niedziela, 20 marca 2022

Od Odetty cd. Madeleine

 Nie spodziewała się dziś rewelacji. Chłodny wieczór zapowiadał raczej kolejną cichą noc, zasłuchaną w spokojną pieśń delikatnych powiewów wiatru. Wystarczyło jednak minąć przydrożną karczmę, podrapać się pod brodą i stwierdzić, że dobrym pomysłem będzie zaszczycić przybytek swoją obecnością, a monotonia uleciała w chwilę. Wspomnienie nieśmiałych szeptów w suchych listkach przydrożnych krzewów umilkło, a głowę wypełniły głośne rozmowy, wzburzone głosy i uderzająca woń piwa. 
Niemal od wejścia w srebrne oko rzuciły się jaskrawe, kobiece włosy. Wystarczająco znajome, by dziewczę poświęciło moment i powróciło myślami do wszystkich znajomych twarzy, próbując dopasować je do przebywającej w przybytku osoby. Był to ktoś niedawno zapoznany... Ktoś... Niemal podskoczyła w ekscytacji, gdy przez umysł przebiło jej imię. Madeleine. 
Przystanęła na lewą nóżkę, opuszki oparła o jasną rękawiczkę i zbliżyła się pół kroku, by w końcu rzeczywiście rozpoznać w jej twarzy panienkę Zabini. Miała właśnie zawołać imię szlachcianki, gdy sytuacja przy zasiadanym przezeń stole gwałtownie się zaogniła. Phoebe stała chwilę z uniesioną brwią, nim otrząsnęła się z zamysłu.
— Ej, spokojnie. Nie warto. — Zacisnęła dłoń na ramieniu wściekłej kobiety. Dreszcz przeszedł kręgosłup, gdy ich spojrzenia się spotkały. Nie cofnęła się jednak. Zamiast tego zaoferowała w stronę Madeleine własne ramię, świadcząc eskortę. — Pan nie jest przecież tak nieroztropny, żeby narazić się straży. 
Zmierzyła niedoszłego adoratora panny Zabini chłodnym spojrzeniem i splotła z nią ręce, upewniając się, czy trzymany przez nie sztylet nikomu już nie zaszkodzi. Pchnęła ją lekko własnym biodrem i odwróciła, prowadząc w stronę wyjścia. 
— A co by ta straż zrobiła? 
Drwiące charknięcie i dotyk cudzej dłoni na sukni to było zbyt dużo. Królewna pierwej pomyślała, żeby tylko uwolnić materiał z cudzej ręki, ciało jednak zareagowało samo. Odskoczyła zaskoczona, uwalniając trzymaną wcześniej w objęciu różowowłosą, następnie pochwyciła przyuważony na czyimś stole kufel i cisnęła jego zawartość w swojego napastnika. Doprawiła swój gest taką siłą, że naczynie wdzięcznie obróciło się w dłoni niemal z niej wyślizgując i trzasnęło mężczyznę w brodę.  Ciemnowłosy zatoczył się na kolumnę, trzymając za szczękę. Z nosa pociekła stróżka krwi. Wibrujące pozostałości uderzenia rozeszły się po ręce, wciąż jeszcze zaciśniętej na swojej niepozornej broni.
Odetta odwróciła błyskawicznie wzrok, czując jak gardło niebezpiecznie się zaciska. Zasłoniła poliki dłonią, kiedy kwaśny gaz zechciał stanąć jej na ustach. Poczyniła krok do tyłu walcząc z nachodzącymi na oczy cieniami. Za sobą czuła posturę osoby, której kufel niewątpliwie został wykorzystany w celu innym niż spożycie wypełniającego go płynu. Zaraz znów usłyszała szamotaninę i wściekłe krzyki, kiedy napastnik podniósł się z kolumny i sięgnął w jej stronę. Na drodze stała jednak Madeline, która teraz nie wstrzymywała się już dłużej. Kolano Zabini wbiło się w brzuch mężczyzny, który zgiął się w pół. Złapał jednak jej ramię i cisnął ciałem kobiety w stojącą tuż obok rudowłosą. Dziewczęta upadły na podłogę. W gospodzie podniósł się raban. Może powstał już wcześniej. Wyswobodziła się spod ciężaru swojej towarzyszki i w ślepej złości wymierzyła przed siebie cios pięścią. Nie spotkał się jednak z twarzą zbira. Zawisła w powietrzu trzymana żelaznym uściskiem. Odwróciła się w furii spotykając spojrzeniem, osobę, której nigdy nie widziała na oczy. Karmelowe oko wypełniała irytacja, kiedy trzymana przez potężną kobietę dziewka zaczęła się szarpać i drzeć głos. 
— Puszczajcie mnie, psiajucha! Puszczajcie!
Nie było jednak oczekiwanej reakcji. Stęknęła zaskoczona kiedy kobiece ramię podniosło ją na nogi, odsuwając z pola rzucającego się mężczyzny. 
— Rozdzielcie ich wreszcie do diaska! — Krzyknął ktoś z baru, kiedy bójka między Mad a jej zalotnikiem rozpoczęła się na nowo, podnosząc nerwowość niewielkiego kręgu, który ich otoczył. 
Rudowłosa ponowiła próbę wydostania się z żelaznego uścisku, kiedy przyuważyła na stroju kobiety emblemat, oznaczający stanowioną funkcję. Narastająca frustracja opadła gwałtownie, gdy drzwi karczmy otwarły się z hukiem, a do przybytku wstąpiła dwójka mężczyzn z bronią u boku. Sytuację ocenili szybciej niż zamglony umysł tkaczki zdołał ogarnąć i wkrótce zarówno Madeleine co jej przeciwnik zostali pochwyceni. A zaraz całą trójkę wyprowadzano z budynku, żeby osadzić ich w areszcie za awanturnictwo.
— Żadnej bójki nie było! — darła się ruda, kiedy mimo oporu, bez większego problemu ciągnięto ją w stronę drzwi. — Nigdzie nas nie zabieracie! Czy wy macie pojęcie kim— przerwała w pół słowa.
Poczuła jak robi jej się słabo. Na drobną tylko sekundę jej oko spotkało się przy wejściu z tą znajomą twarzą. On też ją dostrzegł. Nagle cały opór opuścił jej ciało i strażniczka zdecydowanie szybciej pociągnęła ją przez drogę. Phoebe mrugnęła raz jeden, drugi... Obejrzała się gwałtownie przez ramię. Prowadząca ją kobieta momentalnie szarpnęła, by tkaczka znów patrzyła przed siebie. Jej jednak tyle wystarczyło. Wzięła łapczywy oddech, czując jak gardło boleśnie zaciska się w strachu. To był on. Stał w wejściu do karczmy równie sparaliżowany co wcześniej ona. Ta sama wątła postura, ta sama kozia brudka i długi włos. Lucjan trafił na jej trop szybciej niż przypuszczała.


Odetta omal nie wywróciła się na śliskim kamieniu, kiedy wepchnięto ją do celi tuż przed Madeleine. Wciąż przesiąknięty piwem mężczyzna został umieszczony obok, teraz zdecydowanie bardziej niemrawy. Ruda doskoczyła do drzwi celi i złapała przez kraty za przegub strażnika.
— Chyba nas tutaj nie zostawicie? — Zaczęła cicho, patrząc z dołu na postawnego jegomościa, który próbował właśnie przekręcić klucz w zamku. Nie dała się zrazić zachmurzonym spojrzeniem. — Nie możemy tu zostać, to nie miejsce dla panien jak my. Tak tu zimno i okropnie. Nie pozwoli pan chyba, żeby biedne dziewczęta były w więzieniu. 
Próbowała zmusić swoją dolną wargę do teatralnego drżenia. Jej twarz wyglądała już jednak dostatecznie żałośnie i żadne starania nie potrafiły ukryć niepokoju czającego się w kąciku oka. Usteczka co raz unosiły się za to w drwiącej manierze, jakby pani była pewna, że uda jej się przekonać rozmówcę do wypuszczenia ich i zapomniała nie pokazywać tego na twarzy.
Strażnik wydał z siebie zirytowany chichot. Jego dłoń zacisnęła się szczelnie na przedramieniu kobiety i pociągnął ją silnie do siebie, uwalniając własną rękę z inwazyjnego uścisku. Tkaczka uderzyła z jękiem o kraty i stęknęła z bólu, kiedy dotarło do niej jak boleśnie żelazny chwyt zacieśnia się wokół ręki. 
— W rzyci mam czyś panna czy chłop. — Charknął gardłowo. — Spędzicie tu całą długą noc. Może to da wam pomyślunku żeby nie urządzać burd. — Puścił ją i agresywnym krokiem zaczął odchodzić. — Zawracanie głowy.
Dziewczyna zgięła się w pół i rozprostowała bolącą rękę. Wzięła głębszy oddech chcąc powstrzymać stojącą w oczach wodę. Czy on będzie szukał? Wypuściła powietrze ze świstem i podniosła się do pionu.
— Nic wam się nie stało? — skierowała pytające spojrzenie na Medeleine.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz