poniedziałek, 21 marca 2022

Od Ayrenn cd. Sophie

― Jeśli mamy rozwiązać tę sprawę po dobroci, to będziemy musieli się tego dowiedzieć ― stwierdziła poważnym tonem Ayrenn. Od razu poczuła na sobie pytające spojrzenia pozostałych.
― Straszne rzeczy mogą się niedługo stać ― dodała po dłuższej chwili milczenia. ― Las, tak stary jak ten, ma swoją pamięć. W pewien sposób… czuje. Wyrżnięcie polany odbiło się echem na całym ekosystemie. Już wiemy, że Angwinowie to ludzie interesowni i to tego gorszego sortu. Zobaczcie ― w lesie coś się zalęgło, a oni zgłosili sprawę dopiero wtedy, kiedy dotknęła bezpośrednio ich syna. Kto wie, co tu się jeszcze działo.
Sophie potarła palcami brodę. Wyglądała na pogrążoną w zadumie.
― Wyczułaś coś podczas badania? ― spytała po chwili.
― Echo przelanej krwi, cienie jakie pozostawiają duchy po nagłym wyparowaniu. Tam doszło do śmierci, ale magia tego miejsca jest zbyt gęsta, nie pozwala mi wyczytać wszystkiego. Las nie chce żebyśmy znali jego sekrety. Nie teraz.
― Czy jest sposób na to, by ten… las… nakłonić do współpracy?
― Być może w jego głębi znaleźlibyśmy druidów, albo jakichś opiekunów. Na pasterzy bym nie liczyła…
Ominęli zwalony pień porośnięty mchem, spłoszyli wiewiórkę. Rudy, puchaty ogon zniknął między pożółkłymi liśćmi. Ayrenn zatrzymała się w pół kroku i obejrzała przez ramię. Antares także przystanął, dłoń instynktownie zawisła nad rękojeścią miecza. Sophie przystanęła parę kroków dalej, kiedy zorientowała się, że zbytnio wysunęła się naprzód i nikt za nią nie podąża.
― Coś nie tak? ― spytała niepewnie.
― Nie jestem pewna… ― Ayrenn rozejrzała się powoli, ważąc każdy ruch, dbając o to by nie był zbyt gwałtowny. ― Powietrze się zmieniło. Jest cięższe. I… ― urwała. Odetchnęła głęboko i spokojnie. Powietrze pachniało zgniłymi liśćmi. ― Musimy zawrócić. Zmiana planów.
― Oho.
Sophie szybko nadgoniła dzielącą ją odległość, teraz trzymała się bliżej Antaresa. Rycerz szedł w milczeniu, rozglądając się jedynie na boki w skupieniu, rozpatrywał okolicę. Ayrenn byłaby skłonna stwierdzić, że był gotowy na wszystko.
Poprowadziła ich znów między drzewa, dokładnie tam, gdzie wzywała ją magia. Lepki, ciężki ślad trącający pewnym rodzajem cierpienia i bólu zdawał się ciągnąć od drzewa do drzewa, tworząc coś w rodzaju sznurka po którym podążali. Wraz z upływem czasu, ślad stawał się mocniejszy, prostszy do wykrycia. Odciskał piętno na zbyt związanej z naturą elfce.
Szumiało jej w uszach tak mocno, że nie mogła się skupić. Serce waliło w klatce piersiowej, trudno było jej złapać oddech, ale uparcie parła przed siebie, z każdym krokiem coraz szybciej i szybciej. Słyszała za sobą głos Sophie, ale nie zrozumiała kierowanych do niej słów, sens przemknął gdzieś obok i utonął w ciężkiej ciemności gęstego lasu.
― Cholera ― zaklęła alchemiczka, gubiąc elfkę. ― Chyba jesteśmy na przegranej pozycji.
― Nie do końca. ― Antares przystanął. ― Wezmę cię na plecy i pobiegnę. Tak będzie szybciej.
Sophie w pierwszej chwili nie wyglądała na absolutnie przekonaną do tego pomysłu, ale wystarczyła ledwie chwila, by skinęła głową. Wskoczyła na plecy rycerza, objęła go ramionami. Antares złapał ją pod uda, pobiegł. Pobiegł tak lekko, szybko i zwinnie, jakby zupełnie nic nie ważyła.
― Ayrenn! ― krzyknęła Sophie, kiedy tylko znajoma sylwetka zamajaczyła w oddali.
Elfka stała na granicy, wśród ogromnych buków i dębów. Przed nią rozciągała się kolejna polanka, również nienaturalnie pusta, choć bez śladu karczowania. Pośrodku leżało… coś. Coś dużego, o nieokreślonym kształcie, z paroma odstającymi elementami imitującymi gałęzie.
Nad widmową dłonią elfki zapłonął zielonkawy płomień. Las odpowiedział w podobnym tonie ― pomiędzy gałęziami i pniami pojawiły się takie same ogniki; niewielkie, nieśmiało mrugające do nowoprzybyłych. Sophie zsunęła się z pleców rycerza i rozejrzała po okolicy z zaciętą miną.
Duży kształt poruszył się z głośnym trzaskiem. Antares sięgnął w stronę miecza, ale nim musnął palcami rękojeść ― Ayrenn złapała go za rękę i ścisnęła stanowczo.
― Nie ― szepnęła. Jej oczy zdawały się płonąć, jak w gorączce. ― Nigdy nie obnażaj ostrza przed strażnikiem lasu.
Antares zmieszał się wyraźnie, widać było, że walczy sam ze sobą. Walczy z nieśmiałością i determinacją by bronić dwóch towarzyszących mu kobiet. Ayrenn uśmiechnęła się kojąco, choć w zielonkawym świetle płomieni jej twarz nabierała upiornego wyrazu.
― Ja z nim porozmawiam ― dodała, puszczając dłoń rycerza. ― Cokolwiek się stanie ― postarajcie się nie zrobić nic pochopnego. Błąd będzie nas wiele kosztował.
We trójkę wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Potem Ayrenn odwróciła się do nich plecami, a niesprecyzowany kształt rozwinął się, wyprostował z jękiem naprężanego drewna i zgrzytem ocierających się o siebie kości. Głowę strażnika zdobiło rozłożyste poroże ozdobione koralikami nawleczonymi na sznurki i czaszka; ciało, wykonane miał z drewna i mchu, obleczone w podarte szmaty zdobione gdzieniegdzie odłamkami kości. Przy pasie kołysały się trzy czaszki.
Wyglądały na ludzkie.
Ayrenn zadarła mocno głowę do góry ― leszy przerastał ją niemal dwukrotnie.
― Nie chcemy kłopotów. Szukamy rozwiązania.
― Rozwiązaniem jest śmierć ― zasyczał strażnik. Poruszył długimi szponami, drewno otarło się z sykiem o drewno. Postąpił ciężki krok w ich stronę.
Ptaki umilkły. Wiatr ustał. Las zamarł.
― Część ludzi jest niewinna.
― Elfka broniąca rodzaju ludzkiego ― zadrwił leszy. W oczodołach płonęły ognie, tak samo zielone i upiorne jak otaczające ich ogniki. ― Jak żyję, nie widziałem większego żartu.
― Nie każdy człowiek jest zły. Tak jak nie każde złoto jasno błyszczy.
― Nie każdy błądzi, kto wędruje ― podjął i zaraz urwał. Jego śmiech brzmiał jak szarpiąca drewno piła. ― Znam tę wyliczankę, elfko.
― Jeśli uczynisz krzywdę tym ludziom ― sytuacja się pogorszy. Przyjdą nawet tutaj, do ciebie. Wezwą magów, zapalą pochodnie i puszczą wszystko z dymem. Masz tyle lat, że powinieneś o tym wiedzieć. Agresja zrodzi jedynie agresję, a ta doprowadzi do zagłady.
Leszy milczał dłuższy moment, obserwował ich. Wahał się, możliwe, że rozważał, czy powinien zabić ich teraz, czy dopiero za jakiś czas.
― Czy to ty nękasz chłopaka? ― spytała w końcu. Głos miała pełen napięcia, ramiona drżały.
― Nie.
― Jak mogę wierzyć w to co mówisz?
― Nie możesz. To twój wybór, elfko.
― Pozwolisz zbadać sprawę nim wydasz wyrok?
Leszy opadł na ziemię, gleba zadrżała. Rozpalone ślepia znalazły się na wysokości jej twarzy. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, w końcu leszy zaśmiał się ponownie. Cicho, jękliwie. Złowróżbnie.
Jak nienasmarowany zawias starej skrzyni.
― Pozwolę. Ale tylko jeśli dasz mi swoje słowo, że kiedy już zostanie zbadana ― wyrok będzie należał tylko do mnie.
Poczuła za plecami ruch i szybko uniosła dłoń, przypominając o tym, by nikt poza nią się do rozmowy z leszym nie wtrącał. Uznała, że wyjaśni im wszystko potem, kiedy wyjdą z lasu. Kiedy znajdą się poza zasięgiem słuchu strażnika.
― Tak się stanie ― obiecała.
Leszy przybliżył się znowu. Zielony ognik czający się w oczodole miała tuż przed nosem.
― Zatem mamy umowę. ― Kłapnął zębami. Zaśmierdziało przegniłym mięsem i szyszkami. ― A teraz idźcie. Nic więcej wam nie powiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz