środa, 23 marca 2022

Od Hotaru cd. Michelle

Długie lejce spływały z dłoni Hotaru, powożącej sprawnie niezwykłym wozem. Z daleka wyglądał jak zupełnie normalny, choć niemożebnie wyładowany wóz - podwyższone boki, do tego plandeka nakrywająca wszystko, a także wszelkie dodatkowe pakunki, które trzeba było zabrać, dodawały mu objętości. W środku tej konstrukcji - Magister.
Krokodyl leżał spokojnie w ni to kojcu, ni to transporterze, od czasu do czasu przestępował z nogi na nogę, albo syczał głośno, gdy wóz przejechał przez wertepy. Co jakiś czas kobiety zatrzymywały się, wóz otwierano, pojawiał się krótki trap, po którym Magister schodził ciężkim krokiem, by rozprostować kości albo się posilić. Hotaru nie narzekała na to, że postoje są częściej, niż gdyby kobiety jechały same - pogoda robiła się coraz ładniejsza, miło było po prostu pójść na mały spacer.
Michelle też siedziała na koźle, ale najczęściej tyłem do kierunku jazdy - kobieta zbyt często zerkała przez ramię w ten wąski przesmyk, gdzie między deskami było widać Magistra, i w końcu dała za wygraną. Siedziała tyłem, nie przejmując się niczym więcej.
— Dojeżdżamy — powiedziała Hotaru, widząc majaczące na horyzoncie mury miasta.
— W końcu! — Michelle przelotnie zerknęła na prowadzącą dalej drogę, wróciła uwagą do krokodyla. — Widzisz, już niedługo. Chyba ta podróż nie była aż taka zła, prawda?
W odpowiedzi - Magister rozwarł paszczę, błysnął złotym zębem.
Względna cisza panująca na trakcie zmieniła się w ten charakterystyczny hurgot rozmów, pokrzykiwań, dźwięk końskich kopyt uderzających o bruk. Kakofonia dźwięków otoczyła ich z każdej strony, do nosa wpadł ów niemożliwy do pomylenia z niczym aromat miasta. Wóz terkotał na bruku, kilka razy Hotaru musiała wybrać inną drogę, bo transporter z biednym Magistrem po prostu nie zmieściłby się między ciasno ustawionymi budynkami.
Im bliżej celu, tym było łatwiej.
Uniwersytet znajdował się w tej lepszej, bardziej zadbanej dzielnicy, gdzie drogi były szersze, mniej dziurawe i generalnie - łatwiejsze do poruszania się po nich. Hotaru dziwnie się czuła, prowadząc wóz między marmurowymi frontonami ozdobionymi fantazyjnymi płaskorzeźbami. Królowały tam wieńce mirtu i gałązki oliwne, wśród licznych przedstawień Hotaru dostrzegła takie same przyrządy, jakie Isidoro często trzymał na swoim biurku.
— Czy to nie Wydział Matematyki? — spytała, ściągając uwagę Michelle.
Kobieta odwróciła się, zlustrowała spojrzeniem budynek.
— Tak, na to wygląda. Czyli chyba jesteśmy w dobrym miejscu - biologia powinna być gdzieś w okolicy.
Faktycznie, biologia była w okolicy - nauki ścisłe trzymały się razem, wystarczyło objechać budynek, ominąć niewielki zagajnik, i już docierało się do reprezentacyjnego wejście ozdobionego kolumnami. Jedna z nich przedstawiała jakieś zwierzę, którego Hotaru nie rozpoznała, druga zaś przypominała drzewo o rozległych gałęziach, wtapiających się w fasadę budynku.
Michelle została z Magistrem, zaś Hotaru weszła do budynku, by znaleźć siostry Pelekai. A właściwie - Lilo - bo to ona zapewne przebywała w tym marmurowym sanktuarium biologów.
I choć stopa Hotaru nigdy nie postała we wnętrzu żadnej większej szkoły - kobieta wszystkiego, czego się nauczyła, nauczyła się albo od matki, albo od swej pani - tancerka bez problemu nawigowała w zawikłanych korytarzach, uśmiechając się uprzejmie, ładnie się kłaniając, grzecznie pytając o drogę osób, które wyglądały, jakby wiedziały, co tu robią.
Lilo znalazła szybko. Miała wrażenie, że rozpoznałaby ją nawet, gdyby kobieta się nie przedstawiła. Ciemna skóra odróżniała ją od typowych mieszkańców Sorii, a długie, czarne włosy, spływały daleko za ramiona. Równo przycięta grzywka i niezbyt duży wzrost sprawiały, że kojarzyła się nieco z Isidoro, ale na tym podobieństwa się kończyły. Lilo była pełna energii, ekspresyjna i momentalnie przeszła do działania. Hotaru nawet się nie obejrzała, gdy niemal wybiegła z budynku za biolożką, ledwie nadążając za jej niemożliwym tempem.
— Czyli to tu jest nasz gość honorowy? — spytała, skupiając uwagę na wielkim wozie, nie przejmując się w ogóle siedzącą na koźle Michelle.
Michelle nie pozostała bierna - zeskoczyła z kozła, spotkałą się z Lilo w połowie drogi, kobiety wymieniły pozdrowienia i jakieś uwagi. A potem obie odpłynęły w stronę weterynarii, zoologii, krokodyli i wszystkiego innego. Hotaru przysłoniła usta, śmiejąc się - wyglądało na to, że główna różnica między Lilo i Michelle zamykała się we wzroście i tym, że Lilo miała proste włosy.
Crocodylus niloticus — powiedziała Lilo, zerkając na Magistra przez tą wąską przestrzeń tuż pod plandeką. Z wnętrza wozu dobyło się gniewne syknięcie. — Oho, ktoś niespecjalnie lubi towarzystwo.
— Magister potrafi być niebezpieczny — wtrąciła Hotaru, podchodząc bliżej.
— Oczywiście - uścisk szczęk to jakieś dwadzieścia kiloniutonów, bez problemu wystarczy, żeby zmiażdżyć kość udową dorosłego człowieka — powiedziała Lilo takim tonem, jakby wymieniała, w jakim kolorze najczęściej są stokrotki. — Będę uważać, ale to nie jest tak, że nie mieliśmy tutaj groźniejszych lokatorów.
To mówiąc oderwała się w końcu od oglądania coraz bardziej poirytowanego Magistra i zwróciła się do kobiet.
— Zacznijmy od przemieszczenia tego dżentelmena do jego komnat. Przygotowałam mu już sadzawkę - starałam się, żeby była jak najbardziej podobna do tego, co można spotkać w Sallandirze.
— Z Tirie nie jest daleko, robiłyśmy też postoje. — Michelle skrzyżowała ramiona na piersi, zerknęła przelotnie w stronę wozu. — Ale i tak widać po nim, że jest zmęczony podróżą.
— Tym więcej argumentów, by dać mu rozprostować nogi w sadzawce. A my będziemy miały czas, żeby usiąść i porozmawiać. Sophie napisała co nieco w liście, ale wiadomo - papier nie przekaże wszyskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz