niedziela, 13 marca 2022

Od Lei cd. Hotaru

Dwunożna, skrzydlata kozica. Właściwie nawet się nie zdziwiłam, słysząc triumfalną deklarację Edmunda, po brzegi wypełnioną pewnością siebie i odnośnie swoich domniemań. W głosie szlachcica pobrzmiewało tyle optymizmu, że tak po prawdzie nie miałabym serca nawet sugerować, że być może jednak warto by zweryfikować swoje pomysły.
Idea podobnego stworzenia, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wszystkiemu, czemu powinnam się wykazywać na tej misji, skłaniała mnie myślami ku innym istotom, nazbyt dobrze znanym już w naszym świecie. Choć znajdowaliśmy się na otwartej przestrzeni, otoczeni przez niekończący się górski pejzaż, błękitną kopułę i ostre, świeże powietrze, nagle poczułam ściśnięcie w piersi, ślad zatęchłego powietrza z innej wioski, w której razem z Sophie udałyśmy się do katakumb. Tam też miałyśmy do czynienia z istotą przypominającą dwunożnego kozła, choć tamten akurat nie posiadał skrzydeł. Nie byłam w tym momencie zbytnio przekonana, czy ta myśl mnie pociesza, czy wprost przeciwnie.
Jedyną dobrą stroną tego wszystkiego był fakt, że Antares odsunął się wreszcie od urwiska, zostawiając tam zarówno potencjalne stworzenie, które przyprawiłoby zapewne Michelle o gwałtowny wybuch ekscytacji, jak i — przede wszystkim — ziejącą na wiele, wiele metrów przepaść.
— Podobno kozice są w stanie schodzić po prawie pionowych ścianach — zaczęłam zastanawiać się na głos, wciąż jednak ostrożnie, by nie urazić przypadkiem rozgorączkowanego własnym odkryciem Edmunda — czy nie byłaby aby w stanie i bez półki skalnej pokonać takiej ściany?
— Nawet jeśli, nie są w stanie latać — stwierdził sucho — i potrzebują jakichkolwiek punktów podparcia. Poza tym, nie schodziłyby sobie ot tak, dla zabawy. Jeśli na dole nie ma nic do zjedzenia albo miejsca odpoczynku, darują sobie, ominą albo przeskoczą — rozkręcił się już na dobre, żywo gestykulował, nieco za bardzo uniósł głos. — No i nie trafiają się samotne osobniki, to zwierzęta stadne.
— A tamta...
— No właśnie — pokręcił głową. — Bardzo prawdopodobne, że uciekła nam tuż sprzed nosa.
Otworzyłam już usta, by nieśmiało przypomnieć, że raczej sprzed kilku kilometrów. I że zauważylibyśmy, gdyby tamta kozica miała skrzydła, ale wtedy dostrzegłam, jak Hotaru, odsunąwszy się chwilowo poza pole widzenia szlachcica, w milczeniu kręci przecząco głową. Zamiast słów, wzięłam więc po prostu nieco głębszy wdech, uciekłam wzrokiem w bok, urywając temat. Edmund nie był głupi; nawet jeśli nie teraz, prędzej czy później zda sobie sprawę z mankamentów swojej teorii, nawet jeśli za żadne skarby świata nie zechce przyznać tego na głos. 
— Powinniśmy ruszać dalej? — zaproponowała Hotaru, czujnym okiem ogarniając chmurniejące oblicze szlachcica.
— Przecież teraz nie wrócimy — prychnął.
Skoro ślady się urwały, trzeba było znaleźć inny kierujący nas czynnik, jak zawsze w takim wypadku postanowiłam zatem kierować się tym, co mi pozostało: intuicją. Edmund burczał jeszcze przez kilka minut niezbyt pochlebne komentarze na temat naszych opóźnień, w końcu jednak znów podążaliśmy przede wszystkim w milczeniu, co jakiś czas wypełnionym tylko szuraniem poprawianych szelek plecaka.
 
— Dobry łowca podobno jest w stanie określić, gdzie zwierzę chuchnęło — zauważył Edmund. — I po tym je wytropić.
Niemal potknęłam się na ścieżce, odwróciłam gwałtownie drogę w stronę chłopaka, nie do końca przekonana, co właściwie odpowiedzieć. 
— Cóż, ja... — zaczęłam nieporadnie, właściwie nawet niepewna, od której strony zabrać się za wyjaśnianie całej sprawy. Edmund uniósł brwi w oczekiwaniu, w końcu jednak tylko pokręcił głową, prychnął. Trochę inaczej niż poprzednio.
— Hmph... Przecież żartuję. Chociaż na żartach mógłby się znać — wyciągnął odzianą w rękawiczkę dłoń, przypatrzył się nieco spłowiałemu, choć wciąż już na pierwszy rzut oka dobremu jakościowo materiałowi. — Tak mi powiedział stryj na pierwszym polowaniu.
Uśmiechnęłam się wreszcie, skinęłam głową. Nie byłam pewna, czy powiedział to wszystko po prostu z nudów, czy była to może nieco okrężna próba przełamania lodów po jego wcześniejszym boczeniu się.
— Przydatna umiejętność — potwierdziłam.
— Byłeś już kiedyś na polowaniu, panie? — podchwyciła Hotaru.
— Owszem — potwierdził niezobowiązującym tonem, najwyraźniej jednak miał nadzieję, że ktoś podchwyci temat. — Jak miałem czternaście lat. 
Bez dalszej zachęty opowiedział o tym, jak grupa szlachciców ruszyła kiedyś na przepiórki oraz dzika. Nawet jeśli podkoloryzował zarówno swój udział, jak i cały przebieg wydarzenia, już dało się w nim wyczuć duszę biologa; zaskakująco dużo miejsca poświęcił towarzyszącym im chartom i sokołom, wychwyciłam kilka nut wyrażających pewien żal za upolowanymi wtedy stworzeniami. Hotaru od czasu do czasu dopytywała o szczegóły, którymi szlachcic chętnie się dzielił, w którymś zdaniu chyba nawet bąknął, że gdybyśmy chcieli, może mógłby nas któregoś dnia na takowe zaprosić.
— Bardzo miło nam to słyszeć — uśmiechnęła się tancerka.
— To wydarzenie towarzyskie, dużo osób bierze udział — burknął zaraz, żeby jednak nie zaprzepaścić zupełnie swojej edmundowości.
W tym momencie zatrzymałam się nagle, uniosłam dłoń, by uciszyć rozmowę, skuliliśmy się za najbliższą ścianą.
— Coś się stało? — Antares, od razu gotowy do działania, skierował odruchowo dłoń w stronę rękojeści miecza.
— Wilki — oszczędnym ruchem podbródka wskazałam na watahę, która właśnie przecinała naszą ścieżkę, oczy roziskrzyły się na widok ich gibkich, pełnych wdzięku ruchów i splątanej, szarej sierści. Zaabsorbowana myślą o przedziwnej kozicy, niemal zapomniałam o pozostałej faunie gór, podczas gdy te odwiedzane przez nas były przecież znane z całkiem bogatego wachlarza gatunków.
— Boją się ognia — stwierdził od razu Edmund, pytająco spojrzał na Hotaru. — Mamy lampy, zgadza się?
— To raczej nie będzie koniecznie... — zaprotestowałam, on jednak tylko uniósł dłoń.
— Tak, tak, zawsze tak mówią — zbył machnięciem ręki, najwyraźniej zupełnie nieprzekonany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz