niedziela, 13 marca 2022

Od Hugona cd. Sophie

Hugo lubił poznawać nowych ludzi. Kolejne twarze, które miały wywrzeć mniejszy lub większy wpływ na jego życie, i na których on też miał szansę odcisnąć swoje piętno. A profesorowie, zwłaszcza ci nieszablonowi i ekscentryczni, zajmowali szczególne miejsce w jego sercu.
— Zatem nie mogę się doczekać — skinął głową.
Zdawał sobie sprawę z wyjątkowości spotkań z mentorem, zwłaszcza po długim okresie niewidzenia się; były często czymś więcej niż odbębnianymi czym prędzej spotkaniami, wynikającymi raczej z grzeczności niż szczerych chęci. Podczas ścisłej współpracy zawiązywały się nieraz mocne relacje, które przekraczały zmanierowaną płaszczyznę relacji student-profesor, w której obie strony czekały tylko na koniec współpracy. Tym bardziej docenił zatem, że mógł wziąć w tym spotkaniu udział, choć przecież zrozumiałby również, gdyby Sophie wolała udać się na nie sama.

Uniwersytet w Sorii nie różnił się znacząco od tego w Toirie. Nieco inna, może surowsza architektura, choć to tylko na nieprofesjonalny i sentymentalny gust Hugona. Koniec końców, musiał jednak przyznać zarówno przed samym sobą, jak i imponującym gmaszyskiem, że całkiem mu się spodobał.
— Zaczynam się odruchowo zastanawiać, czy jestem przygotowany z filozofii przyrody — mruknął, gdy mijał korytarze u boku Sophie. Spodziewał się, że poproszą o pomoc jakiegoś studenta, może na peryferiach umysłu marzył nawet o jakimś delegacie, ale tymczasem to alchemiczka bez wahania prowadziła ich licznymi, podobnymi do siebie korytarzami wypełnionymi nieznanymi twarzami, ale o jakże znajomym wyrazie. Swego czasu i Hugo je przybierał, gdy czekał na cotygodniowe odpytywanie przez zatwardziałą konserwatystkę, która nie tolerowała spóźnień, studentów ani samodzielnego myślenia. — Sprzedają tu może precle? Albo inne słodkie bułki?
— W samym budynku nie — zamyśliła się — ale niedaleko była piekarnia. Jesteś głodny?
— Nostalgiczny — wzruszył ramionami. — Choć jedno nie wyklucza drugiego.
— Na pusty żołądek nie powinno się pracować. Mózg potrzebuje cukru.
— Słuszna uwaga. Zatem zapraszam w wolnej chwili na coś słodkiego.
Był raczej za daleko od Tirie, by zawieźć je osobie, która też przyszła mu od razu na myśl, ale wiedział, że nie miałaby mu tego za złe, prędzej gdyby przywiózłby jej jakieś spleśniałe kawałki, nawet jeśli byłyby w sumie dla niego całkiem wdzięcznym obiektem badań.
— Zapamiętam to sobie.
— Możesz nawet wpisać do kajecika — zaśmiał się, wsadził ręce w kieszenie, rozejrzał się dookoła, skupił wzrok na rozwieszonych na ścianie dyplomach. — Jak ktoś to się zgubi, to kaplica, macie tu labirynt gorszy niż w Toirie. A już u nas krążyły legendy o duchach studentów, którzy nigdy nie znaleźli właściwej sali.
— Kwestia przyzwyczajenia i organizacji. A to brzmi jak dobra historia dla kotów — odparła alchemiczka, zupełnie nieprzejęta zawiłością korytarzy godną geniuszu Dedala. — Tym je zwykle straszycie?
— Och, wypraszam sobie, mamy znacznie bogatszy repertuar — prychnął, starannie pomijając fakt, że sam niegdyś też był przecież takowym kotem. — Przy okazji, kiedyś chciałem nawet studiować architekturę i zaprojektować taki wielki gmach, który mógłby przetrwać tysiące lat. Później myślałem też o matematyce. I pieczeniu babeczek. 
Jego architektoniczne wykształcenie, jedno z wielu niezrealizowanych nastoletnich marzeń, było najbliżej ziszczenia przy analizie exegi monumentum. Zastanawiał się, czy wybrałby to samo, gdyby znów był w tamtym miejscu.
— Myślę, że droga do profesury z tym ostatnim stałaby przed tobą otworem. Zwłaszcza gdybyś teraz opracował sposób robienia ich z grzybów.
— Warstwa wizualna też zadziałałaby swoje — dodał. — Jakbyś tak chciała w wolnej chwili coś podziałać z symetrią...
— Zerknę później na kalendarz — obiecała.
— To teraz ja trzymam za słowo.
Kobieta dziarsko uśmiechnęła się w odpowiedzi, pokonała kolejny załom korytarza, zaczęła wdrapywać się na schody. Hugo początkowo starał się zapamiętywać drogę, zdążył się już jednak zgubić, czy na drugim piętrze przy sali 54b skręcali w lewo, czy może zdarzyło się to już poziom wcześniej, przy oszklonych drzwiach, zza których spoglądały na niego niezliczone półki skrywające przeróżne, opasłe tomiszcza i zapasy kredy. Zdawało mu się nawet, że dostrzegł oparty o ścianę wskaźnik, taki sam, jakim posługiwał się Himmerson.
— W tej części miałaś zajęcia?
— Niedaleko — skinęła głową. — W Katedrze Alchemii.
— Sam bym się tu już zgubił sto razy — przyznał. Właściwie nawet w Toirie znał dobrze tylko te części, w których miewał zajęcia.
— Jak każdy na początku. Uniwersytet robi wrażenie — machnęła ręką — ale przecież wszystkiego można się nauczyć.
— Jeśli się śpi z mapą pod poduszką — nie ustępował. Zawsze uważał się za osobę o stosunkowo dobrej orientacji w terenie, na musiał przyznać, że akurat tutaj poniósłby sromotną porażkę.
— Opłaciło się w każdym razie — stanęła w końcu przed drzwiami, które na gust Hugona, niczym nie różniły się od wszystkich poprzednich. Dopiero po fakcie zorientował się, że weszli na piętro, gdzie przycichł gwar rozmów, brakowało studentów zbitych w gromady i czekających na zajęcia. Najwyraźniej ten poziom był przeznaczony przede wszystkim dla pracowników.
— To sekretariat?
— Nie, gabinet dziekana.
Dopiero teraz dostrzegł, że na dębowych drzwiach wisi metalowa tabliczka z wygrawerowanym, szumnym napisem: Dziekan, prof. dr hab. Benedetto Di Albrisis. Zatem od razu do rzeczy, bez zbędnych formalności. Musiał przyznać, że takie rozwiązanie jak najbardziej mu odpowiadało, im mniej miał do czynienia z paniami w dziekanacie, tym lepiej, niezależnie od tego, czy miał status studenta, czy nie.
— Nie mam więcej pytań — zaśmiał się, uniósł zwiniętą dłoń, gotów zastukać. Krótko spojrzał jeszcze na Sophie, by upewnić się, czy aby była gotowa, ale właściwie mógł to sobie darować, skoro odpowiedź była oczywista.
Już po chwili usłyszeli nieco stłumione „Proszę!”; Hugo otworzył drzwi, zaraz po alchemiczce wsunął się do pomieszczenia, ciekawsko rozglądając się dookoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz