niedziela, 6 marca 2022

Od Kukume cd. Mattii

Miękki szelest koszulki, przyjaźnie zmrużone oczy, miły uśmiech, donośny, choć niekłujący w uszy głos — kobieta zdawała się mieć, oprócz imponującego wachlarza towarów w zanadrzu, wszystko to, czym każdy szanujący się handlarz na targu powinien się odznaczać. Zagadała do nich dziarsko, tą samą formułą mógłby poczęstować ich choćby sprzedawca jabłek czy innych bibelotów, kiedy zechciałby wkupić się w łaski potencjalnego kupca; najpierw dyskretnie pochwalić, w ten prosty sposób złowić go na wędkę, połechtać ego, pod tym pozorem jednak cały czas mając na uwadze zysk. Klienci lubili przecież czuć, że owszem, mają dobre oko i są konkretnymi ludźmi, a jeszcze bardziej lubili, gdy ktoś to doceniał i wyrażał. Jakie ta osoba miała pobudki, było już sprawą drugorzędną.
Kukume dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że na ten przyjazny gest odpowiedziała twardym spojrzeniem, wargi pozostały zaciśnięte. Wprawdzie nawet nie musiała patrzeć na Mattię, by wiedzieć, że astrolog swoim uśmiechem wykonuje to za ich dwoje, niemniej zmusiła się, by chociaż rozluźnić mięśnie twarzy. Uniosła podbródek, pełen buty gest pociągnął jednak za sobą drugi: schowane pod chustą dłonie splotły się na łokciach, mocniej objęły zbyt szybko wznoszącą się i opadającą pierś.
— Wiele się ostatnimi czasy słyszy w Maldor o państwa ofercie — zgodził się Mattia, przebiegł wzrokiem po rozstawionych figurkach i amuletach. Oczy kobiety również nie pozostały w bezruchu, czujnie śledziły każdy ruch gildyjczyków.
Kukume zdawała sobie aż nazbyt dobrze sprawę, że to wszystko było wyuczone, nie wychodziło ani o jotę poza ten sam schemat gry rozgrywanej na targu. Sprzedawca wypatrywał w słowach i mowie ciała klienta, w jaki sposób najlepiej go podejść, co mogłoby go zainteresować i sprawić, że odejdzie od stoiska z lżejszą sakiewką. Nawet jeśli Mattia nie wołał w głos o swoim pochodzeniu, na pierwszy rzut oka dało się w nim rozpoznać osobę szlachetnie urodzoną. Przy tym jednak kobieta nie mogła wyzbyć się uczucia, że cała ta scena podszyta była czymś jeszcze, że w słowach, którymi zostali przywitaniu, kryło się coś jeszcze poza zwyczajową formułką.
— Nie bez powodu, szanowny panie — w zdanie wplótł się śmiech, sympatyczny, może nieco ochrypły. Nie byli zapewne pierwszymi osobami, z którymi rozmawiała, gardło było już nadwyrężone. Ruchy wciąż jednak były energiczne, dłonie co chwilę przestawiały figurki, by prezentowały się z możliwie najlepszego profilu. Czy takowy istotnie miały, było już inną kwestią. — Każdy nasz amulet robiony jest z troską i uwagą, mogę obiecać, że będzie służył przez długie lata.
— Dobrze to słyszeć.
Nie wmieszała się w nurt rozmowy, wysunęła za to rękę z fałd chusty, śniade palce musnęły pierwszą z brzegu figurkę, boleśnie świadome tego, że każdy ich ruch poddany jest czujnej, nazbyt czujnej obserwacji. Przy tym jednak wiedziała, jaka jest jej rola w misji. Nie miała w sobie ani krzty magii, polegała jednak na doświadczeniu, które wypiła z mlekiem matki i zdobyła z biegiem lat, niechcianym bagażu, który przyszło jej nieść. Kolczyki, wzruszone wiatrem i ruchem, wydawały z siebie uspokajające, metaliczne dźwięki, ona zaś przesunęła opuszką po nieco zbyt głębokich bruzdach, w których pozostały drzazgi.
Nie wyczuła tego, co przy grzebieniu, mimo że oddech miała zduszony, nie uwiązł jej w płucach, cienie nie wydłużyły się znienacka. Coś jednak wciąż nie dawało jej spokoju, drażniło wrażliwą skórę i wzywało, by wmieszała się znów w kolorowy, bezpiecznie głośny i żwawy targ.
— Widzę, że szczególnie interesujecie się figurkami. Spokojnie, nie gryzą, można wziąć do ręki, oby to ich nie gryźć — zachęciła ich ruchem dłoni. — Przejezdni zazwyczaj wybierają wisiorki, ale figurki również mogą znakomicie sprawdzić się w drodze, choćby ta z sokołem wędrownym... zapewnia, że trafi się do swojego celu, odnajdzie zgubę bezpiecznie — trąciła figurkę ręką, nieco zbyt mocno, ptak zakołysał się na stole, bliski utracie równowagi. — W końcu w poszukiwaniach czasem zapędzamy się zbyt daleko...
Urwała, spojrzała na gildyjczyjków, wargi ani na moment nie przestały unosić się w górę, wesołe iskierki w oczach jednak na chwilę przygasły, uśmiech się sięgnął oczu.
— Czasem jednak nie możemy się zatrzymać — odparł natychmiast Mattia, gładki ton wślizgnął się bez trudu w gęstniejącą atmosferę.
— Och, oczywiście. Czemukolwiek by nie przyszło stawić czoła, myślę, że możemy... dopomóc — czarny warkocz opadł na ramię, jedno z pasm zaplątało się w guzik koszuli. — Pozwolę sobie stwierdzić, że dysponujemy towarem unikatowym na skalę całej Iferii.
Odważne stwierdzenie, wypowiedziana z całą pewnością siebie deklaracja nie były jednak tymi, które tym razem przykuły uwagę Kukume. Być może była to wzmianka przypadkowa, zastanawiała się jednak, czy to możliwe, by kobieta wiedziała, że nie są mieszkańcami Maldor. Być może był to po prostu szósty zmysł urodzonego handlowca, jednak ów krótka wzmianka znów sprawiła, że Kukume stała się czujna, w ostatniej chwili powstrzymała się przed zrobieniem pół kroku w tył. Błądziła dalej wzrokiem po wystawie, gnana paskudnym przeczuciem, że jeśli spojrzy na Mattię i zada mu choćby bezgłośne pytanie, kobieta wyczuje jej słabość, prawdziwe intencje.
— Czy mogłaby nam pani opowiedzieć więcej o właściwościach amuletów? — zapytała wreszcie.
— Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła — palce oplotły główkę jednej z figurek, nieco zbyt mocno jak na gust Kukume zaciskając się wokół drewnianej szyi. — Och, żartuję, zawsze się cieszę, to dla mnie przyjemność, gdy mogę rozmawiać z osobami zdającymi sobie sprawę, że nie sprzedajemy po prostu kolejnych świecidełek, które mają się ładnie prezentować. Cieszy mnie państwa świadomość.
Kolejne pochlebstwa, kolejne miłe słowa, z których każde zdawało się jak maleńka szpilka lodu wbijać w kark Kukume.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz