czwartek, 3 marca 2022

Od Tadeusza cd. Isidoro

𝔗
— Mam to. Ten turniej jest mój.
Tadeusz doskonale wiedział, jak blefować. Jak zawrzeć w swym oku iskrę pewności siebie, która wydawała się pływać w tej płaziej, pompowanej przez trójdzielne serce krwi, jak bez zawahania i zająknięcia skłamać. Może chcąc uspokoić adepta szachowej sztuki, a może chcąc uspokoić jedynie siebie – bo przecież wyczytujących przyszłość z kart oszukać trudno.
Ale pan Softmantle nie takie ryzyka w swym życiu podejmował.
Dlatego też, stawiając na sztukę manifestacji oraz licząc na to, że podczas wypowiadania kwestii poświadczającej o wierze we własne zwycięstwo jakaś zagubiona, spadająca gwiazda akurat świsnęła przez niebo, skłamał. Po prostu, od tak, bo przecież nigdy nie uważał się za czystą jak łza personę o ustach bez skazy, wręcz przeciwnie od zawsze będąc jednostką dążącą po trupach do celu. A turniej należało wygrać.
Przyznawanie się przed Isidoro, że ostateczne rozwiązanie tej konkretnej partii szachowej nadal umyka mu spomiędzy obślizgłych paluchów – nic dziwnego, gdy te pokryte śluzem utrudniają pewne i stabilne chwytanie wszelakich przedmiotów – byłoby jedynie przypieczętowaniem losu, ostatecznym stworzeniem rzeczywistości ze słowa, rzeczywistości, w której Softmantle po raz kolejny przegrywa z Rosewoodem. Tego nie wybaczyłby sobie nigdy, porażka miałaby ciągnąć się za nim latami, dziesięcioleciami, a może, mając na uwadze dziwaczny stan, w którym zawieszono jego duszę i jego umysł, stuleciami. W takim przypadku wolałby obrócić się w pył, jak każdemu wedle niespisanych, a jednak znanych i wytyczonych zasad tego dziwnego wszechświata miało być pisane.
Szachownica powróciła na swoje miejsce za pomocą zgrabnego machnięcia łapą, dokumenty, papiery i wszystko, co prawie że wyleciało w powietrze wraz z gwałtownym wejściem czarodzieja do pokoju, ponownie odnalazło swoje prawowite, przypisane miejsce. Fotel skrzypnął, gdy żaba zeskoczyła z niego nieco niezgrabnie, coraz bardziej odczuwając ciążące na barkach zmęczenie. Pomimo problemów i pomimo chęci intensywnego myślenia nocy zarywać nie należało. Tadeusz przeciągnął się, coś strzyknęło w starym kręgosłupie, a jego właściciel skrzywił się, czując przechodzący przez mięśnie ból, na który nawet najznakomitszy medyk czy, w przypadku ciała płaza, weterynarz nic by nie poradził. Bo i taki urok przemijających lat. Migotka mrugnęła, Tadeusz zmarszczył czoło.
Zza drzwi pokoju Isidoro, któremu, ze względu na jego młody wiek, porządny i nieprzerwany jakimikolwiek kłopotami sen na pewno by się przydał, sączyło się nikłe, tańczące światło. Płomienie dogasającej świecy tańczyły na wykładzinie, wyślizgując się ze szpary pomiędzy drzwiami a podłogą. Softmantle odchrząknął, podszedł do nich i zapukał dwa razy, nie siląc się jednak na łapanie za klamkę. Nie wypadało stawać się nieproszonym gościem w pokoju wróżącego, skupionego, a przede wszystkim zmęczonego astrologa.
— Wyśpij się — polecił młodzieńcowi niby dbający o ucznia mentor. — I zjedz jut… Dzisiaj rano porządne śniadanie.
Ewentualna odpowiedź nie nadeszła. Tadeusz skinął głową i udał się na spoczynek, wiedząc, że następne popołudnie będzie wymagało od niego maksymalnego skupienia.

Krzesła zaszurały o podłogę, gracze zasiedli przy szachach. Płaz zasępił się okropnie, od razu pochylając się nad planszą, by jeszcze ten jeden raz przed mającymi nastąpić zaraz ruchami, przestudiować ją, zastanowić się, czy aby nic mu nie umknęło. Przeciwnik, mężczyzna w okularach uśmiechnął się tylko, zakołysał się z lekkością na swym siedzisku. Przerzucił nogę przez nogę, przerzucił łokieć przez oparcie. W oczach niebezpiecznie błysnęło.
Arbiter podszedł do stolika. Skinął głową, witając się z graczami. Nie minęła nawet chwila – wieczko skrzyneczki, w której schowano kopertę z ruchem zapisanym przez pana Rosewooda, pstryknęło, skrzypnęło. Kopertę wyjęto, kopertę otwarto, z koperty wyciągnięto zanotowany ruch. Sędzia przestawił wieżę.
Tadeusz odetchnął z ulgą, ciesząc się, że chociaż to udało mu się przewidzieć.
Dzwoneczek zadzwonił, poświadczając o rozpoczęciu dalszej rozgrywki.
Tadeusz nie przewidział, że wraz z dzwoneczkiem pomieszczenie ogarnie przerażająca, dusząca ciemność, przez którą nie będzie mógł dostrzec czubka nosa swojego przeciwnika, nie wspominając nawet o D’Arienzo kryjącym się wśród ludzi przyglądających się jakże ekscytującej rozgrywce.
Teraz nie mieli nawet szansy zaobserwować, co dzieje się na stoliku.
Coś trzasnęło, ktoś wziął głębszy, przerażony oddech. Jakaś na pewno niezwykle elegancka pani o sopranowym, piskliwym głosie krzyknęła. Ktoś przeklnął, ktoś krzyknął, ktoś prawie że rzucił się na stojącą tuż obok osobę – ta bowiem stanęła mu na stopie.
Softmantle odsunął się od stolika, w ten sposób prawie że bezpardonowo oddając rozgrywkę swojemu przeciwnikowi; na szczęście Rosewood był od płaza zdecydowanie szybszy, może nie zwinniejszy, ale na pewno lepiej skoordynowany. Stał już na nogach i nim Tadeusz zdążył łaskawie poprosić magię, by ta rozświetliła pomieszczenie, biała kula wyczarowana przez okularnika unosiła się nad głowami poruszonych zebranych, jak i nad tą jedną głową, znajdującą się najbliżej parteru, bowiem leżącą na podłodze – szczęście w nieszczęściu wraz z resztą ciała.
A więc morderstwo.
W pomieszczeniu wybuchła panika.
𝔗

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz