wtorek, 29 marca 2022

Od Hotaru cd. Lei

Hotaru wodziła wzrokiem za watahą. Wilki mknęły wśród śniegów - ciemne kształty na tle wszechobecnej bieli.
— Wilki nie atakują chyba ludzi. Przynajmniej nie takich pozostających w grupie — powiedziała, zerkając na Leę. Łowczyni skinęła głową.
— Nie są nawet w połowie tak agresywne, jak się o nich mówi.
Jeden z wilków przystanął, zwrócił łeb w stronę grupy.
— Chyba, że są głodne — dodał Edmund.
Antares stał w pogotowiu, Hotaru nie musiała nawet patrzeć na rycerza by czuć tę ochronną aurę, jaką roztaczała jego obecność.
— Musiałyby być bardzo zdesperowane i na pewno najpierw zaczęłyby od zwierząt gospodarskich — Lea zerknęła na Edmunda, ale szlachcic nie zwrócił uwagi ani na nią, ani na jej słowa. Dłoń w rękawiczce oparł na biodrze, butnie wysunął szczękę, patrząc na watahę, jakby rzucając zwierzętom wyzwanie.
Wilki nie były jednak w nastroju na jakiekolwiek wyzwania, wataha miała widać swoje sprawy i pomysły, zaś grupa podróżnych nie była ich potencjalną przekąską, ale raczej nieprzewidzianą ciekawostką, która właśnie pojawiła się na trasie. Ciekawostka nie wyglądała na groźną ani agresywną, toteż po chwili zwierzęta podjęły swoją podróż, znikając za zaśnieżonym wzgórzem.
— Hm, widać musiały wcześniej coś zjeść — podsumował w końcu, odprowadzając wilki wzrokiem.


Przez pierwsze parę dni góry miały doskonały humor. Nocami prószył drobny śnieg, ale gdy tylko słońce wschodziło, chmury czmychały gdzieś za horyzont, racząc czwórkę poszukiwaczy błękitem nieba. Powietrze, relatywnie nieruchome, zdawało się poruszać tylko wtedy, gdy trzeba było schłodzić nieco zaróżowione od wysiłku policzki Edmunda. Srebrne błyski tańczyły w nienaruszonym śniegu, mieniły się roześmianymi iskierkami, zapraszając do zabawy.
Góry były jednak kapryśne.
Już wieczorem Lea zmarszczyła brwi wietrząc w powietrzu zmianę pogody. Ta niewielka jaskinia, którą udało im się znaleźć, wydawała się miła i przestronna - aż zbyt duża, dla całej czwórki. Całość zmieniła się nieco po północy, gdy znikąd nadeszła burza śnieżna, dmuchając garściami śniegu do środka, momentalnie gasząc podtrzymywane przez Hotaru ognisko. Wiatr dął jak obłąkany, jego wycie zagłuszało wszystkie słowa.
Edmund obudził się, usiadł na posłaniu i momentalnie zakrył kocami razem z głową - z kokona wystawała tylko jego obrażona twarz.
— Co to ma być? — prychnął gniewnie, rzucając poirytowane spojrzenie w stronę wyjścia z jaskini, zupełnie tak, jakby jego ściągnięte brwi miały przywołać pogodę do porządku.
— Spróbuję zasłonić czymś wejście.
Antares był momentalnie gotowy do działania – wstał sprawnie z posłania, założył pas i buty, i ruszył w kierunku wejścia, ubrany poza tym tylko w luźną koszulę i swoje spodnie.
— Załóż chociaż płaszcz — rzuciła za nim Lea, też podnosząc się z posłania, jednak rycerz tylko potrząsnął głową.
— Nic mi nie będzie, nie marznę aż tak łatwo.
— Przenieśmy rzeczy głębiej do jaskini — podjęła Hotaru widząc, że ponowne ustawianie ogniska na niewiele się zda. Wiatr zawył znowu, jeszcze głośniej i mocniej, dmuchnął w gałązki, rozrzucając nawet te większe i cięższe.
Edmund wciąż siedział w kocach, gdy Lea wraz z Hotaru przeciągnęły plecaki pod dalszą ścianę jaskini, bardziej odległą od wejścia. Potem wzięły się za posłania i ten niewielki stosik wysuszonego drewna, który udało im się zebrać. Po chwili rzeczy były już bezpieczne, Antares zaś dzielnie usiłował zalepić wejście do jaskini bryłami śniegu.
Edmund sarknął jeszcze coś pod nosem, wstał w końcu ze swego posłania, przemieścił się w stronę nowego obozowiska, ciągnąc za sobą płaszcz z koca. Hotaru błyskawicznie przeniosła też jego posłanie, mężczyzna burknął coś - równie dobrze mogło to być podziękowanie, co i uwaga pod adresem złośliwości pogody i losu.
— Jak myślisz, minie do rana? — Hotaru spytała Lei, ale łowczyni nie odpowiedziała od razu.
— Nie sądzę. Jest zbyt gwałtowna, a jeśli pogoda się uspokoi, szlaki mogą być trudne do pokonania.
Hotaru wzięła się za ponowne ustawianie ogniska, Lea ogarnęła pozostałe szczapki nieco zaniepokojonym spojrzeniem. Tancerka wyczuła to, ustawiane ognisko nie dorównywało rozmiarami poprzedniemu.
— Jak mamy szukać tego zwierzęta przy takiej pogodzie? — mruknął Edmund, wodząc wzrokiem za dłońmi Hotaru.
— Na pogodę akurat żadne z nas nie ma najmniejszego wpływu — odpowiedziała Lea, na razie spokojnym głosem.
Ogień zamigotał wśród szczapek, przeskoczył zwinnie od przesuszonej, sosnowej gałązki, na kawałek zwiniętej kory odstającej od większej gałęzi. Lea zerknęła w stronę wejścia do jaskini. Wiatr nie szarpał już aż tak bardzo.
Antares wrócił, otrzepując włosy ze śniegu. Jego wzrok początkowo powędrował w stronę ognia, ale zaraz przesunął się dalej, nieco wyżej. Rycerz zmarszczył brwi.
— Tam coś jest — wskazał gestem.
Wszystkie głowy obróciły się w tamtą stronę.
Teraz, gdy ognisko rozpalono bliżej ściany, elementy, które umknęły wcześniej, stały się widoczne. Światło kładło się wśród kamienia, obrysowując twardą kreską ostre krawędzie, tańcząc na szczytach ułamanych fragmentów.
— Jakby przejście dalej.
— Jest kawałek nad ziemią, dlatego początkowo go nie zauważyliśmy.
Edmund podniósł się z ziemi, nie zostawił jednak swego koca. Tym razem władczym gestem narzucił go mocniej na ramię, podszedł bliżej w kierunku ściany, potem odszedł nieco w bok, starając się obejrzeć miejsce z każdej strony. Jego brwi powędrowały w górę.
— Czy tam czasem nie wisi taki kawałek futra…? — Rzucił pytanie, pocierając w zamyśleniu podbródek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz