oczy zdradzały, że już coś knuje. W zasadzie, nawet nie zamierzała zaprzeczać; gust miała okropny, ale kto powiedział, że jej to przeszkadza?
―Jeżeli już analizujesz dowolnego z braci D’Arienzo, zwłaszcza pod kątem tańca, to powinnaś wiedzieć, że dziewięćdziesiąt procent tego talentu do ruchu to dobre biodra. A te i tak nie należą w gildii do najlepszych, widziałaś kiedyś Nikolaia, gdy przechadza się korytarzem w tych swoich obcisłych wynalazkach?
Małgorzata w milczeniu śledziła ruch jego dłoni; wyglądała na żywo zainteresowaną błyszczącym guzikiem koszuli. Ze słów historyka o krawcu wychwyciła jedynie fakt, że James zwraca uwagę na rzeczy o które nigdy by go nie podejrzewała; odnotowała swoje odkrycie w pamięci i pokiwała głową, nie wiadomo czy jedynie udając zainteresowanie, czy faktycznie zgadzając się z jego słowami.
Przekręciła się nieznacznie na siedzisku, zwróciła ciałem w jego stronę, barkiem oparła o ścianę powozu. Misja do której początkowo podchodziła ze sporą dozą sceptycyzmu, właśnie zaczynała jej się naprawdę podobać.
― Przyznałabyś, chociaż sama przed sobą, och, nie przerywaj mi, Gosiu, że Mattia ma po prostu niezaprzeczalną charyzmę. I to jest jedyny powód, dla którego byłabyś w stanie wybaczyć mu fakt, że nie mogłabyś założyć do niego swoich ulubionych obcasów. I zapewniam, widziałem cię w szpilkach, gdy wracałaś, skądinąd zresztą kiedy, z takiej formuły zrezygnować, byłoby to grzechem, nawet dla starszego D’Arienzo.
― Jesteś okropny, James. ― Nachyliła się w jego kierunku, zniżyła sugestywnie głos. ― Gorzej niż Cala. A co, jeśli byłabym mu to w stanie wybaczyć z prostego powodu, który brzmi: lubię go? Nie wziąłeś tego pod uwagę? Poza tym ― prychnęła ― szpilki są kurewsko niewygodne. Jak mnie zirytujesz, to zadbam o to, byś całą misję przechodził w tym piekielnym obuwiu. Mam nadzieję, że uwierzysz mi na słowo, mój drogi.
Przez krótką chwilę sądziła, że James się poddał; skóra przy kołnierzyku na powrót zbladła, pierś unosiła się w normalnym rytmie. Z zewnątrz dochodził do nich wesoły ptasi trel, przecinany miarowym stukotem kopyt o pylistą drogę. Małgorzata poczuła spokój. I znudzenie.
James w porę się ożywił, jakby wypłynął na powierzchnię własnych myśli.
― Ach, no tak, pan O'Harrow. ― Zwróciła na niego spojrzenie. Znajome nazwisko przyciągnęło jej uwagę. ― Na tym etapie jestem już przekonany, że to kwestia ich wieku. Jesteś pewna, Gosiu, że cię ichnia młodość zwyczajnie nie pocią...
Parsknęła, szczerze rozbawiona. Przytyku w tym kierunku się nie spodziewała, zwłaszcza, że - bądź co bądź - wcale nie była taka stara, jak to sobie najwidoczniej wyobrażał James.
― Cahir jest dla mnie jak brat, więc pudło. Ale nie przeszkadzaj sobie, kontynuuj. Chętnie posłucham o moim okropnym guście ― zachęciła go, choć w ustach Małgorzaty zachęta brzmiała jak sprytnie ukryta groźba.
― W każdym razie, twoja znajomość czyjegoś życia na podstawie samych oczu jest iście przerażająca. Młodzieniec przystojnej aparycji, ale żeby zaraz takie wnioski wyciągać? Chociaż, te ramiona...
― James. ― Poprawiła się znów na siedzeniu. Kurwa, jak niewygodnie. ― Jesteś pewien, że to przypadkiem nie ciebie pociąga, jak to pięknie nazwałeś, ichnia młodość? ― Uśmiechnęła się niewinnie jak adeptka Erishii, znów poklepała go po udzie. ― Nie bój się, nikomu nie powiem ― dodała pieszczotliwym tonem.
― Nie, zdecydowanie nie. Fakt, że na liście wymieniłaś pana O'Harrow, a nawet nie wspomniałaś o Xavierze i, Gosiu, nawet nie patrz się tak na mnie. ― Parsknęła. I tyle było z grania niewiniątka. ― Spędziłem przynajmniej dwa, nie! Trzy! Trzy wieczory wsłuchując się w narzekania Cali na temat jego rozpiętych koszul. A poza tym ramiona? Pan Akamai czy pan Mefistofeles wydają się mieć dużo lepiej wyrobione ramiona, chociaż mogliby w końcu zacząć ubierać się tak, żeby dało się to zobaczyć.
― Uwierz mi, bądź nie, ale Mefistofelesa nie miałam jeszcze okazji spotkać. Akamai z kolei… ― Przewróciła fantazyjnie oczami. ― Nie jest w moim typie ― zawiesiła efektownie głos, pozwoliła sobie przedłużyć nieznacznie milczenie, które wkradło się nieproszone w rozmowę. W końcu podniosła na niego spojrzenie, uśmiechnęła się jak szelma. ― W temacie Xaviera nic ze mnie nie wyciągniesz, bo cokolwiek powiem - zostanie wykorzystane przeciwko mnie. A na to pozwolić nie mogę.
― A Aherin... Cóż, to pan Asparsa.
― Może dla ciebie ― wtrąciła rozbawiona.
― Kształtna rzyć, to prawda. Obawiam się jednak, że patrząc na jego popularność w gildii, musiałabyś walczyć o miejsce w kolejce. I w zasadzie podejrzewam, że pierwszy w kolejce i tak byłby nasz książę.
Zamiast protestować – znów przybrała minę niewiniątka. Pewnych sekretów zdradzać nie należało.
― Poza tym jak na tak dziarskie opowieści jestem zdziwiony, że pominęłaś swój numer jeden w tej wyliczance. Wicehrabia De Sauvignon byłby niepocieszony, gdyby usłyszał, że wstydzisz się do niego przyznać. Nawet w ramach wymiany sekretów podczas uroczej jazdy sam na sam.
― James, mój drogi. ― Przerzuciła ciężki warkocz przez ramię, strzepnęła pyłek z ramienia. ― Wicehrabia został pominięty w tej małej wyliczance, bowiem znajduje się poza wszelkimi rankingami i tego typu rozmowami. Wiele osób może przyciągać moją uwagę, ale koniec końców, wszystko sprowadza się do Tezeusza.
― Po prostu przyznaj, Gosiu, że brakowało ci babskich plotek. Wystarczyło poprosić.
Koło z impetem wjechało w kolejną dziurę, oś zajęczała niepokojąco pod ciężarem wozu. Koń parsknął głośno i przeciągle.
― Wiesz, jesteś ostatnią osobą, którą posądzałabym o skłonności do plotkowania, a tu takie zaskoczenie. Chociaż ostatecznie okazuje się, że moja pomyłka wychodzi nam obu na dobre. Inaczej jechalibyśmy w przykrym milczeniu - ty udawałbyś, że widok za oknem jest wielce interesujący, a ja… cóż, ja bym się zamieniła z woźnicą. I następnym przystankiem byłaby jakaś ciekawa karczma.
― Ale skoro taki jesteś chętny na plotkowanie, to proszę bardzo, kontynuujmy. Następną ofiarą będzie nasz smukły i ładnie wyrobiony wampir Tassarion. Czasami wychodzi z niego okropna maruda, przyznaję, ale jak się go odpowiednio podejdzie to jest całkiem miły. Powiedziałabym nawet, że to taki nieśmiertelny szczeniaczek. Dasz mu smakołyk, a zamerda ogonkiem. ― Nachyliła się w stronę Jamesa sugestywnie, zielone oczy błysnęły w świetle słońca. ― Od siebie dodam, w wielkim sekrecie oczywiście, że dłonie ma równie dobrze wyrobione, co język. No i te kły, strasznie upierdliwa sprawa. ― Pokręciła głową, z wielkim zaangażowaniem grając swoją rolę. Zdjęła z kamizelki historyka pojedynczy, jasny włos.
― Następny, tylko żywo, bo widzę, że jeszcze oddychasz. Gdzie się podział ten uroczy rumieniec na szyi, James? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że na widok Echo nie robi ci się gorąco? Śniada gęba, to spojrzenie niewzbudzające zaufania, jak u pozbawionej serca rzeźby? ― Poklepała go po dłoni, udając, że faktycznie martwi ją to jak szybko się zapowietrzy. Nigdy nie sądziła, że rozmowa z historykiem może dostarczyć jej tyle rozrywki.
Z pola doszedł ich krzyk bażanta. Małgorzata w duchu odliczyła do trzech, barki napięły się samoistnie w oczekiwaniu. Zaraz za krzykiem – oddalający się psi chórek szczeków krótkich i długich. Wypuściła powoli powietrze nosem.
― A Syriusz? Mam słabość do ludzi mojej profesji, przyznaję bez bicia i specjalnej zachęty ― podjęła ponownie temat, nie dając mu wytchnąć. ― Skoro o profesjach mowa… na pewno poznałeś już drugiego jadownika, hm? I co sądzisz? Bo ja otwarcie przyznaję, że gdyby nie Igor Chernov, to dzisiaj nazywałabym się Rosenthal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz