poniedziałek, 21 marca 2022

Od Serafina cd. Isidoro

Nieprzebrane góry złota zalegały w ukrytej przed światem komnacie; kamienie szlachetne walały się po podłodze, wraz z nimi drogocenne puchary, kielichy, zdobione naczynia i piękne broszki. Bogactwo oszałamiało, wprawiało w zachwyt. O skarbcu zaklętym gdzieś w Wieży Wiatrów krążyło sporo legend, ale kiedy stawało się w komnacie ― wszystkie one bledły, okazywały się niewystarczająco dobrze opowiedziane i wybrakowane. Dalekie od bajkowej rzeczywistości.
Serafin rozejrzał się po pomieszczeniu i skrzywił sugestywnie widząc same pospolitości oraz całkowity brak magicznych artefaktów. Czuł magię oplatającą to miejsce; tętniła pod posadzką, płynęła w ścianach z czerwonego piaskowca, wylewała się z tajemniczych malowideł przedstawiających losowe sceny powiązane z życiem w Sallandirze. Nie czuł jednak poszczególnych przedmiotów, a trzymana w dłoni laska sayida nie odpowiadała, nie wskazywała mu drogi do tego, co było mu w tej chwili tak bardzo potrzebne.
Spojrzał spod oka na stojącego tuż obok Isidoro; astrolog również rozglądał się po pomieszczeniu, oczy mu błyszczały, zdawał się chłonąć aurę miejsca całym sobą. Serafin wątpił jednak, by to bogactwa tak go zachwyciły. Musiało chodzić o malowidła, albo inne, równie przyziemne rzeczy na które on nigdy nie zwróciłby uwagi.
Trącił stopą złoty puchar, ten poturlał się w bok ze szczękiem, wtulił się w najbliższą stertę kosztowności.
― Nie pamiętam, kiedy tu ostatnio byłem ― stwierdził zobojętniałym tonem, przyjrzał się powyginanej lasce. Zdawało mu się, że artefakt tkał jakieś słowa. Ledwo słyszalne, czające się gdzieś na granicy słuchu. ― Ale wtedy wszystko działo się tak jak powinno. Skarbiec stanął otworem i nie próbował nędznych sztuczek z bogactwami ― prychnął. ― Żaden szanujący się mag nie nabierze się na jakieś góry złota, no błagam.
― Czyli to wszystko jest iluzją? ― spytał Isidoro.
― Nie. Skarbiec ma… wiele komnat w jednej komnacie. Tak jakby. Nie wiem jak to wyjaśnić ― zirytował się Serafin.
Astrolog dotknął jego ramienia, posłał mu uśmiech, jeden z tych łagodnych, wlewających w duszę obietnicę tego, że wszystko będzie dobrze. Znał już księcia na tyle, że doskonale świadom był tego, kiedy nadejdzie kolejny niekontrolowany wybuch spowodowany byle czym.
― Powiedz mi czego szukamy ― poprosił.
Serafin parsknął.
― Butelki.
― To artefakt, tak?
― Drugi najważniejszy, zaraz po tej przeklętej lasce.
― Do czego służy?
― Pomoże nam uporać się z kolejnym zadaniem. Pewnie domyślasz się, którym.
Isidoro zamyślił się na moment, musnął palcami brodę.
― Wspominałeś coś o pustyni i łapaniu wiatru.
Serafin skinął lekko głową.
― I dokładnie to miałem na myśli. Potrzebujemy tej przeklętej butelki, żeby złapać wiatr. Do tej pory był zaklęty w murach wieży, ale od jej zawalenia szaleje po pustyni, generuje dużo szkód. Jeśli mamy uniknąć kryzysu pomiędzy magami, a niemagami, to trzeba zająć się tym jak najszybciej.
Łańcuszek z obsydianem zadźwięczał delikatnie, kiedy Isidoro wydobył wahadełko z kieszeni. Przez moment nic się nie działo, nikt nic nie mówił. Dwie pary oczu śledziły kołyszący się obsydian. Kamień kołysał się, wiercił, wskazywał różne kierunki. W końcu opadł, jakby bez sił.
― Nie możesz go znaleźć?
― Wszystko wskazuje na to, że jest… tutaj. Czymkolwiek to “tutaj” jest.
Książę prychnął. Pierdolone sallandirskie zagadki, nie miał teraz na to czasu.
― Komnata w komnacie ― kontynuował Isidoro. ― Poszukajmy ukrytych mechanizmów, albo wskazówek w malowidłach.
― Malowidła to strata czasu.
― Dlaczego?
― Przedstawiają sceny niepowiązane z magią. Spójrz. ― Wskazał niedbałym gestem najbliższą nich ścianę z rysunkiem przedstawiającym sześć krokodyli wygrzewających się na brzegu rzeki. Jeden z nich miał rozwartą szeroko paszczę, w środku nieustraszenie pracował piskliwiec. ― Nic, co mogłoby stanowić wskazówkę.
Astrolog przyjrzał się ścianie w milczeniu z poważną i skupioną miną. Wyglądało na to, że nie zamierzał lekceważyć niczego, nawet ― a być może zwłaszcza ― czegoś, co nie jest powiązane bezpośrednio z komnatą.
Serafin machnął dłonią; góra złota przefrunęła w powietrzu, skrząc się w blasku pochodni osadzonych w uchwytach, wylądowała w innym miejscu wzbudzając tumany kurzu. Książę przesłonił usta dłonią, Isidoro wykorzystał zawój turbanu.
Nic się nie stało. Góra złota odsłoniła nieco jaśniejszy fragment misternie zdobionej posadzki, Serafin prychnął znów. Kolejny raz wykonał bliżej nieokreślony gest, w górę poderwał następny stos bogactw i odepchnął go magią pod rzeźbioną kolumnę.
Astrolog milczał, głęboko zamyślony. Wzrokiem błądził między malowidłami, złotem, a zirytowanym księciem.
― Skarbiec powinien się sam otworzyć i jeszcze podziękować ― burczał Serafin. ― Nie mam czasu na siedzenie i dumanie.
Po przesunięciu kolejnej góry także nie stało się nic, co zwróciłoby książęcą uwagę. Spomiędzy monet i klejnotów nieśmiało wysunęła się figurka niewielkiego ptaszka. Isidoro początkowo także jej nie zauważył, zbyt skupiony na coraz bardziej szalejącym magu, ale w przeciwieństwie do niego ― wciąż zachowywał zdrowy rozsądek i trzymał emocje w ryzach.
― Serafinie, zaczekaj! ― zawołał, nagle czymś przejęty.
Serafin obejrzał się na niego przez ramię wyjątkowo zirytowany. Właśnie miał cisnąć tym wszystkim w ścianę i zobaczyć co to da. Nie był zadowolony z tego, że mu się przerywa. Zastygł jednak w bezruchu, posłuchał przyjaciela.
Isidoro szybko dopadł do poprzedniej góry złota, gorączkowymi ruchami odgarnął monety i zdobione naczynia. W jego dłoniach spoczął złoty piskliwiec.
― Ptak, złoto, krokodyle… ― wymamrotał pod nosem astrolog. Błękitne oczy błysnęły ze zrozumieniem. ― Musisz ustawić te góry złota tak, jak je zastaliśmy.
― Nic nie muszę ― burknął Serafin, opierając się niedbale barkiem o kolumnę. Czekał na wyjaśnienia.
― Sądzę, że malowidła mają bardzo dużo wspólnego ze skarbcem. Spójrz. ― W paru krokach dotarł do ściany, przytknął złotą figurkę do namalowanego ptaka.
Serafin uniósł brwi, jawnie nieprzekonany. Milczał.
― Sześć krokodyli. I sześć gór złota. W środku jednej z gór figurka piskliwca. To nie może być przypadek, nie tutaj.
Książę splótł zaklęcie, wykonał gest dłonią, tym razem o wiele bardziej skomplikowany niż te poprzednie od których biła niedbałość i lekceważenie. Złoto posłusznie przepłynęło w powietrzu, ustawiło się dokładnie tak, jak wcześniej. Isidoro obejrzał się na malowidło raz jeszcze, po czym podbiegł do trzeciej góry złota i wetknął w nią figurkę.
Nic się nie stało.
― Chyba tym razem się pomyliłeś ― stwierdził książę, przyglądając się szponom. Ton miał całkiem przyjemny, pozbawiony drwiny. ― Ale nie szkodzi. Szukajmy dalej.
― Zmień złoto w krokodyle. ― Głos astrologa brzmiał pewnie, zbyt pewnie by to był ślepy traf. Wyjął piskliwca z powrotem.
Serafin przymrużył oczy, uśmiechnął się drapieżnie. Nie podważył jego słów.
Na ich oczach złoto stopiło się z sykiem i zawirowało, rozlało się w złote smugi. Magia przesyciła powietrze całkowicie, kłęby złotawej mgły zebrały się na ziemi, wzbiły obłokami w górę, przesłaniając widok.
Sześć gór złota zniknęło, ustępując miejsca sześciu złotym krokodylom.
― Co teraz?
― Teraz… ― Isidoro raz jeszcze rzucił okiem na malowidło, zbliżył się do złotego zwierza i jego rozwartej paszczy. Ostrożnie umieścił figurkę w środku, dokładnie tak, jak na malowidle.
I znów nic się nie stało.
― Być może jest jeszcze jakiś szczegół ― stwierdził Serafin, oderwał się barkiem od kolumny, podszedł bliżej ściany. Dłonie wsunął w rękawy szaty. Isidoro stanął tuż obok niego. Razem studiowali uważnie obraz.
― Spójrz tutaj. ― Astrolog wskazał ostatniego krokodyla. Coś wystawało spod jego łapy.
― Czy to jest…
― Wygląda jak kij. Jak laska.
Serafin wysunął dłonie z rękawów, pstryknął. Laska zaciążyła w jego dłoni, zamigotała nieśmiało w półmroku ogarniającym komnatę. Przekazał ją astrologowi w milczeniu, ciekaw tego, czy pomysł okaże się dobry, czy po raz kolejny nie stanie się absolutnie nic.
Isidoro zwinnie przemknął między statuetkami, a kiedy zbliżył się do ostatniego krokodyla ― ten usłużnie uniósł łapę. Laska sayida trafiła na wyznaczone miejsce.
W głębi komnaty coś tąpnęło głucho, misternie zdobiona posadzka rozpadła się na setki odłamków, które pochłonął wir magii czający się pod nią. Astrolog odskoczył w bok, ku kolumnie, ale działał zbyt wolno; nim wykonał ruch, podłoga zawaliła się i pod nim. W ostatniej chwili zdążył jeszcze spojrzeć w stronę Serafina. Książę stał niewzruszony przy malowidle, dłonie znów schował w rękawach szaty. Przyglądał się całej tej scenie z uprzejmym zainteresowaniem.
Isidoro spojrzał pod siebie, na topione w nicości kawałki mozaiki. Lewitował w powietrzu, kompletnie bezpieczny, tak samo jak sześć złotych krokodyli. Zaśmiał się nerwowo, jak ktoś, z kogo właśnie uleciało bardzo dużo stresu.
― Przecież nie dałbym ci zginąć ― oznajmił mrukliwie Serafin, wargi ułożył w trudnym do zinterpretowania uśmiechu. Podszedł bliżej, stanął tuż na krawędzi i spojrzał w otchłań.
― Wiem o tym. ― Isidoro usiadł, skrzyżował nogi jak mnich.
― Jak myślisz, co dalej?
― Myślę, że musisz mnie puścić. I wskoczyć za mną.
Książe podniósł na niego spojrzenie. W ciemnych oczach czaiło się wyzwanie.
― Wolisz na trzy, czy od razu?
Isidoro odpowiedział mu spojrzeniem w podobnym tonie.
― Raz się żyje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz