czwartek, 24 marca 2022

Od Sophie cd. Hugona

Przekroczenie progu Wydziału Biologii przywoływało wspomnienia i odzywało się nostalgiczną nutą w piersi. Bo choć to nie był ten budynek, w którym spędziła tyle lat, poznając tajniki alchemii u boku profesora von Hohenheima, to jednak była to część Uniwersytetu Soriańskiego, część jej Alma Mater. Każda uczelnia miała w sobie chyba ten charakterystyczny element który sprawiał, że serce naukowca szybciej biło.
Z wnętrza gabinetu dobiegło „Proszę!" i już po chwili dwójka gildyjczyków znalazła się w gabinecie profesora Di Albrisisa.
Gabinet miał głównie funkcję reprezentacyjną - w końcu człowiek musiał wiedzieć, że przybył do dziekana, a nie pierwszego z brzegu naukowca w okularach. Ale Di Albrisis widać nie zamierzał ograniczać swego gabinetu jedynie do tej funkcji, dodając mu co nieco tych specyficznych szczegółów, dzięki którym dało się łatwo poznać, jakie były jego naukowe zainteresowania. I tak, wśród poważnie wyglądających półek mieszczących ciężkie i okazałe tomiszcza, znajdowały się też niewielkie, oprawione w ramkę obrazki przedstawiające ptaki. Wszystkie bez wyjątku należały do rodziny Aegithalidae, czego Sophie co prawda nie wiedziała, nie przeszkadzało jej to jednak zaklasyfikować dziekana jako fana puszystych, pierzastych kuleczek.
Po krótkim powitaniu i przedstawieniu, Di Albrisis wskazał swoim gościom krzesła, sam zaś splótł kościste dłonie na blacie biurka. Dodatkowa zmarszczka przecięła i tak pomarszczona już czoło, okulary zjechały nieco z haczykowatego nosa, skupione spojrzenie ciemnych oczu przez moment zawiesiło się na jakimś punkcie w przestrzeni.
— Strata Wolfganga… To znaczy, profesora Leitnera… jest bardzo dużym ciosem dla całego Wydziału — powiedział, rozplatając dłonie, po chwili splatając je ponownie. — To był wielki umysł, naprawdę, miał w sobie pasję do nauki, ciekawość świata, do tego był rozważny i metodyczny. To bardzo dobre połączenie dla każdego naukowca.
Di Albrisis westchnął, znów wpatrzył się w jakiś punkt nad ramieniem Sophie. Alchemiczka była skłonna obstawić całkiem dużą sumę na to, że gdzieś na ścianie jest kolejny niewielki obrazek jakiegoś puchatego ptaszka.
— Dobrze pan znał profesora Leitnera? — Hugo przywołał dziekana do rzeczywistości.
— Ach, hm… — Di Albrisis potarł w zamyśleniu podbródek, zmarszczył brwi. — Wcześniej powiedziałbym, że dość dobrze. Co prawda nie studiowaliśmy razem, Wolfgang był ode mnie te parę lat młodszy, wybrał też inną specjalizację… Jednak na pewno nie był mi nieznany, choć zaczęliśmy więcej rozmawiać dopiero, gdy obaj byliśmy już samodzielnymi pracownikami naukowymi.
Sophie skinęła głową. Szacowała, że mogło to być w okolicach trzydziestki - wtedy, te parę lat po doktoracie, naukowiec osiągał „pełnoletność".
— Zdarzało nam się spotkać na posiłku, a że Wolfgang jest… to znaczy, był… — Dziekan urwał, westchnął ciężko. — Rozmowa z nim zawsze łatwo płynęła, potrafił niebywale zajmująco opowiadać, umiał też wypowiedzieć się na wiele tematów, nie tylko związanych z biologią. Ale jednak to, nad czym aktualnie pracował, pochłaniało go bez reszty. Człowiek sam nie wiedział, kiedy kompletnie wsiąkał w te wszystkie historie.
Uśmiechy przemknęły przez twarze Sophie i Hugona - profesor Leitner przedstawiał sobą obraz typowego naukowca, siedzącego głęboko w swoim temacie badawczym.
— A czy poza uczelnią profesor miał znajomych…? Jeśli wolno spytać — Sophie zrobiła małą pauzę — jak wyglądało jego życie rodzinne?
— Był wdowcem… od dość długiego czasu — wyjaśnił Di Albrisis. — Miał dzieci i wnuki… oczywiście, powiadomiliśmy rodzinę, kiedy to wszystko się wydarzyło i powiedziałbym, że byli szczerze zdruzgotani. I bardzo zaskoczeni. Chyba jak my wszyscy.
— Ale nie mówił o swojej rodzinie podczas rozmów?
Dziekan potrząsnął głową.
— Nie, nie wspominał o nich. Ale nie przypominam sobie, żeby unikał tematu. — Mężczyzna poprawił okulary, znów wpatrzył się gdzieś w przestrzeń. — Wydaje mi się, że po prostu… Mieliśmy tyle innych rzeczy, które nas interesowały i które warto było przedyskutować, że jakoś temat rodziny i tego, co poza pracą, zwyczajnie się nie pojawiał.
Sophie westchnęła, pokiwała głową ze zrozumieniem. Rozumiała już, dlaczego dziekanowi wydawało się wcześniej, że dobrze zna Leitnera - długie dyskusje i spędzany wspólnie czas potrafiły sprawić wrażenie, że dusza drugiego człowieka nie stanowi żadnej tajemnicy. Jednak mimo to dało się krążyć wokół bezpiecznych tematów, nie poruszać żadnych głębszych spraw, nie dotykać tego, co czaiło się na dnie serca. A jeśli ktoś faktycznie postanawiał skończyć ze sobą, jeśli byłby całkowicie zdecydowany - cokolwiek pchnęłoby go ku takim wnioskom - zapewne tym bardziej trzymałby swój plan w sekrecie, by nikt mu nie przeszkodził.
— A w kwestiach naukowych? Czy nie miał ostatnio jakichś niepowodzeń? Czy hm… — Sophie znów przez chwilę szukała słów. Skoro profesor podjął tak drastyczny krok, pewnie nie stały za nim drobne niepowodzenia i problemy, które pojawiły się niedawno. — Czy temat, któremu się poświęcał, jest przyszłościowy? Jak jest odbierany przez resztę środowiska?
Di Albrisis nieco się zafrasował, ale zaczął odpowiadać - naszkicował przed dwójką naukowców obraz tego, jak obecnie w środowisku biologów wygląda podejście do tematu podjętego przez Leitnera. Z obrazu tego wynikało, że zdania są podzielone, dyskusja trwa, od czasu do czasu pojawiają się jakieś przełomy, ale jak na razie nikomu nie udało się zaproponować (i, co najważniejsze - potwierdzić) hipotezy, która stanowiłaby ostateczną konkluzję dla pytania. Ze wszech miar pole badań profesora było żywe i przyszłościowe.
Rozmowa trwała jeszcze przez pewien czas, gildyjczycy zadawali różne pytania, zaś dziekan odpowiadał na tyle, na ile mógł - z lepszym, lub gorszym skutkiem. Sophie uważnie obserwowała mężczyznę. Od długiego czasu była częścią środowiska akademickiego i choć uważała, że jest ono dla niej najlepszym, dobrze też wiedziała, że składa się z normalnych ludzi. Ci zaś nie byli wolni od wad, wielu zaś potrafiło zabrnąć z tymi wadami bardzo daleko. Alchemiczka doszukiwała się w słowach dziekana niespójności lub czegoś, co wskazywałoby na to, że odejście profesora było komuś na rękę. Mimo, że łamała sobie nad tym głowę, trudno było jej stwierdzić, żeby coś takiego faktycznie miało miejsce.
Szósty zmysł alchemika mówił, że sprawa jest nieco bardziej zawikłana, niż by się wydawało. Wciąż nie mieli wszystkich danych.
Sophie zerknęła na Hugona. Mykolog odezwał się:
— Czy moglibyśmy zobaczyć list pożegnalny, który zostawił profesor?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz