wtorek, 22 marca 2022

Od Isidoro cd. Tadeusza

Isidoro spał i spał, ale się nie wyspał. Cała wyprawa, wraz z turniejem, trwała już dość długo, i każdego dnia mężczyzna zaciągał kolejny dług swoich sił i energii, spłacając go nocą tylko częściową. Odsetki - rosły.
Ostatnia partia ledwie się rozpoczęła, Isidoro nie zdążył nawet zacząć skubać rękawa, jak to miał w nawyku, gdy się denerwował. Zapadła ciemność, zaś światło, które nadeszło zaraz po niej, nie przyniosło ukojenia ani spokoju. Przyniosło czysty chaos.
Astrolog nie od razu dostrzegł zwłoki. Nagłe światło go oślepiło, instynktownie podążył wzrokiem ku szachownicy, ku Tadeuszowi. A potem podążył za jego wzrokiem. I trafił na trupa.
Problem z Isidoro był w tym momencie podwójny.
Pierwszy był taki, że mężczyzna nigdy nie widział w swoim życiu trupa - nie, poza przypadkiem, gdy ten leżał bezpiecznie i wygodnie w trumnie, już po tym, jak zajął się nim dobrze opłacony balsamista, który sprawił, że śmierć przypominała jedynie spokojny, głęboki sen. Spokojny uśmiech, pastelowe barwy naniesione na twarz, dłonie trzymające przy piersi świeży kwiat. Śmierć zdawała się wtedy łagodna, wręcz przyjazna - była kompletnie oswojona, nie miała w sobie nic z tej pierwotnej grozy, jaką w ludzkim sercu wywoływał kontakt z nieuniknionym, ostatecznym. Teraz zaś śmierć przyszła nagle, niespodziewanie i brutalnie, zabierając to, co jej się podobało, nie pytając nikogo o zdanie, nie pozwalając przewidzieć swoich działań i motywów. Była tym, czym zawsze była - niepojętym żywiołem, który nie dawał się ujarzmić człowiekowi. Ofiara leżała bezwładnie na dywanie, rozrzucone kończyny nie miały w sobie nic z naturalności, wykrzywione oblicze tchnęło wszystkim, tylko nie spokojem.
Drugi problem był zaś taki, że Isidoro nigdy nie przeoczył w swoich wróżbach śmierci - jawiła się mu ona jako dusząca powódź lodowatej czerwieni wylewającej się z rozdartej ścieżki przeznaczenia, zaćmiewająca i wykrzywiająca resztę wróżby. Znak był na tyle wyraźny, odczucie na tyle silne, że astrolog nie był w stanie go zignorować nawet, gdyby chciał. A co dopiero przeoczyć. Był zmęczony, to prawda. Ale nie aż tak. Isidoro miał wrażenie, że nie ma takiego poziomu zmęczenia, który sprawiłby, że nie dostrzegłby tych chciwych szponów zaciskających się na czyimś żywocie. A skoro jednak tak się stało, skoro śmierć umknęła przed jego wzrokiem, musiało to znaczyć tylko jedno.
Przeznaczenie go okłamało.
Coś pękło we wnętrzu astrologa - zawsze tak ufnego we wszystko to, co pokazywały mu jego wróżby. Wierzył niezachwianie, że przeznaczenie pokazuje mu wyłącznie prawdę, nawet, jeśli czyniło to w zawikłany i pokomplikowany sposób. W końcu wróżba zawsze była prawdziwa, to astrolog mógł się pomylić. Tym razem o pomyłce nie mogło być mowy, Isidoro był przekonany, że sam los odwrócił się od niego i przestał prowadzić go za rękę tak, jak zawsze to czynił.
Zimno spłynęło wzdłuż pleców Isidoro.
Oddech uwiązł w piersi.
Serce zgubiło rytm.
Oczy widziały już tylko nieruchome zwłoki rozciągnięte na dywanie.
W pomieszczeniu wybuchła panika - ktoś potrącił astrologa, ten nie zwrócił na to uwagi. Ktoś krzyknął, dźwięk zdawał się dobiegać zza grubej zasłony, jakby Isidoro znalazł się nagle pod wodą. Światło, choć wciąż wisiało w pokoju, podejrzanie się oddalało, na granicy widzenia kładł się przytłaczający mrok. Dłonie Isidoro same sięgnęły w górę - do piersi, do gardła. Mięśnie, przykurczone, ściskające żebra nieludzką siłą, nie pozwalały nabrać tchu.
Coś zielonego mignęło w tej opresyjnej ciemności, coś zimnego, żabiego, zacisnęło się na nadgarstku Isidoro.
— Nie widziałem. — Poruszyły się usta astrologa, dźwięk utonął w rozgardiaszu. — Nie widziałem.
A potem Isidoro utonął w lodowatej ciemności.


Isidoro obudził się… Choć może lepiej byłoby powiedzieć, że otworzył oczy.
Nie przypominał sobie, gdzie się znajdował. Nie poznawał pomieszczenia, chwilę zajęło mu zrozumienie, że leży na jakiejś leżance, a ten miękki obiekt pod jego głową to poduszka. Oczy astrologa wciąż były rozbiegane, nieprzytomne i zasnute mgłą niezrozumienia. Twarz, biała jak kartka, tym gorzej wyglądała z cieniami kładącymi się pod oczami Isidoro.
Mężczyzna poprawił się na leżance, spróbował usiąść.
— Leż — Dobiegł go z boku dobrze znany głos. — Zakręci ci się w głowie i zemdlejesz.
Łapa Tadeusza znów zacisnęła się na nadgarstku Isidoro, medyk pochylił się, popatrzył w skupieniu na astrologa. Zasłonił mu oko, po chwili odsłonił gwałtownie, gestem przywołał maleńki rozbłysk światła. Źrenica skurczyła się, Tadeusz westchnął, odchylił się na krześle i puścił nadgarstek.
— Puls dalej nieregularny, ale głowa cała, a to najważniejsze. Leż jeszcze.
— Tadeuszu…
— Leż.
Tadeusz - mówiąc najdelikatniej - nie był w najlepszym nastroju. Isidoro - powoli zbierał rozsypane myśli.
— Nie widziałem…
— Dziwię się, że mężczyzna w twoim wieku zareagował tak gwałtownie na widok trupa. Widok, muszę przyznać, nawet nie był specjalnie drastyczny.
— We wróżbie. Nie widziałem śmierci w swojej wróżbie — wydusił w końcu astrolog, znów próbując wstać. — A zawsze… tego się nie da…
— Leż. Spokojnie. — Tadeusz pchnął astrologa z powrotem na leżankę. W żabim ramieniu nie było wiele siły, ale wystarczyło - Isidoro znów pacnął na poduszkę. — Każdemu zdarzają się błędy.
— Nie pomyliłbym się. Nie w tej kwestii.
Żabie ślepia zmrużyły się, Tadeusz mrugnął przelotnie migotką.
— Jesteś pewien?
— Całkowicie — Isidoro urwał, w jego głosie zabrzmiała autentyczna rozpacz. — Przeznaczenie się ode mnie odwróciło.
Tadeusz wywrócił oczami.
— Musisz jeszcze ochłonąć i odpocząć. — Czarnoksiężnik przesunął łapą po wilgotnym czole, na moment odwrócił wzrok od Isidoro i przesunął spojrzeniem po reszcie pomieszczenia. — Sporo przespałeś, chłopcze. Naprawdę sporo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz