piątek, 18 marca 2022

Od Michelle cd. Hotaru

Lilo i Nani Pelekai. Oraz Stich.
Serce Michelle, nawet jeśli zaznajomionej wyłącznie za pośrednictwem Sophie z niezwykłym trio, zabiło szybciej na samą myśl o ich potencjalnym spotkaniu. Choć okoliczności ich wyprawy do Sorii — bo weterynarz ani przez chwilę nie pomyślała, że mogą darować sobie wyjazd — nie były zbyt wesołe, jej krok stał się od razu żwawszy, zagryzała z niecierpliwością wargi, palce tańczyły w sobie tylko znanym rytmie na udzie. Zanim jednak mogły wzniecić za sobą kurz i pył w drodze, należało przemyśleć parę spraw organizacyjnych. Na samą myśl o nich zazwyczaj, teraz również, przez kręgosłup Michelle przebiegał dreszcz.
Sprawa pierwsza: transporter. Jakby samo słówko nie było już wystarczająco trudne, jego organizacja również okazała się nie należeć do najprostszych.
— Powinien być osłonięty — Hotaru zaczęła wyliczać po kolei cechy pojazdu — i wystarczająco duży. Myślę, że wystarczy, żeby tam stał albo leżał, raczej nie musi mieć tyle przestrzeni do poruszania się...
— W obecnym stanie i tak nie wydaje się być zbyt chętny na dłuższe spacery — Michelle uklęknęła znowu przy pacjencie, najwyraźniej wciąż niezadowolonym, że mająca sobie za nic krokodylą groźność i przestrzeń osobistą kobieta coraz śmielej podchodzi i zagląda w zębiska w poszukiwaniu... czegoś. Może jakiejś przykrej, czarnej dziury, która wcześniej umknęła, a może i skrytemu gdzieś pod różowym jęzorem chochlikowi, który to postanowił spłatać Magistrowi przykry figiel. — Ale pierwsza z brzegu taczka i tak definitywnie odpada.
— Powinnyśmy też mieć pewność, że w trakcie drogi nie spadnie z wozu. Najlepiej pewnie by było, żeby nikt go nie zobaczył.
— Może Pola by nam dorożkę pożyczyła? — zasugerowała weterynarz, klasnęła w dłonie, za czym podążyło zaszuranie ogonem przez zirytowanego głośnym dźwiękiem Magistra. — Zobacz, pysk ma całkiem dostojny, garnitur to wprawdzie zębów, ale zawsze. Eleganckie zwierzę, jak znalazł do dorożki.
Mina tancerki wyraźnie wskazywała na to, że pomysł jej nie przekonał w żadnym wypadku.
— Wydaje mi się, że Apolonia używa jej dość często — zaoponowała Hotaru. — I mogłaby się zniszczyć po drodze.
— Potem wyczyścimy.
Kilka rozsądnych argumentów później tancerce udało się jednak wyperswadować jej podobne pomysły, dorożka przefrunęła zatem na stos pojazdów odrzuconych.
— Jest za mała — przeważyło w końcu, a Michelle musiała skinąć głową, choć nie obyło się i bez zmarszczenia brwi, które tego dnia miały doprawdy wymagającą gimnastykę.
— Będzie się na pewno stresował — przystała. — Ale nie możemy przecież wziąć zwykłego wozu. Nie da rady.
— Mogłybyśmy go nieco przerobić — zasugerowała tancerka.
— Nie nadaje się dla krokodyla — upierała się Michelle, choć sama właściwie niemal nie miała w zanadrzu żadnych konkretów. Odwróciła się z powrotem do krokodyla. — No, łapa wyżej. Zabrałam maść, może ona jakkolwiek pomoże.
Soria, niepomna na kolejne marszczenie brwi i wydęcie warg, pozostała wciąż tylko odległym punktem na mapie, który do przybrania formy naocznej wymagał bardzo ważnego, bardzo dużego szczegółu, jakim był środek do przewiezienia krokodyla.
— No dobrze — tancerka westchnęła. — Jest tutaj ktoś jeszcze, kto mógłby nam pomóc?
— Może Dina by coś wykombinowała? Jak się zajmuje przemytem, to się pewnie gdzieś napatoczyło i jakieś duże, egzotyczne zwierzę.
— Tak, możemy z nią porozmawiać. A Lea?
— Jak ona już zgarnia zwierzęta, to rzadko kiedy potrzebują weterynarza — parsknęła Michelle, odruchowo przewracając oczami na myśl o profesji siostry. — To nieco inne zasady transportu.
Tymczasem drugi kubek herbaty został już niemal w całości wypity, lista gildyjczyków stopniowo się kurczyła, dobrego pomysłu wciąż jednak brakowało. Magister od czasu do czasu łypał na obie kobiety, w końcu jednak znudził się, zmęczył, zapadł znów w swoją drzemkę.

— Jak myślisz, jaki jest Stich? — zapytała.
W oczach Michelle błysnęły łobuzerskie iskry, policzki pokraśniały na samą myśl o niezwykłym stworzeniu. Kobiety zdążyły już przynajmniej dwa razy obejść cały budynek gildii w poszukiwaniu idealnego środka transportu, nic jednak nie wskazywało na to, by któryś z gildyjnych magów byłby i w stanie, i chętny, by utrzymać wielki bąbel z wodą i Magister mogącym się tam pluskać przez całą drogę do Sorii. Michelle nie przestała jednak tryskać kolejnymi pomysłami, od razu wypowiadała je na głos, jakby wypowiedzenie słów mogło wreszcie i nagiąć nieco rzeczywistość: żywo gestykulowała, dzieliła się każdą szaloną myślą, która jednak musiała zostać zaraz poddana trzeźwej ocenie.
— Bo mnie się kojarzy z jaszczurką — kontynuowała mimo wszystko, odpowiadając samej sobie. — Więc może by się nawet i zaprzyjaźnił z Magistrem? Słyszałam, że na wyspach Fliss są i takie, które plują ogniem.
— Trudno powiedzieć — tancerka wzruszyła ramionami, zapatrzyła się na jakiś niedookreślony punkt. — Może to jednak ssak?
— A słyszałam, że krokodyle w swoich stronach czasem zaprzyjaźniają się z takimi zwierzętami podobnymi do bobrów. A to przecież właśnie ssaki, więc czemu by nie.
— W każdym razie — Hotaru uśmiechnęła się delikatnie — myślę, że już niedługo będziemy miały okazję się przekonać.
Michelle uniosła głowę, odwzajemniła uśmiech tancerki, poczuła nową porcję werwy. Musiały działać, Magistrowi nie mogło przyjść nic dobrego z ociągania się i szukania idealnego pojazdu. Tancerka miała wcześniej rację, wymieniając najważniejsze cechy, których powinny się trzymać. Raczej nie miały wystarczająco czasu, by zmajstrować coś idealnego, w obecnej sytuacji należało myśleć przede wszystkim o tym, by nie stała mu się krzywda, a także by możliwie szybko udało im się dostać do Sorii. A o jego komfort, obiecała sobie w duchu, mimo wszystko też zadbają, choćby miały mu wozić też wiadra z wodą i polewać go regularnie.
Koniec końców zdecydowały się wrócić do poprzedniego pomysłu i wybór padł na wóz będący do dyspozycji gildyjczyków. Michelle skrzyżowała ramiona na piersi, posłała pojazdowi spojrzenie z jeszcze lekką dozą niechęci, jako że mimo wszystko nie zechciał do tej pory zamienić się w akwarium na kółkach. Miał jednak wystarczającą długość i szerokość, by pomieścić krokodyla, może udałoby im się nawet zapakować jakieś rzeczy dla niego, choć same musiałyby ograniczyć własne bagaże.
— Deki powinny wytrzymać. Możemy jeszcze zapytać na wszelki wypadek Eugeniusza — oceniła Hotaru.
— Jak nie da rady, przerzucimy gada przez plecy i będziemy nosić na zmianę — stwierdziła Michelle. Spojrzenie wreszcie zmiękło, trybiki zaczęły kręcić się już w celu obróbki tego, co faktycznie były w stanie. — Możemy ewentualnie przybić do boków jeszcze po desce, żeby był nieco wyższy, a potem do tego podczepić płachtę. No i z tyłu pewnie przydałaby się jakaś kładka. Wiesz, żeby mógł tam jakoś wchodzić i schodzić.
I pewnie bardzo trzymania kciuków i pukania w niemalowane drewno, żeby, już odpukać, nic się nie wydarzało. To już jednak pozostawiła wreszcie niewypowiedziane, bo choć nie była przesądna ani odrobinę, nie chciała kusić żadnych chochlików.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz