poniedziałek, 28 marca 2022

Od Lei cd. Sophie

Gdy przekraczałyśmy próg pokoju, jedna część mnie zastanawiała się, czego właściwie może chcieć od nas baron von Rohenshon, o którego istnieniu jeszcze kilka dni wcześniej nie miałyśmy pojęcia. Gdybania bez żadnych poszlak były jednak pozbawione sensu, skoro zatem miałyśmy okazję, by dowiedzieć się, o co chodzi i co sprawiło, że brylujemy właśnie w towarzystwie zbyt roztańczonym, kolorowym i arystokratycznym, należało ją wykorzystać. W tym momencie, gdybyśmy nie otrzymały tego listu, zapewne szukałybyśmy karczmy, pokryte pyłem po całodziennej wędrówce.
Druga część mnie zastanawiała się, czy gdy wrócimy, na stole wciąż będą czekać karmelki.
— Proszę — cofnął się o krok, zaraz jednak wrócił, podrapał się po nadgarstku. — Prosiłbym również, jeśli mają panie wciąż przy sobie jakieś potencjalnie niebezpieczne, ostre narzędzia, o pozostawienie ich tutaj, na stoliku.
— To konieczne? — wystarczająco niepewnie czułam się bez łuku.
— To prośba barona. Zaręczam, że będą tu czekać.
Skłonił się i usunął się z przejścia. Wymieniłam nieco skonsternowane spojrzenia z Sophie, niemniej zostawiłam tam nóż, poklepując jeszcze lekko rękojeść. Broni alchemiczki, jakkolwiek potężnej, nie dało się jednak już tak łatwo odłożyć, na blacie wylądowało zatem tylko moje ostrze. A następnie przekroczyłyśmy próg, ciężki materiał sukni wciąż przypominał o ograniczonej swobodzie ruchów. Obejrzałam się za siebie, mężczyzna najwyraźniej jednak nie zamierzał wejść razem z nami: gdy drzwi zamknęły się za nim, zostałyśmy same. Cisza tu panująca, po przepychu i hałasie komnaty balowej, zdawała się wręcz dzwonić w uszach.
— Mamy tu poczekać na barona? — Sophie uniosła brwi, rozejrzała się dookoła.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, moją uwagę przykuło skrzypienie podłogi. Nie byłyśmy tu same.
— To nie będzie konieczne — drugie drzwi uchyliły się, popłynął z nich niski głos. — Bardzo mi miło, że zechciały panie odpowiedzieć na moje zaproszenie. Proszę usiąść.
Po  chwili naszym oczom ukazała się też cała sylwetka — i zaraz mogłam też docenić magię salonów arystokracji: pierwszą myślą, która pojawiła się w mojej głowie po ujrzeniu barona było to, że podczas oficjalnego powitania wydawał się być nieco wyższy. Głos, pozbawiony echa zamieszkującego liczne filary i ogromne ściany, rozbrzmiewający teraz w małym, otulonym zasłonami pomieszczeniu, był cichszy, nieco niższy, zdawało mi się, że można usłyszeć w nim mniej śpiewnych nut. Połykał końcówki wyrazów, mówił szybko i nieco zbyt niedbale jak na barona, co jednak sprawiło, że odetchnęłam z ulgą. Nie wiedziałam, jak należy zachowywać się w sytuacji oficjalnej przy szlachcicu — okazję do rozmowy z kimś wyżej urodzonym miałam głównie przy okazji pogawędek z braćmi D'Arienzo, którzy żadną miarą nie podkreślali swojego pochodzenia ani nie wymagali specjalnego traktowania. Zmiany, które dostrzegłam, zdecydowałam się zatem przypisać porzuceniu zdystansowanej postawy szlachcica-gospodarza.
— To my dziękujemy za zaproszenie — mruknęłam zatem, skacząc wzrokiem od rozlicznych bibelotów po samego pana domu. Mimo ich obfitości nie mogłam jednak wśród nich dostrzec niczego cięższego lub metalowego lub choćby o ostrych krawędziach. Być może była to bawialnia dziecięca?
Zajęłam miejsce w jednym z foteli: ciało zapadło się w miękkim pluszu, oparcie głowy o wezgłowie groziło szybkim zapadnięciem w drzemkę.
— Jak się podoba paniom bal? Zdaję sobie sprawę, że poprosiłem do siebie, zanim można się było dobrze rozejrzeć, ale jeśli czegoś potrzeba, proszę o sygnał.
— Jest bardzo ładnie. Chociaż... — zawahałam się, nie do końca pewna, jak ubrać swoje myśli w słowa.
— Ach, domyślam się... — odgadł, uśmiechnął się do nas krótko, nieco nerwowo, szkła okularów błysnęły w świetle lampy — zapewne zastanawiają się panie, czemu tak nagle...
— Owszem — odezwała się pewnie Sophie, splotła ramiona na piersi. — Zna nas pan?
— Znam gildię, to zapewne trafniejsze stwierdzenie — przyznał. — Acz zdążyłem też dowiedzieć się co nieco o paniach i ostatnim sukcesie. Doktor Sophie Egberts, alchemiczka i absolwentka Uniwersytetu w Sorii. Oraz panna Lea Harwell — tym razem przeniósł wzrok na mnie — łowczyni.
Mówił gładko. Zdania były pełne i okrągłe, skupiał na nas uwagę i badawcze spojrzenie, nie tracił ani na chwilę nic ze swobody i uprzejmości. Przy tym jednak nie mogłam powstrzymać wrażenia, że coś jest nie w porządku, któryś element nie jest na swoim miejscu. Wciąż był nieco zbyt daleko — nie podszedł nawet, by uścisnąć nam dłonie — a sylwetka była nieco zbyt skulona. Starał się utrzymywać z nami kontakt wzrokowy, ale oczy zdawały się próbować rejestrować wszystko, co działo się w pomieszczeniu. Palce stukały niecierpliwie o udo, jakby ich właściciel już zastanawiał się, kiedy będzie mógł nas grzecznie wyprosić.
— Skoro zadał pan sobie trud, by dowiedzieć się, kim jesteśmy — zaczęła Sophie — oraz zrobił to najwyraźniej przez wzgląd na renomę gildii, przypuszczam, że sprawa jest bardziej konkretna niż sama chęć zaproszenia nas na bal?
Nie odpowiedział od razu. Pochylił się za to w swoim fotelu, usytuowanym niemal na drugim końcu pomieszczenia. Nawet z tej odległości mogłam jednak dostrzec zmartwienie, które jak nieproszony gość wkradło się na rysy jego twarzy. W tym momencie, pomijając uroczysty strój, nie wyglądał jak baron, ale raczej jak bardzo zmęczony i zmartwiony mężczyzna.
— Czyż zwykła uprzejmość nie może być wpisana w szlachecki gest? — zapytał.
— Dociekania są wpisane w alchemiczny. Nie zamierzałam urazić — sprostowała od razu Sophie, uśmiechnęła się nieco przekornie. — Niemniej, przypuszczam, że gdyby chciał pan gościć reprezentację gildii, poczyniłby pan starania o to wcześniej, wysyłając list do naszej siedziby. Oraz zapewne kierując go do innego, konkretnego przedstawiciela — baron skinął głową jak uczniak przyłapany na gorącym uczynku, mina jasno wskazywała na to, że wie, o kim mowa — wątpię również, byśmy były wtedy proszone o spotkanie w cztery oczy.
— Trudno się sprzeciwiać tej logice — westchnął, splótł oparte na kolanach dłonie.
— Jeśli mogę — przechyliłam głowę, odgarnęłam zbyt obfite fałdy sukni rozlewające się wokół nóg — czy wszystko w porządku?
— Obawiam się, że rozumowanie doktor Egberts aż nazbyt udowodniło, że bynajmniej nie — kolejne westchnięcie. Sięgnął za poły koszuli, wyciągnął stamtąd liścik. — Pozwolę sobie zatem powiedzieć wprost. Jednemu z moich informatorów udało się niedawno dowiedzieć, iż uknuty został spisek na moje życie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z ich planem, ten bal ma być moją stypą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz