niedziela, 20 marca 2022

Od Sophie cd. Lei

Sophie, będąc sobą, czyli naukowcem, w którego naturze leżało analizowanie każdego niezrozumiałego dla siebie fenomenu, skupiała się właśnie na analizowaniu wszystkich tych drobnych szczegółów i elementów, które mogłyby ją naprowadzić na to, dlaczego obie z Leą zostały zaproszone przez barona na jego przyjęcie. Bo w to, że baron von Rohenshon zaprosił je ot tak, dla kaprysu, albo z własnej dobrej woli, Sophie nie wierzyła. Nic nie działo się bez przyczyny, szczególnie gdy chodziło o szlachtę. Jednak nie odmówiła pójścia na to przyjęcie i nie próbowała przekonać do takiego pomysłu Lei, choć czuła, że gdyby nalegała, łowczyni by się z nią zgodziła. Skoro z jakiejś przyczyny Gildia była potrzebna na tym przyjęciu, to niech tak będzie. Poza tym - nie było żadnych ostrzeżeń od Isidoro. Skoro on nie interweniował, to widać ten wybór nie był katastrofalny.
Alchemiczka przesunęła spojrzeniem po bogato zdobionej rezydencji, w której odbywał się bal. Wnętrza przytłaczały przepychem, świat tonął w roziskrzonym złocie, kryształowych lustrach, ciężkich draperiach i zapachu drogich perfum. Pozostali goście przepływali barwnymi grupami, od czasu do czasu Sophie wychwytywała nieco zdziwione, zaintrygowane spojrzenia, rzucane jej i Lei zza zasłony koronkowych wachlarzy. Nikt ich nie poznawał, nikt nie widział wcześniej twarzy, nie potrafił przypisać ich żadnemu ze szlacheckich rodów. Sophie zaś zastanawiała się, na ile widać po nich, że najbliżej szlacheckich rodów, jak zdarzyło im się obojgu być, to wtedy, gdy Mattia zaprosił je na herbatę i ciastko do obserwatorium astrologicznego.
Tymczasem zaś przyszła pora, gdy gospodarz przyjęcia miał powitać wszystkich swoich gości. Sophie domyślała się, że całe to przyjęcie pewnie będzie miało podobny przebieg, co uroczyste bankiety na koniec konferencji - te, na które nie wpuszczano nikogo poniżej doktora, i gdzie najbardziej utytułowane głowy zawierały najbardziej intratne współprace.
Przyjęcie podzielono między kilka połączonych ze sobą sal, zapewniających nieco prywatności i odmiennych rozrywek dla gości. Jednak na czas powitania wszyscy goście zebrali się w głównej sali, oczekując pojawienia się najważniejszej z osób.
Wyłożona barwnymi marmurami sala wyciągała się w górę, ku niemożliwie wysokiemu sufitowi ozdobionemu fantazyjnymi freskami. W połowie wysokości - balkon będący częścią wyższego piętra, a także spiralne schody prowadzące do dalszej, zamkniętej obecnie części rezydencji.
Baron von Rohenshon pojawił się na balkonie i uniósł dłoń władczym gestem, gdy od strony gości rozległy się pozdrowienia i brawa. Sophie uniosła głowę, wpatrzyła się w mężczyznę.
Z pozoru wszystko wyglądało w porządku - baron uśmiechał się, choć z tej odległości słabo było widać szczegóły jego twarzy. Pomachał zebranym, jego wzrok przesunął się po morzu gości. W wielce okrągłych, nad wyraz zaplątanych zdaniach pozdrowił i powitał wszystkich, wyraził głębokie szczęście z ich przybycia, a następnie życzył wszystkim miłej i szampańskiej zabawy zapowiadając, że niedługo pojawi się na parkiecie. Zażartował nieco, pomachał znów dłonią i zniknął w prywatnej części posiadłości.
Sophie przekrzywiła głowę, Lea odezwała się:
— Takie powitanie jest taktowne? — spytała cicho.
Alchemiczka rozejrzała się wśród gości, jednak nie dostrzegła żadnych poddenerwowanych szeptów, żadnej negatywnej reakcji czy zmarszczonych brwi.
— Może podczas większych przyjęć właśnie tak się robi — odparła, zastanawiając się, kiedy gospodarz do nich zejdzie. — Cóż, tymczasem pozostaje nam chyba zerknięcie na przekąski, prawda?
Obie udały się w stronę jednej z sal. A przynajmniej próbowały - znikąd wychynął mężczyzna z liberii, bezszelestnie zbliżył się do Lei i Sophie, nachylił w ich kierunku.
— Baron zechciałby z paniami pomówić — powiedział cicho, usta rozciągały mu się w tym subtelnym, nieco bezosobowym uśmiechu człowieka, który musiał serwować go dobre kilka godzin dziennie. — Proszę za mną.
Lea i Sophie popatrzyły na siebie, wróciły wzrokiem do kelnera i jednomyślnie skinęły głowami.
— Widać, że szybko dowiemy się, o cóż może chodzić baronowi — Sophie odezwała się szeptem do Lei.
Mężczyzna zaprowadził je jakimś bocznym przejściem - możliwe że tym, którego używała służba. Potem były schody w górę i prywatna część rezydencji, w której kobiety znalazły się niepostrzeżenie. Kolejne korytarze, Sophie zwróciła uwagę na zdobienia, obrazy i na samą trasę. Tak na wszelki wypadek.
W końcu służący otworzył przed kobietami drzwi i skłonił się, wpuszczając je do środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz