czwartek, 3 marca 2022

Od Apolonii cd. Tezeusza


— Tezeuszu — zamruczała, gnąc się pod jego palcami niby zgrabna, długa łodyżka obracającego się ku słońcu słonecznika. Kobieca, smukłe dłoń podniosła się niczym liście łapiące w swą zieloność promienie świata. Pociągnęła ku górze włosy jeszcze bardziej, nie chcąc, by zagubione w swym lekkim pląsie pasma ciemnych włosów zaplątały się, nie daj bogowie, w kolii.
Bo była przecież bardzo droga.
Odebrała od mężczyzny kieliszek, przyłożyła go sobie do ust, nie śmiąc jednak jeszcze zamoczyć ust w gęstej słodyczy likieru.
— Schlebiasz mi niezwykle, złotousty — szepnęła słodko, choć słodyczy w topazowym spojrzeniu było za grosz; skrzyło się niby oko żmii gotowej do skoku, do wbicia swych dwóch, ostrych niby szpileczki, kłów. Łapało za poły z okiem Tezeuszowym, siwym i poważnym, bo w końcu o poważnym temacie właśnie się rozmawiało. — Duma narodu? Nigdy bym się za taką nie uznała, jestem pyszna, przyznaję, lubię chwalić siebie przed swym fizis spoglądającym na mnie z lustra, ale aż tak? Jejku, nie spodziewałabym się, na pewno nie po tobie — westchnęła, w teatralnym zdziwieniu dłonią przysłoniła ustka, bo ot cudzy oddech musnął przyjemnie uszko. Gestem przeznaczonym jedynie kochankom obdarowana została przez wroga.
Ciemiężyciela w swej dłoni ściskającego metaforyczną szalę sprawiedliwości, która już dawno przechyliła się na jedną, konkretną stronę, ale biedny Tezeusz nadal nie potrafił tego dostrzec, idąc w zaparte, upierając się przy tytule zdrajczyni narodu jak gdyby od tego, czy miano to będzie nosić Jezebel Le Fay czy jakakolwiek inna, śliczna kobieta, zależało jego dosyć nędzne i smutne życie.
— I teraz przychodzi moment, w którym bardzo ciebie, Tezeuszu, rozczaruję, złamię twe nieczułe na jakąkolwiek romantyczność serce — prychnęła z wyrzutem, odnosząc się do jego słów sprzed chwili. — W jakiż to sposób miałbyś niby zaciągnąć mnie na salę sądową? Siłą? — parsknęła bezczelnym, ale jakże melodyjnym śmiechem. W topazie ocząt przeskoczyła niesforna iskra, zachęciła do podjęcia rzuconej przed chwilą rękawicy. — A może właśnie mnie otrułeś, zemdleję, a ty bez problemu własnoręcznie porwiesz mnie, pojmiesz i postawisz przed samym Roderykiem? Och, głupiutka ja, jakże mogłam napić się tego przepysznego likieru.
Apolonia pokręciła głową, uniosła kieliszek na wysokość swych oczu, zastanawiając się przez chwilę. Wzruszyła jednak ramionami, ramiączko opadło trochę niżej, ześlizgnęło się po ostrym, doskonale zarysowanym obojczyku.
— Szkoda, że brak nam sznura. Mógłbyś mnie wtedy — podniosła brewkę, zerknęła filuternie — związać? — bezczelne mruknięcie i bezczelna propozycja. Ostatecznie zbiła ją machnięciem wolnej dłoni, którą chwilę później wyciągnęła w kierunku biednego sędziego, niemo prosząc o zwrócenie swej koli. — Ale po cóż zasępiać się tak poważnym tematem, po co smucić, że sznura stety lub nie, pomimo naszych najszczerszych chęci oraz ukrytych pragnień, nie ma. Och! Powiedz mi, proszę, Tezeuszu. Ten alkohol, w którym z taką rozkoszą zawsze maczałeś swoje niezwykłe, tak pięknie mówiące wargi, w którym maczasz je i teraz, choć podejrzewam, że preferowałbyś inny trunek… Zapijasz swoje smutki czy szepty sumienia, próbując zapomnieć o tych wszystkich, których skrzywdziłeś? — I ponownie zamoczyła swe usta w zdradliwym likierze, rozkoszując się słodyczą klejącą się do pulchnych, zaróżowionych warg. — Domyślam się, że w ciągu twojego wcale nie tak długiego życia trochę się tych biednych duszyczek uzbierało. Czy kłamię? Czy nie trafiłam? — zapytała, słodycz głosu nagle przeszła w dziki, bezpardonowy chłód. — A może próbujesz zapomnieć o pustych oczach wisielców, którzy z wyrzutem wpatrywali się w ciebie, gdy naprężał się sznur? — Odwróciła się gwałtem ku mężczyźnie, stanęła tyłem do lustra.
W topazach ocząt błyskał zarzut, w głosie wybrzmiewała pogarda, a usta smakowały gorycz. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz