piątek, 18 marca 2022

Od Hugona cd. Antaresa

Drasius, mag, z którego nie dało się czytać jak z otwartej księgi. Nawet jeśli słowa burmistrza zdawały się być pełne rezerwy, mag zdążył zasłużyć sobie w opinii Hugona na pewien respekt. Nie zdziwiłby się, gdyby mógł okazać się dla nich nieocenioną pomocą, nawet jeśli nie czynem, to choćby radą, choć tego rodzaju ludzie niekoniecznie byli skorzy, by od razu wyciągać dłoń do nieznajomych. 
— Zatem proszę się nie przejmować — skoro Salija przekroczyła próg, Salkauskas machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę. — Mamy tu w okolicy ładne lasy. Niektórzy przyjeżdżają tu nawet celowo z daleka, żeby sobie pospacerować, dużo rzadkich gatunków kwiatów tu rośnie, zdaje się.
— Nie możemy się doczekać.
— Tak, tak — burmistrz skinął głową. — Nawet myślałem o wytyczeniu specjalnych szlaków, może zatrudnieniu przewodników, trzeba inwestować w rozwój okolicy. Więc jakby panom, jako przejezdnym, coś rzuciło się w oczy — w głosie burmistrza pojawiła się mocniejsza nuta — to moje drzwi są zawsze otwarte.
— Będziemy pamiętać — zapewnił Antares.
Sytuacja była, co tu dużo mówić, pojebana. Niemal beznadziejna. Nie umieli tu podejmować gości, dlatego zielarz przyjął z ulgą fakt, że najwyraźniej ich audiencja dobiegała końca.
Hugo ugryzł ciasteczko, i miał tylko nadzieję, że oto burmistrz nie wyśle Saliji po kolejną porcję... czegoś, co smakiem mogło przypominać wszystko, tylko nie herbatę i ciastka. Zielarz miał bardzo poważne obawy, że jeszcze kilka takich kolejek, a to nie tajemnicze stwory gnieżdżące się w lesie okażą się być głównym źródłem ich zagrożenia.
— Mówił pan wcześniej o miejscu, które szczególnie warto odwiedzić — rzucił jeszcze Hugo na odchodne. — Wschodnia część przy zakolu rzeki, zgadza się?
— Zachodnia — poprawił ich. — Tak, zdecydowanie powinni się panowie tam udać.
— Nie omieszkamy.
— Zapakować panom ciastek? — Salija wydobyła z siebie wreszcie głos, obserwując ze swojego kąta, jak zbieramy nasze rzeczy.
— Och, słońce, nie będziemy zabierać — Hugo powstrzymał odruch poklepania dziewczyny po głowie, uśmiechnął się za to grzecznie, w oczach błysnęła panika. — Ale dziękujemy.
I w końcu wyszli, starannie zamykając za sobą drzwi. Zielarz odetchnął z ulgą, gestem dał znać rycerzowi, by możliwie szybko opuścili przybytek.

— Konstanty nam się tam marnuje — zielarz odwrócił się po raz ostatni, by spojrzeć na ratusz. Zastanawiał się, w jaki sposób zostanie przyjęta kobieta robiąca na drutach, no i jak idzie jej robótka. — Powinniśmy byli dać mu kontakt do Apolonii. Aktor pierwszej klasy.
— Na początku myślałem, że naprawdę chce, żebyśmy wmówili mieszkańcom, że coś zrobiliśmy — przyznał rycerz.
— No właśnie — poklepał Borowika nieco niedbałym, choć czułym gestem. Z tego konia też był niezły aktor, jeśli tylko chciał dostać nadprzydziałowe jabłko, rżał wtedy nadzwyczaj smutno. — Kompletnie nie ma zaufania do ludzi, czyli zna się na swojej robocie. Lubię go.
— Mimo wszystko, są już prowizoryczne fortyfikacje — zauważył rycerz. — Ludzie coś jednak wiedzą i chcą działać.
— Ktoś konkretny mógł się trafić, tylko pytanie, czy zdadzą się na cokolwiek, czy tak się tylko pocieszają. Zobacz — ściszył nieco głos, rozejrzał się po gwarnym rynku — oni są kompletnie odcięci od tego, co się dzieje. Nie będą się martwić, tylko negocjować cenę pomidora, dopóki nie widzą zagrożenia na własne oczy. Może boją się przerośniętego niedźwiedzia, a nie tego, że las ożywa. Chcą wierzyć, że cokolwiek się dzieje, ich to nie dotyczy. Zwłaszcza jeśli na miejsce ma przybyć gildia, która pstryknie palcami i magicznie rozwiąże problem.
— Niepokoi mnie ta część o roślinach, które rzuciły się na ludzi — przypomniał Antares, a Hugo tylko pokiwał ponuro głową.
— Mamy dość niecodzienny pretekst do spacerów.
O co mogło przecież chodzić, trudno było powiedzieć. Ale dlatego właśnie zmierzali w kierunku lasu, na chwilę tylko zahaczając o karczmę, by zostawić tam rzeczy. Mykolog wprawdzie obawiał się, czy zdążą dotrzeć dokładnie do wskazanego im wcześniej miejsca, bo spędzili w ratuszu nieco więcej czasu niż było trzeba, słońce przewędrowało już całkiem ładny kawałek nieboskłonu, ale musiał przyznać, że dobrze byłoby się chociaż rozejrzeć po okolicy.
— Wtedy, zanim burmistrz wysłał Saliję po herbatę — zagaił znów Hugo, gdy zaczęli już zanurzać się w ścianę lasu — i zdawało się, że ględzi jak potłuczony, naprawdę byłeś gotowy wyjść?
Antares nie potrzebował nawet chwili do namysłu:
— Tak — potwierdził z pewnością w głosie. — Gdyby okazało się, że zlecił zabicie nieistniejącej bestii, nie chciałbym powoływać się na autorytet gildii i rycerstwa, obijając się przez kilka dni bez celu w głuszy.
— Antaresie, musisz wiedzieć, że jestem wymarzonym kompanem do spacerów w lesie — wargi zielarza drgnęły nieznacznie w górę. — Niestety, większość moich znajomych przypomina sobie o tym dopiero na jesieni, ale zaręczam, że i teraz byśmy się nie nudzili.
— W obecnej sytuacji byłoby to nadużyciem zaufania, które pokładają w nas mieszkańcy.
W myślach musiał przyznać, że szanował postawę rycerza. Niekoniecznie podzielał, niemniej kierujące nim pobudki były z całą pewnością szlachetne.
— Nawet gdybyśmy i tak mieli dostać nagrodę? — nie ustępował.
— To niczego nie zmienia.
Tym razem zielarz, zamiast odpowiedzieć, odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się tak gromko, że w końcu musiał otrzeć wierzchem dłoni załzawione oczy.
— Powiedziałem coś nie tak? — rycerz zmarszczył brwi.
— Wręcz przeciwnie — Hugo mrugnął, wciąż szczerze rozbawiony. — Ale byłem przekonany, że nawet jeśli są jeszcze tacy rycerze, to właśnie walczą z wiatrakami. Aż żałuję, że Konstanty jest jednak porządnym gościem.
Antares skinął tylko głową, dalej poważny, wyprostował się na grzbiecie Favellusa.
— Nie spodziewałem się, że przyjmie nas w taki sposób — stwierdził.
— Ja też nie.
Szli dalej przez zupełnie niewinnie wyglądającą, dość szeroką ścieżkę, w końcu jednak musieli zsiąść z koni. Gdyby Hugo był tu z kimś innym niż Antares, gdyby Konstanty okazał się tym, na kogo pozował, zapewne zielarz mógłby nawet przystać na obijanie się, skoro zadanie i tak miało być im policzone jako udane, nawet gdyby jedyną ofiarą ich spacerów był wystraszony królik albo zerwana stokrotka. Skoro jednak sytuacja przybrała zupełnie inny obrót, zielarz pozostał czujny, wypatrywał dookoła jakichkolwiek oznak zagrożenia. Las pozostawał jednak obojętny; rzadkie promienie słońca skakały po niezbyt bujnej, zmęczonej chłodem ściółce, wylegiwały się na poszyciu, które chętnie przyjmowało wszelkie dary i składniki, celując przecież znacznie wyżej.
— Powinniśmy też porozmawiać z magiem — odezwał się Antares.
— Tak, tak — Hugo potarł w zamyśleniu podbródek, zerknął na czerwieniące się niebo. — Tylko już może nie dzisiaj. Jutro będziemy mieć świeższe głowy. I ubrania.
— Są już ofiary, sprawa jest pilna.
Zielarz westchnął, ale nie mógł przecież odmówić mężczyźnie racji. Cóż jednak poradzić, że nie do końca przemawiała do niego wizja odwiedzania maga, kiedy zapadała ciemność. Kto wie, jaką koszulę nocną zwykł zakładać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz